wtorek, 15 listopada 2016

Retrospekcje

   Każdy z nas ma jakieś tajemnice, a gdyby ujawnić wam skrawek tajemnic naszych bohaterów?

   *Lucy*
   Słoneczne, sierpniowe popołudnie. Wakacje. Promyki słońca wpadają przez okna pokoju 17 - letniej Lucy Swan, która leżała na swoim łóżku, oglądając kolorowe katalogi, reklamujące najnowszą kolekcje letnich ubrań od Prady. Ceny są równie kosmiczne, co wygląd modelek reklamujących ubrania. Niemalże każda z nich miała płaski brzuch, szczupłe nogi i idealnie wyeksponowaną talię. Lucy odłożyła katalogi na bok, wstała z łóżka i przejrzała się uważnie w zawieszonym na ścianie, podłużnym lustrze. Podniosła swoją czarną koszulkę do góry, uwidaczniając swój brzuch. Nie był gruby, a z jej bioder nie wylewały się wałeczki tłuszczu, jednak nie wyglądał on tak jak te u modelek Prady.
  - Lucy! - z dołu dobiegł głos jej mamy, a po chwili na schodach słychać już było jej kroki. - Wychodzę z domu, muszę załatwić jedną pilną sprawę. - oświadczyła, otwierając drzwi od pokoju i stając na progu.
  - Jasne. - Lucy pokiwała głową, szybko odchodząc od lustra i z powrotem siadając na łóżku. Nie chciała, żeby jej mama cokolwiek zaczęła podejrzewać, nawet jeżeli tylko przeglądała się w lustrze. Zazwyczaj wszystkie teorie wysnuwane przez Clarissę Swan, nie kończyły się zbyt dobrze.
   Kiedy drzwi pokoju powoli zaczęły się zamykać, w ostatniej chwili wyłoniła się z nich ponownie pani Swan z ciekawskim spojrzeniem?
  - Nie spotykasz się dziś z Lily i Kate? - spytała.
  - Oh, nie - westchnęła Lucy - Kate spotyka się dzisiaj z Harrym, a Lily podobno ma coś bardzo ważnego do zrobienia.
  - Więc będziesz siedzieć w domu przez cały dzień? 
  - Na to wygląda. - Lucy ponownie wydała z siebie ciche westchnienie. Zdecydowanie nie miała teraz ochoty na rozmowy, dlatego liczyła, że mama odpuści jej temat i po prostu pojedzie tam gdzie miała jechać.
   Szczęście jej przypisało. Pani Swan szybko się z nią pożegnała, rzucając tylko na odchodne kilka słów pocieszenia, a Lucy widziała tylko przez okno jak odjeżdża z pod domu swoim, czarnym priusem. Znowu podeszła do lustra, oglądają w nim swój brzuch i uda, spoglądając jednocześnie tęsknym wzrokiem na szczupłe, uśmiechnięte modelki Prady, a gdy tylko przypomniała sobie, jakie ilości jedzenia włożyła w siebie pół godziny temu, od razu poczuła chęć zwymiotowania. Dobrze znała już ten proceder, bo nie raz to robiła. Najpierw jadła bez ograniczeń, poprawiając sobie tym humor, a potem szła do toalety, zwracając wszystko co trafiło to jej żołądka. Tak stało się i tym razem.
   Lucy opuściła swój pokój, kierując się prosto do łazienki na piętrze. Następnie uklękneła przed otwartą muszlą klozetową, wkładając sobie dwa palce do gardła, a dalej wszystko poszło już jak po maśle. Po skończonej "misji" (bo tak właśnie nazywała, w swojej głowie tę czynność) wyszorowała zęby, umyła ręce i wróciła do swojego pokoju, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Podeszła do okien, opuszczając rolety do samego dołu, a z komody wzięła obramowane zdjęcie swojego taty, przyciskając je mocno do piersi i osuwając się wolno po ścianie. W jej oczach zdążyły, zebrać się już łzy, które teraz płynęły po jej policzkach. 
   W tym samym momencie, jeden z katalogów, leżących na jej łóżku spadł na podłogę, otwierając się na stronie, gdzie Hailey Baldwin uśmiechała się radośnie do aparatu, spod nachodzących jej na twarz kosmyków blond włosów. "Ona napewno nie musi wymiotować, żeby być szczupłą i mieć taką idealną figurę" - pomyślała Lucy, smętnie pociągając nosem. Miała ochotę udusić Hailey za to, że jest taka perfekcyjna, tak jak każdą inną, piękną modelkę żyjącą na tym świecie.
  - Kiedyś też taka będę, tato. - powiedziała cicho, kierując po części słowa do kurczowo trzymanego przy piersi zdjęcie zmarłego ojca, a po części do samej siebie, choć sama nie do końca w to wierzyła.
   *Kate*
   Kate Parker, uchodząca za typową licealistkę z Doncaster, posiadającą setki przyjaciółek i firmowe ubrania, właśnie prowadziła rozmowę telefoniczną z Naomi Thompson - jedną z dziewczyn ze swojej grupki przyjaciółek. Rozmawiały żywo o swoich paznokciach, planując jutrzejszego dnia wspólne wyjście do kosmetyczki i zrobieniu sobie takich samych tipsów. Niestety rozmowę Kate przerwał jej przyrodni brat - Zayn, wołający ją z dołu. Dziewczyna niechętnie zakończyła rozmowę, obiecując, że zadzwoni jeszcze później, a następnie zeszła ostrożnie po nowo polakierowanych schodach na dół.
  - Co znowu? - spytała odrobinę nieuprzejmie, stając z założonymi na piersiach rękami, przed bratem,
  - Chciałbym ci kogoś przedstawić, tylko nie denerwuj się, dobrze? - Zayn popatrzył niepewnie na siostrę, a po chwili zza jego pleców, wyłoniła się dziewczyna w krótko obciętych, czarnych włosach, ubrana w długą sukienkę w kwiaty. Kate skrzywiła się, obrzucając pogardliwym wzrokiem ubiór dziewczyny, która wydawała jej się na oko być w wieku Zayna, jednak była pewna, że nie jest ona jego nową dziewczyną. Doskonale znała swojego brata, tak samo jak on ją i wiedziała również w jakich dziewczynach gustuje Zayn, a ta stojąca obok niego nadawała się najwyżej na jakąś mniej lubianą koleżankę.
  - Cześć, jestem Madline. - przywitała się nieznajoma, wyciągając rękę w kierunku zdezorientowanej Kate. Brunetka niechętnie uścisnęła jej dłoń, mamrotając pod nosem swoje imię, a następnie spojrzała na brata wymownym wzrokiem.
  - Madline jest moją koleżanką. Studiuje psychologię, odbywała już kilkakrotnie praktyki i jest bardzo dobra w tym co robi, dlatego myślę, że może ci pomóc. - oświadczył Zayn, patrząc na Kate s nadzieją.
  - Niny w czym? - prychnęła dziewczyna.
  - Posłuchaj, ja wiem, że wasi rodzice nie poświęcają wam wystarczająco dużo uwagi - zaczęła powoli Madline - a osoba w twoim wieku jej potrzebuje, więc...
  - Gówno o mnie wiesz i gówno sie dowiesz, chyba, że mój szanowny braciszek ci coś powie, ale uwierz mi, jemu też potrafię zatkać buzię. - wysyczała Kate, przez zaciśnięte zęby - A jeżeli to wszystko to możesz wynosić się z tego domu. - ręką wskazała na wejściowe drzwi.
  - Kate ona chce ci tylko pomóc, proszę pozwól sobie na otrzymanie pomocy - mówił błagalnym głosem Zayn, zbliżając się do siostry i kładąc jej dłoń na ramieniu, którą natychmiast strąciła.
  - Posłuchaj swojego brata. On chce dla ciebie dobrze. - doradziła kojącym głosem Madline, który tylko bardziej rozzłościł Kate.
  - Dobrze będzie dla ciebie, jeśli wyjdziesz stąd teraz, bo inaczej uwierz mi, że nie skończy się to dla ciebie miło. - Ciało brunetki zaczęło aż trząść się ze złości, a jej ręce zacisnęły się mocno w pięści.
  - Ona stąd nie wyjdzie dopóki z nią nie porozmawiasz. - Zayn stanął przed Madline, próbując zachować stanowczość w głosie, jednak bał się, że jego siostra za chwilę dostanie kolejnego ataku, jeżeli jeszcze bardziej się rozzłości. Mianowicie nieprzerwanie od dwóch lat, miała napady silnej histerii do tego stopnia, że było zdolna skrzywdzić fizycznie drugą osobę, dlatego od razu, kiedy jej atak się zaczynał, trzeba było podawać jej leki, zapisane przez jej psychiatrę.
  - Stajesz po jej stronie?! Taki z ciebie kochany brat?! - Oczy Kate pociemniały, prawie w całości pokrywając się czernią, ręce, które przed chwilą miała zwinięte w pięści, trzęsły się teraz jak galareta, tak samo jak jej ciało. Zdążyła jeszcze wykrzyczeć kilka słów, a potem straciła władze w nogach, osuwając się na ziemię.
   Zayn od razu podbiegł do siostry, biorąc ją na ręce, mimo jej szarpanin i wyzwisk rzuconych w jego stronę.
 - Wyjdź stąd. - rzucił do Madline, stojącej w osłupieniu pośrodku pokoju. - Zapomnij o wszystkim co ci powiedziałem i nikomu nie mów o tym, co się tutaj stało, rozumiesz? - spojrzał na swoją koleżankę, mrożącym wzrokiem. Ta w odpowiedzi tylko pokiwała pośpiesznie głową i z przerażeniem wypisanym na twarzy opuściła dom Parkerów.
   Gdy tylko drzwi trzasnęły, roznosząc po sobie głośny odgłos, Zayn ułożył Kate na sofie, biegnąc do szafek w kuchni, gdzie znajdowały się jej lekarstwa. Przyniósł siostrze szklankę wody i wcisnął jej do ust białą tabletkę, zmuszając ją następnie do jej popicia. Kilka minut później, ciało Kate przestało się trząść, a brunetka leżała nieruchomo, na obitej skórą, białej sofie, wpatrując się niemo w sufit i tylko co chwilę mrugając powiekami.
  - Już dobrze siostrzyczko, nikt cię nie skrzywdzi. Nie zobaczysz jej już więcej, obiecuje. - mówił spokojnie Zayn, klęcząc przy kanapie, gdzie leżała Kate, gładząc ją po jej ciemnych włosach. W jego oczach, zgromadziły się łzy, które po chwili popłynęły po jego policzkach.
   W oczach Kate również zgromadziła się słona ciecz, ale tylko jedna z łez, wypłynęła jej z oka, choć ciało nadal pozostało nieruchome, a twarz bez żadnego wyrazu.
  - Kocham Cię. - wyszeptała, gdy poczuła, jak powoli odzyskuje władzę w swoim ciele.
  - Ja ciebie też. - odszepnął Zayn, całując siostrę w czoło.
*Lily*
    W zwyczajne, czwartkowe, wakacyjne popołudnie Lily Johnson, stała przed lustrem w swoim pokoju, pospiesznie dokańczając robić swój makijaż. Być może dla innych ludzi to popołudnie było zwyczajne, niczym nie różniące się od poprzednich, jednak nie dla Lily i nie jakiego Thomasa Simpsona, a przynajmniej miało nie być.
   Cała historia rozpoczęła się kilka miesięcy temu, kiedy mama Lily została zwolniona z pracy. Wtedy cała rodzina musiała zacząć oszczędzać, ponieważ trudniej było utrzymywać czteroosobową rodzinę z jednej pensji, niż z dwóch. Oczywiście jedzenia nie brakowało z tego powodu nigdy, gdyż Alan Johnson nie był źle zarabiającym człowiekiem, jednak dotychczasowe wypady na zakupy, Lily zostały całkowicie wykreślone z listy, chyba, że były one naprawdę niezbędne. Wtedy właśnie ta niewinna z pozory nastolatka wiodąca dotychczas normalne życie, przemieniła się w dilera narkotyków. Jednak jej praca nie kończyła się tylko na rozprowadzaniu nielegalnych substancji. Jeżeli klient, wziął towar na tak zwaną "kreskę" wtedy zadaniem Lily było nastraszyć go na tyle skutecznie, żeby oddał pieniądze, a dzisiaj ów klientem miał stać się Thomas.
   Mimo upału panującego na zewnątrz, Lily założyła na siebie czarną bluzę z kapturem, zasłaniając nim swoją twarz na tyle, na ile pozwalał jej na to cienki materiał. Blond włosy włożyła za bluzę i wyszła niezauważalnie z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Z kieszeni wyjęła telefon, sprawdzając adres, pod który miała się udać. Okazało się, że dom dzisiejszego nieszczęśnika leży zupełnie niedaleko, dlatego Lily znalazła się tam w ciągu zaledwie 10 minut. Zapukała dwa razy w mocne dębowe drzwi, wkładając jedną rękę do kieszeni i chwytając za nóż. Już po chwili w progu pojawił się około 20 - letni chłopak z lekkim zarostem na twarzy, ubrany w szare dresy. Nie wyglądał jak nałogowy narkoman, raczej jak student, który lubi czasem sobie czegoś spróbować. Może nawet spodobałby się Lily, ale niestety był on tylko jednym z klientów umieszczonych na "czarnej liście", dlatego należało się jak najszybciej zabrać do pracy.
   Dziewczyna wtargnęła pospiesznie do środka, wyjmując z kieszeni ostre narzędzie i błyskawicznie przyłożyła je do gardła chłopaka. Jego oczy od razu zrobiły się większe, a ręce podniósł bezradnie do góry. Nawet nie próbował się bronić, co było Lily na rękę.
  - Wiesz dlaczego tu jestem? - spytała, siląc się na jak najbardziej wrogi ton głosu.
Thomas pokręcił przecząco głową.
  - Więc pozwól, że ci przypomnę. Kupiłeś na kreskę prawie sześć gram kokainy. Gdzie jest kasa?
  - J-ja... nie mam teraz pieniędzy, ale będę je miał, przysięgam. - zaczął, mówić przerażony chłopak.
  - Kasia ma być teraz. - wysyczała Lily mocniej przykładając nóż do gardła delikwenta.
  - Ale... j-ja n-nic teraz nie m-mam - wyjąkał. Lily westchnęła ciężko. Był to standardowy tekst każdego z dłużników, a i tak każdy, w końcu magicznym sposobem znajdował pieniądze lub chociaż oddawał jakąś biżuterię, która często miała większą wartość niż dług.
  - Posłuchaj mnie uważnie - zaczęła ponownie Lily. - Jeżeli nie znajdziesz teraz tych pieniędzy, zajmą się tobą za chwilę inni ludzie i będziesz mógł, pożegnać się ze swoim życiem, więc jak?
  - M-mam jeszcze pierścionki po babci, mogę ich poszukać. - zaoferował szybko Thomas.
  - Nareszcie gadasz do rzeczy. - przewróciła oczami Lily i odsunęła nóż od gardła Thomasa, jednak nadal trzymała go mocno w dłoni, na wypadek, gdyby chłopak próbował jakiś sztuczek.
   Na szczęście Simpson udał się tylko do salonu, gdzie zaczął otwierać po kolei wszystkie szafki w poszukiwaniu, obiecanej biżuterii, podczas gdy Lily stała obok, nie spuszczając z niego wzroku, ani na sekundę.
  - Szybciej. - warknęła, podchodząc bliżej z nożem, wycelowanym w chłopaka.
  - Mam. - odezwał się po chwili i wyciągnął w jej stronę, złoty pierścionek z dużym brylantem pośrodku.
   Lily zabrała go bez słowa, chowając zdobycz w kieszeni i kierując się w stronę wyjścia.
  - Nikt ma się nie dowiedzieć o tym co tutaj zaszło. Mnie tu nigdy nie było, rozumiesz? - zapytała, trzymając dłoń na klamce. Thomas pokiwał potakująco głową, nadal przerażony całą sytuacją, co upewniło Lily w tym, że dłużnik będzie milczeć jak grób.
   Zadowolona z przebiegu akcji, opuściła ostrożnie dom, rozglądając się dookoła czy aby na pewno nie ma w pobliżu żadnych świadków. Kiedy zobaczyła, że jest całkowicie bezpieczna, zdjęła kaptur i wyjęła swój telefon, wybierając jeden z dobrze jej już znanych numerów.
  - Sprawa załatwiona, szefie. Mam pierścionek. - powiedziała do słuchawki, uśmiechając się pod nosem.
 - Świetnie, wiedziałem, że na ciebie można liczyć. - odezwała się osoba po drugiej stronie. - Idź teraz tam gdzie zawsze.
  - Jasna sprawa. - odparła Lily, wciskając czerwoną słuchawkę i kierując się w stronę parku za rogiem ulicy.
 *Louis* 
   Dla większości ludzi, sierpień był miesiącem relaksu i odpoczynku, a przynajmniej powinien być, ale nie dla Louis Tomlinsona. Odkąd udało mu się wejść do reprezentacji Anglii w piłce nożnej oraz do sławnego angielskiego klubu "Manchester United", jego życie stało się pasmem ciągłych treningów. Młody piłkarz stał się też szybko zainteresowaniem wielu gazet, a jego zdjęcia z sesji zdjęciowych widniały na wielu tabloidach.
    Początkowo takie życie bardzo mu się podobało. Uwielbiał być w centrum uwagi, a zwłaszcza kobiet. Nie rzadko wykorzystywał fakt, że jest młody, przystojny i sławny, i udawało mu się z tego powodu zaciągać dziewczyny do łóżka, które z chęcią mu się oddawały. Do tego ilość pieniędzy, które zarabiał, przyćmiewały w jego życiu wszystko. Do momentu, w którym dowiedział się, że jego ojciec ma raka mózgu. Przez pierwsze miesiące po wykryciu choroby, guzy udało się usunąć, jednak teraz nowotwór znów dał o sobie znać. Louis już po raz piąty dzwonił do swojej siostry - Lottie, która miała jechać razem z nim do szpitala, żeby odwiedzić chorego ojca przed następną chemioterapią. Kiedy po raz kolejny usłyszał automatyczną sekretarkę, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła wysoka blondynka z czarną - białą torbą od Miu Miu przewieszoną przez ramię i najnowszym Iphonem 5s w ręku.
  - Już miałam do ciebie oddzwonić, ale i tak byłam pod twoim domem, więc stwierdziłam, że nie ma sensu. - wytłumaczyła Lottie posyłając bratu niewinny uśmiech.
  - Czemu nie odbierałaś, kiedy dzwoniłem do ciebie kilka razy?! - wrzasnął Louis, rozzłoszczony postawą swojej siostry. Denerwowało go to, cały czas dziko imprezując i chodząc z koleżankami po galeriach za jego pieniądze. Co prawda nie mieszkała już razem z nim, ale mieszkała niedaleko posiadłości Louisa, w równie pięknym domu, zakupionym również za jego pieniądze, razem z ich matką i ojcem, który coraz częściej zamiast w domu, był w szpitalu.
  - Rozmawiałam z koleżanką, okej? Zresztą to nie twoja sprawa, jedźmy już. - westchnęła dziewczyna.
  - Myślę, że jednak moja. Przepuszczasz moje pieniądze na pierdoły, w dodatku masz w dupie ojca, który może umrzeć!
  - Nieprawda! - Lottie również uniosła głos - Nie masz prawa mnie oceniać!
  - A jak wytłumaczysz swoje zachowanie?  - Louis nie zamierzał dać siostrze za wygraną.
  - Martwię się o tatę, tak samo jak ty. Zakupy, różne wyjścia na imprezy i te inne pozwalają mi o tym zapomnieć... - dziewczyna zniżyła głos i spuściła głowę. Było jej naprawdę wstyd, ale to co powiedział jej brat, uraziło ją do głębi. Tak samo jak on, chciała tylko jednego - żeby ich tata wrócił do zdrowia, a imprezowanie było jej odskocznią od dręczących ją myśli na temat ojca, jednak Louis najwyraźniej tego nie rozumiał.
  - Gówno prawda! Po prostu przyznaj, że jego śmierć byłaby ci na rękę - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
  - Jak możesz tak wogóle mówić?! - w niebieskich oczach Lottie zebrały się łzy, które już po chwili uwolniły się spod jej powiek, płynąc swobodnie po policzkach. -Wiesz, moim zdaniem ty nie jesteś ani trochę lepszy ode mnie. Udajesz troskliwego syna, a w rzeczywistości jesteś zwykłym dziwkarzem!
   To całkowicie wyprowadziła Louisa z równowagi. Przestał nad sobą panować i uderzył siostrę w policzek. Głowa Lottie przechyliła się mocno w bok pod wpływem silnego uderzenia, a po chwili dziewczyna trzymała się w piekącym miejscu, patrząc nienawistnym wzrokiem na brata. Nie powiedziała nic. Z jej oczu wypłynęło jeszcze kilka słonych łez, a potem wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.
   Po jej wyjściu, Louis stał przez chwilę pośrodku salonu, uświadamiając sobie co właśnie zrobił. Powoli usiadł na kanapie, chowając twarz w dłonie. Po raz pierwszy uderzył kobietę, która na dodatek była jego siostrą. Wiedział, że postąpił źle, a jego tata byłby nim zawiedziony, jak nigdy dotąd. W tym stanie, nie mógł do niego jechać. Prędzej spaliłby się ze wstydu, niż pokazałby mu się na oczy.
   Louis nawet nie miał pojęcia, ile minęło czasu od feralnej kłótni z siostrą, kiedy jego telefon zadzwonił mu w kieszeni. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowy, dlatego nawet nie zadał sobie trudu, żeby wyjąć go z kieszeni i zobaczyć kto dzwoni. Gdy jednak zadzwonił kolejny raz i kolejny, wyjął telefon i przesunął zieloną słuchawkę, rzucając do niej ze złością "Halo?".
   Przez chwilę słyszał w niej tylko płacz kobiety, ale po chwili rozpoznał w nim głoś swojej mamy, która dukała drżącym głosem pojedyncze słowa.
  - Mamo?! Co się stało?!
  - Lottie... m-miała... wypadek. J-jest w... szpitalu. - mówiła kobieta.
  - Jak to? Co jej jest? Żyje? W jakim jest szpitalu?! - pytania same nachodziły na usta Louisa. Jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany. Czuł, że to wszystko to wyłącznie jego wina.
  - Mężczyzna... który ją w-widział, p-powiedział, że widział jak p-przebiegła przez pasy. B-była zapłakana. Nie zauważyła jadącego a-auta...
  - Ale Lottie, żyje mamo, prawda?
  - Żyje, ale jest w ciężkim stanie. - głos mamy całkowicie się załamał. Po drugiej stronie słuchawki, można było usłyszeć tylko płacz i co chwilę pociąganie nosem.
   Louis szybko zakończył rozmowę, dowiadując się jeszcze jedynie o adres szpitala. Po uzyskaniu od matki tej informacji, natychmiast wybiegł z domu i wsiadł do samochodu, jadąc z prędkością 130 km/h. Po krótkim czasie zaparkował pod budynkiem szpitala, wbiegając do środka. Podbiegł zdenerwowany do recepcji, rzucając znudzonej recepcjonistce w okularach imię i nazwisko siostry.
  - Sala 124, na drugim piętrze. - odpowiedziała kobieta, nie zadając na szczęście, żadnych zbędnych pytań o spokrewnienie lub inne bezsensowne rzeczy, które mogłyby zabrać tylko Louisowi cenny czas.
   Chłopak wbiegł pospiesznie po schodach, nie czekając nawet na windę i już po krótkim czasie, znalazł się w sali Lottie, gdzie lekarze podpinali ją do najróżniejszych urządzeń.
  - Proszę opuścić salę. - rozkazał jeden z lekarzy, patrząc groźnie na Louisa.
  - To jest moja siostra, ja muszę z nią porozmawiać. - zaprzeczył Louis, gdy zobaczył, że jego siostra ma otwarte oczy i spogląda na niego w milczeniu. Na jej policzku uformował się fioletowy siniak od uderzenia, które jej zadał, co sprawiło, że Louis poczuł się jeszcze gorzej.
  - Proszę kazać mu wyjść. - powiedziała cicho dziewczyna z ledwością, powstrzymując płacz - Nienawidzę cię, Louis. Nie jesteś już moim bratem.
  - Lottie, przepraszam. - Louis próbował podejść do jej łóżka, jednak ten sam lekarz, który wcześniej prosił go o wyjście, wypchnął go z sali.
   Chłopak został sam na korytarzu sam. Dziękował w duchu, że nie ma w pobliżu jego mamy, bo obawiał się, że również jej nie potrafiłby spojrzeć w oczy. Oparł się o obdrapaną z farby, niebieską ścianę i zaczął cicho płakać, przeklinając się za wszystko co zrobił swojej niewinnej, młodszej siostrze.
*Liam*
   Liam Payne wędrował wesoło ulicą Wood Street, prosto do domu swojej ukochanej dziewczyny - Lexie, oddalonego zaledwie kilka kroków od swojej posiadłości. Byli razem już ponad pół roku, a Liam czuł, że Lexie to ta jedyna dziewczyna, z którą chciałby być do końca swojego życia. Jeszcze nigdy nie był tak zakochany, dlatego nie wyobrażał sobie życia bez Lexie.
   Kiedy dotarł na ganek przed jej domem, nacisnął dzwonek do drzwi czekając na to, aż jego dziewczyna mu otworzy i pocałuje go czule na przywitanie, tak jak robiła to za każdym razem, gdy Liam ją odwiedzał.
   Róże, które sadzili razem dwa miesiące temu w jej ogródku, zaczęły wypuszczać pączki, a niektóre z nich wypuściły już pierwsze, czerwone kwiaty. Ten ogródek był dowodem ich miłości. Lexie uwielbiała sadzić i pielęgnować kwiaty, a Liam zawsze chętnie jej w tym pomagał. Pamiętał doskonale, kiedy sadzili razem żonkile, a Lexie opowiadała mu o tym jakie to niezwykłe kwiaty. Kochał słuchać jej głosu. Był to najpiękniejszy dźwięk jaki słyszał w całym swoim życiu i nie potrafił tego opisać słowami.
   Liam czekał już na ganku kilka minut, jednak nadal nikt mu nie otwierał. Bardzo go to zdziwiło. Było jeszcze wcześnie i zawsze o tej godzinie Lexie była w domu, przygotowując sobie śniadanie i niekiedy podśpiewując swoje ulubione piosenki. Liamowi już nie raz zdarzyło się to usłyszeć. Przyłożył, więc ucho do drzwi, nasłuchując dźwięków ze środka w nadziei, że jego dziewczyna, po prostu nie usłyszała dzwonka, jednak  w domu było zupełnie cicho jakby w środku nikogo nie było. Nacisnął, więc ostatecznie klamkę i ku jego jeszcze większemu zdziwieniu, drzwi ustąpiły, wpuszczając go do środka.
  - Lexie?! To ja, Liam! - Liam wchodził w głąb mieszkania, ale nikogo nigdzie nie było, co go bardzo zaniepokoiło. Gdyby Lexie postanowiła gdzieś wyjść na pewno zamknęłaby drzwi, a tymczasem one były otwarte.
   Z rosnącym niepokojem wszedł po drewnianych schodach na górę, kierując się do sypialni ukochanej. Niestety jej nie było. Łóżko było idealnie pościelone, a wszystkie rzeczy, poukładane na swoich miejscach. Nic nie mogłoby wzbudzić jakiegokolwiek podejrzenia. Być może Lexie, po prostu wyszła do sklepu i zapomniała zamknąć drzwi? Ale jednak była jedna rzecz, która przykuła uwagę Liama. Mianowicie drzwi od łazienki w jej pokoju stały uchylone, a Lexie zawsze zamykała je do końca, gdyż twierdziła, że zostawianie otwartych drzwi od łazienki jest niehigieniczne.
   Liam wszedł, więc powoli do łazienki, a to co tam zobaczył przeszło najśmielsze oczekiwania. Padł na kolana zanosząc się głośnym płaczem. Lexie leżała nieprzytomna na zimnych kafelkach w kałuży krwi. W zimnej dłoni trzymała jeszcze nóż, którym podcięła swoje żyły, a obok niej spoczywała biała karteczka, z równym rzędem liter napisanych czarnym długopisem. Roztrzęsiony Liam chwycił ją i zaczął czytać list zaadresowany do jego osoby.
   Mój ukochany Liamie!
   Pierwsze co chcę ci powiedzieć to to, że bardzo cię kocham. Bardziej niż kogokolwiek innego, ale nie byłam z Tobą do końca szczera . Teraz chcę ci to wszystko wyznać.
   Nie spotkaliśmy się przypadkiem. Dostałam zlecenie od pewnej osoby, żeby Cię w sobie rozkochać, a potem zostawić. W przeszłości bardzo zraniłeś tą osobę, a ona chciała się na Tobie zemścić. Zaoferowała mi za pomoc w swoim planie duże pieniądze, które ja niestety przyjęłam. Wtedy nie wiedziałam, że się w tobie naprawdę zakocham. Dzisiaj miał nastać ten dzień, w którym miałam Cię zranić. Miałabym cię zostawić i złamać ci serce, a ja tego zwyczajnie nie potrafiłam. Stałeś się dla mnie wszystkim i nie wyobrażałam sobie życie bez Ciebie, dlatego się zabiłam. Planowałam to już od pewnego czasu, kiedy wiedziałam, że moja ostateczna misja się zbliża. Pomyślałam, że moja śmierć mniej cię zaboli, niż to co miałabym Ci zrobić, chociaż pewnie teraz i tak mnie już nienawidzisz, ale mam do Ciebie jedną prośbę.
   Chcę żebyś, kiedyś był szczęśliwy. Znalazł sobie dziewczynę, która będzie Ciebie warta, bo ja nigdy nie byłam. To co miałam zrobić było okropne i niewybaczalne, ale proszę pamiętaj, że Cię kochałam. Moja miłość była prawdziwa i nigdy nie wybaczę sobie tego na co się zgodziłam.
Kocham Cię 
Lexie
   Łzy zaczęły, płynąć ciurkiem po policzkach Liama. Rzucił kartkę na bok i przytulił się do zimnego, martwego ciała ukochanej. Został przez nią co prawda zraniony tym wyznaniem, ale przecież mógłby jej wszystko wybaczyć. Lexie mogłaby mu o wszystkim powiedzieć i razem znaleźliby jakieś wyjście z sytuacji. Nie musiałaby się zabijać, nie zostawiłaby Liama i nadal byliby szczęśliwą parą, a teraz tylko jednej rzeczy Liam nie potrafił jej wybaczyć. Tego, że odeszła. Tego, że swoją śmiercią złamała mu serce, bardziej niż by to zrobiła godząc się na plan okrutnej i mściwej osoby.
   Swoją drogą Liam nie miał pojęcia, kto mógłby to być. Żałował, że Lexie nie napisała w liście nazwiska, tego bezdusznego potwora, żeby mógłby go zabić własnymi rękami. W końcu to on był po części winien jej śmierci.
   Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Do domu Lexie przyjechali lekarze, którzy zabrali martwą dziewczynę z rąk zapłakanego Liama i stwierdzili jej zgon. Następnie zawieźli jej ciało do kostnicy, a Liam został jeszcze w jej domu, patrząc z żalem na wszystkie rzeczy, których Lexie już nie dotknie. Kochał ją nadal, a nawet jeszcze mocniej niż wcześniej, ale wiedział, że nie może zrobić tego co chciała. Nie może być już nigdy więcej z żadną inną dziewczyną. Obiecał sobie, że już nigdy nie pokocha i pozostanie wierny swojej ukochanej Lexie do końca życia.
*Justin*
    Justin obudził się dosyć wcześnie rano. Sam nie wiedział z jakiego powodu. Dzisiejszy dzień był dla niego dniem wolnym od jego piłkarskich treningów, które zaczęły go z dnia na dzień coraz bardziej wykańczać. Kochał to co robił, a marzenia o byciu piłkarzem towarzyszyły mu od dziecka, jednak teraz czuł, że trener zdecydowanie za dużo od niego wymaga, dlatego postanowił, że dzisiejszy dzień 5 sierpnia, będzie dla niego dniem lenistwa i przyjemności.
   Sięgnął po swój telefon leżący na stoliku nocnym przy jego łóżku i wybrał dobrze mu znany numer swojej masażystki i jednocześnie kochanki. Lizzy była śliczną młodą, blondynką pracującą od niedawna w salonie masażu, który należał do jej mamy. Już od samego początku wpadła Justinowi w oko, tak samo jak on jej, dlatego młody piłkarz postanowił to wykorzystać. Nie wiązał jednak z Lizzy żadnych poważnych planów. Sądził, że związki są nie dla niego, więc się w nie nie angażował, a jedyne czego chciał od płci żeńskiej to seksu.
  - Witaj, Liz. - przywitał się Justin, gdy tylko w słuchawce po drugiej stronie usłyszał głos dziewczyny.
  - Cześć Justin, dobrze że dzwonisz, bo musimy porozmawiać. - ton głosu masażystki wydawał się dosyć poważny co odrobinę zaniepokoiło Justina. W głowie już zaczął robić swój rachunek sumienia zastanawiając się z którą dziewczyną Lizy mogła go nakryć. Kto jak kto, ale ona była we wszystkim najlepsza i Justinowi bynajmniej nie było na rękę stracenie tak dobrej kochanki.
  - O czym... dokładnie. - zapytał z nutką obawy.
  - To nie jest rozmowa na telefon. Będę u ciebie za 15 minut.
  - Lizzy... - Justin nie zdążył dokończyć tego co właśnie chciał powiedzieć, ponieważ przerwał mu sygnał przerywanego połączenia.
   Pospiesznie odłożył telefon, założył na siebie świeżą, białą koszulkę i wciągnął jeansowe spodnie z dziurami zrobionymi na kolanach i udach. Zdążył jeszcze umyć zęby i ułożyć swoje włosy w łazience, kiedy po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Lekko zestresowany Justin, zbiegł po marmurowych schodach na dół i po chwili wpuścił do środka Lizzy, która dzisiaj prezentowała się wyjątkowo pięknie w dobieranym warkoczu i krótkiej, błękitnej sukience ledwo zakrywającej jej uda. Gdyby nie fakt, że prawdopodobnie czekała go z nią poważna rozmowa, już teraz rzuciłby się na dziewczynę i wziąłby ją w łazience na piętrze lub w jakimś innym miejscu, które by mu się zamarzyło.
  - No to... mów, bo się trochę stresuję. - zaczął, kiedy zobaczył, że Lizzy nadal stoi w holu w kompletnym milczeniu z grobową miną.
  - Jestem w ciąży. - wypaliła nagle patrząc się na Justina.
  - Yyy... no... cóż to w  takim razie, gratuluję? - zaczął zmieszany chłopak.
  - Z tobą, Justin. - dodała twardo.
  - To niemożliwe, zabezpieczałem się pamiętam to dokładnie, więc to nie może być moje dziecko.
  - Ale to jest twoje dziecko. - Lizzy zrobiła krok w przód. - Tylko z tobą spałam, z nikim innym.
  - Skąd mam mieć pewność? - Justin od razu przybrał pozycję obronną. Nie miał zamiaru bawić się w szczęśliwego tatusia i przewijać jakiegoś bobasa. Nie teraz, kiedy jego kariera zaczęła nabierać rozpędu.
  - Jeżeli chcesz możemy zrobić badania DNA, po urodzeniu dziecka. - oświadczyła blondynka krzyżując ręce na piersiach.
  - Nie ma mowy, nie będzie żadnego dziecka. Jeżeli naprawdę jest moje to masz je usunąć.
  - Justin to jest dziecko, ono nie jest niczemu winne!
  - Mam to gdzieś! Masz je usunąć i koniec kropka inaczej zapomnij o mnie. Nie będę ci płacił alimentów na tego smarkacza, on tylko może zaszkodzić mojej karierze. Dam ci nawet kasę na zabieg i umówię cię do jakiejś porządnej kliniki.
   W oczach Lizzy zebrały się łzy. Nie chciała mieć teraz dziecka, ani tym bardziej zakładać rodziny, ale nie wyobrażała sobie jakby mogła zabić życie noszone pod swoim sercem, jednak Justin był nieugięty. Twardo zażądał od niej usunięcia dziecka, albo zniknie z jej życia i wyprze się wszystkiego co z go z nią łączyło. Dla młodej, niedoszłej matki to by było nie do zniesienia. Była zakochana w Justinie jak nigdy w nikim innym, dlatego z trudem zgodziła się na jego żądanie.
   Kilka dni później było już "po wszystkim". Dziecka nie było. Justin przez niedługi okres czasu spotykał się dalej z Lizzy, jednak ta nie chciała już więcej zbliżeń między nimi nadal przeżywając to co musiała zrobić w imię miłości, która tak naprawdę wcale nie była prawdziwą miłością. Ich drogi się rozeszły. Lizzy przestała pracować w salonie masażu i znalazła sobie inną pracę jako kosmetyczka, a Justin... pozostał z zawodu tym samym Justinem, jednak od tamtej pory w jego życiu nie było dnia, żeby nie żałował swojej decyzji. Zdał sobie sprawę z tego, że zabił swojego syna lub swoją córkę, która musiała umrzeć, bo jej tata wolał karierę zamiast jej lub jego. Codziennie płakał, klęcząc i prosząc Boga, żeby wybaczył mu kiedyś to co zrobił i dał jego nienarodzonemu maluszkowi lepszych rodziców, a co najważniejsze lepszego ojca niż on sam. Poprzysiągł również sobie, że jeżeli w przyszłości w jego życiu ponownie zdarzy się okazja do zostania rodzicem, przenigdy nie pozwoli na to, żeby jego dziecko umarło. Nigdy.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Rozdział 17

*Lucy*
   Była godzina 18:40, kiedy szłam chodnikiem z ledwością, przepychając się przed grubą warstwę, nieodśnieżonego śniegu do domu Lily, gdzie umówiłyśmy się całą trójką, na wspólne oglądanie meczu Manchester United kontra Liverpool. Ja i Kate nie jesteśmy, co prawda, wielkimi fankami piłki nożnej, jednak obie miałyśmy zamiar, śledzić cały mecz z pewnych względów. Ja - ponieważ chcę zobaczyć Louisa, Kate - ponieważ obiecała Justinowi, że będzie mu kibicować, a Lily, cóż z tych samych względów z tą różnicą, że obiecała to Liamowi, a dodatkowo można powiedzieć, że interesuje się nogą.
   Wreszcie zmęczona, dotarłam pod drzwi Lily naciskając dzwonek i czekając na to, aż przyjaciółka mi otworzy. Po chwili blondynka wpuściła mnie do środka, przytulając na powitanie, a następnie zostawiając mnie w przedpokoju i pozwalając mi, na spokojne rozebranie się, ona sama natomiast pognała w głąb kuchni, skąd po krótkim czasie słychać było brzdęk, przestawianych butelek.
  - Wolisz czerwone wino czy może jakiś mocniejszy alkohol? - krzyknęła odgarniając swoje blond loki, nachodzące jej na twarz.
  - Na początek może być wino. - uśmiechnęłam się, wyjmując z szafki ciemno - zieloną, szklaną butelkę z czerwonym winem. - Twoi rodzice się nie wkurzą, kiedy zobaczą ubytki w swojej kolekcji? - wskazałam wolną ręka na szafkę, skąd wyjęłyśmy wino.
  - Mówiłam im, zanim pojechali, że możemy sobie troszeczkę wypić. - zachichotała Lil, zabierając mi z ręki butelkę, po czym sprawnie, otworzyła ją korkociągiem i rozlała alkohol do dwóch kieliszków.
  - Kiedy przyjdzie Kate? - spytałam zabierając z blatu jeden kieliszek i upijając z niego nieduży łyk.
  - Dzwoniłam do niej kilka minut temu. Powiedziała mi wtedy, że już czeka na taksówkę.
  - Myślałam, że zawiezie ją Zayn, tak jak zawsze. - Zayna spokojnie można było, nazwać szoferem Kate. Woził ją wszędzie gdzie tylko chciała, z racji tego, iż sama nie posiadała ani auta, ani prawa jazdy oraz tego, że najzwyczajniej nie potrafił, odmówić swojej ukochanej siostrze, którą praktycznie sam wychowuje. Kate jest bardzo sprytna i często nadmiernie to wykorzystuje, jednak jak na razie jej bratu to nie przeszkadza.
  - Poszedł ze swoja dziewczyną do kina. Nie mógł jej do mnie przywieźć, a Kate raczej nie poprosi o to, swojego ojca albo matki.
  - No tak. - westchnęłam, wchodząc do salonu i rozsiadając się wygodnie na mięciutkiej kanapie Lily naprzeciwko postawionego na stoliku telewizora, całkiem sporych rozmiarów. Dom Lily, był urządzony głównie w kolorze jasno - niebieskim. Ściany w prawie wszystkich pokojach były pomalowane na błękitno - szaro. W rogu, niedaleko stołu z ciemnego, dębowego drewna stał kominek, który rzucał poświatę sztucznych, pomarańczo- żółtych płomyków na pokój. Kuchnia była połączona razem z salonem i jadalnią tak jak w większości, angielskich domów. Rzadko, gdzie można spotkać kuchnie, oddzielone od pokoi dziennych. Na dywanie z niebieskimi frędzelkami leżały porozrzucane klocki Lego zostawione przez Matta - młodszego brata Lily. Niedawno zaczął, chodzić do szkoły, jednak układanie statków i pojazdów kosmicznych z klocków, nadal pozostało jego największą pasją.
   Lily usiadła obok mnie, popijając swoje wino, a drugą ręką sięgając po pilota, po to, by móc włączyć telewizor. Na ekranie błysnęła reklama wody mineralizowanej, sponsorującej mecz, a po niej jeszcze kilka następnych. Mecz miał się zacząć dosłownie za małą chwilę, a Kate nadal jeszcze nie było, dlatego wyciągnęłam komórkę z kieszeni swoich spodni, z zamiarem zadzwonienia do niej i oświadczenia, że za chwilę wszystko się zacznie. Nie musiałam jednak tego robić, ponieważ zanim zdążyłam, nacisnąć zieloną słuchawkę na ekranie, po domu rozległ się głośny dzwonek do drzwi, na co Lily wstała w pośpiechu i pognała, żeby je otworzyć. Z kanapy doskonale widziałam jak Kate i Lily, przytulają się na przywitanie. Rozmawiały ze sobą przez chwile dopóki Kate nie zdjęła z siebie kurtki i swoich botków, a następnie weszła do salonu witając się w taki sam sposób również ze mną.
  - Popatrzcie, co przyniosłam. - zapiszczała wesoło, wyjmując ze swojej czarnej, skórzanej torby od Micheala Korsa, dwie półlitrowe butelki Jacka Danielsa.
  - Kupiłaś to po drodze? - spytała Lily, biorąc do ręki jedną z butelek.
  - Nie. - zaprzeczyła Kate, wesoło kręcąc głową i potrząsając swoimi ciemnymi włosami.
  - Więc skąd to masz? - tym razem to ja zadałam pytanie, spoglądając na przyjaciółkę podejrzliwym wzrokiem.
  - To są właśnie uroki posiadania starszego brata. - zaśmiała się, biorąc z miski ustawionej na stoliku chrupka.
  - Ukradłaś Zaynowi alkohol? - Lily również się roześmiała, wyjmując ze szklanej gablotki ze szklankami, te przeznaczone do picia whiskey.
  
  - Jakie tam znowu ukradłam. Po prostu sobie od niego bezzwrotnie pożyczyłam. Nie mogłam, nie skorzystać z tak doskonałej okazji, kiedy go nie było.
  - Jasne. - zaśmiałam się razem z Lily jednocześnie, podczas gdy ona rozlewała "bezzwrotnie pożyczone" whiskey Zayna do trzech kryształowych szklanek, a później rozcieńczyła je z colą. Zdążyła jedynie, postawić je przed nami, a na ekranie zamigotało duże, zielone boisko, na które po chwili po kolei zaczęli, wychodzić piłkarze obu drużyn. Zapiszczałam entuzjastycznie, gdy na ekranie dostrzegłam Louisa, trzymającego za rączkę kilkuletniego chłopczyka, który patrzył na niego, unosząc swoją małą główkę do góry, z podziwem i jednocześnie wielkim szczęściem. Za nim szli Justin, Liam, Charlie i kilku innych piłkarzy, których imion nie znałam, podobnie jak ich samych. Każdy z nich trzymał za rękę, innego chłopca ubranego w koszulkę z logo "Manchester United". Wszyscy ci chłopcy wychodzili na boisko z nie małą dumą i ogromnymi uśmiechami, wymalowanymi na twarzy. Po odprawieniu krótkiej ceremonii rozpoczynającej mecz, dzieci wróciły do szatni, a piłka została ustawiona na środku boiska, by po chwili gra rozpoczęła się na dobre. Spiker nie nadążał, informować kibiców, kto aktualnie ma w swoim posiadaniu piłkę, ponieważ migała ona na ekranie, w błyskawicznym tempie między jedną drużyną, a drugą. Wreszcie zatrzymała się ona na dłużej przy Justinie, który widocznie był nieco zbyt zdezorientowany i podał piłkę do nie swojej drużyny.
  - Co ty robisz matole? - oburzyła się Kate, przełykając szybko whiskey i wstając na moment ze swojego wygodnego miejsca na kanapie. Mówię wygodnego, ponieważ zajęła ona sobie większość kanapy i obłożyła swoje miejsce kilkoma poduszkami, żeby przypadkiem nie zdrętwiała jej pupa.
  - Chyba nie dotarło do niego, w której jest drużynie. - skomentowałam, śmiejąc się pod nosem.
  - A teraz piłka wędruje do Tomlinsona! - komentował żywo jeden ze spikerów telewizyjnych. - Miejmy nadzieję, że nie pomyli drużyn i nie poda jej któremuś z przeciwników tak jak Bieber. - dodał drugi z nich.
   Louis biegł z piłką, prosto do bramki, kibice Manchesteru wstali ze swoich miejsc, przepełnieni wysokimi emocjami i nadzieją na zdobycie gola, jednak w ostatniej chwili przeciwnik wytrącił, Louisowi piłkę i pognał z nią w drugą stronę.
  - Jak mogłeś mu się tak łatwo dać? - podniosłam się z kanapy, wymachując jedną wolną od szklanki ręką w geście frustracji.
    Przez kolejne minuty ja, Lily i Kate bardzo żywo, co chwilę komentowałyśmy, każdy najmniejszy ruch, któregoś z piłkarzy, wlewając w siebie kolejne szklanki alkoholu, dopóki w torebce Kate leżącej niedaleko niej, nie zaczęła lecieć spokojna melodia piosenki Britney Spears "Everytime".
  - Słucham cię, mój braciszku. - zaśmiała się, lekko pijanym już głosem Kate. Po tym co powiedziała wnioskowałam, że właśnie zadzwonił do niej Zayn.
  - Skąd. Nie mam pojęcia, gdzie są twoje dwie butelki Jacka Danielsa. - moja przyjaciółka usiłowała, zachować pełną powagę, żeby tylko się nie roześmiać i nie zdradzić przed bratem, że to właśnie ona zabrała jego alkohol, jednak zrobiła to za nią Lily, krzycząc do słuchawki, że whiskey Zayna smakuje wybornie. Zaraz za Lily roześmiałam się także ja, a w ślad za nami podążyła Kate ignorując to co mówił do niej Zayn.
  - Zayn, nie martw się, my doskonale zaopiekujemy się twoim whiskey. - krzyknęłam, pomiędzy salwami śmiechu, zabierając telefon od Kate i sama śmiejąc się do słuchawki. Przyjaciółka odebrała mi jednak swoją komórkę, prowadząc dalszą rozmowę ze swoim nadopiekuńczym bratem i usilnie tłumacząc mu, że podkradła mu alkohol na szczytny cel.
  - Dobrze, skoro już zabrałaś ten alkohol, trudno, ale i tak mi go odkupisz. - Kate przez przypadek włączyła w swoim telefonie, tryb głośnomówiący, przez co ja i Lily mogłyśmy, usłyszeć każde słowo wypowiedziane przez Zayna. Byłyśmy już trochę wstawione, przez co wszystko, było dla nas bardziej kolorowe i niezwykle zabawne. - Nie wypijcie tylko wszystkiego, bo nie mam ochoty odbierać cię później, pijanej do kwadratu i ledwo trzymającej się na nogach, tak jak poprzednim razem, kiedy urządziłaś sobie babską posiadówkę z Naomi i Judie.
  - Dobrze braciszku. - zaśmiała się Kate, z zawieszonym palcem nad czerwoną słuchawką.
  - Będę cię krył przed rodzicami, że wcale nie wlewasz w siebie, nie wiadomo jakich ilości alkoholu u Lily, ale kiedy do ciebie zadzwonią spróbuj udawać trzeźwą.
  - Więc nie pozwól, żeby do mnie zadzwonili, bo za kilka minut będę jeszcze bardziej pijana. - to było ostatnie zdanie, które powiedziała do Zayna. Potem, po zakończonej rozmowie z nim, podniosła drugą, jeszcze pełną butelkę whiskey postawioną obok pierwszej, doszczętnie już opróżnionej i napełniła nią trzy szklanki.
  - Zdrowie za naszych piłkarzy, dziewczyny! - krzyknęła podnosząc swoją szklankę i stukając ją z Lily i moją jednocześnie. W momencie, gdy szkła stuknęły się ze sobą, spikerzy zakrzyknęli głośno "Gol!", a na ekranie pojawiła się przybliżona twarz Louisa, który biegł przez pół boiska, ściskając się po chwili ze wszystkimi kolegami z drużyny.
  - Tak! Widziałyście to?! To był mój Louis! - krzyczałam razem ze spikerami w telewizorze oraz z rozentuzjazmowanym tłumem kibiców Manchester United, którzy wymachiwali radośnie flagami klubu oraz gwizdali gwizdkami.
  - Od kiedy Louis jest twój? Jesteście razem? - spytała mnie Lily, ruszając zabawnie swoimi brwiami.
  - Nie, ale gdyby brać pod uwagę nasze zachowanie wobec siebie, to można by tak stwierdzić. - wzruszyłam ramionami i pociągając następny duży łyk ze szklanki. Alkohol palił moje gardło coraz bardziej, ale sprawiał też, że czułam się szczęśliwsza i dużo bardziej wyluzowana, więc dla mnie był to dobry powód do tego, żeby go pić.
  - Jak to? - głos zabrała Kate, skupiając swój wzrok na mnie i wyczekując tego co powiem. Zdziwieniem był dla mnie fakt, że nie obraziła Louisa ani razu, nie powiedziała mi swojej opinii o tym, co według niej wkrótce mi zrobi, albo jak bardzo może mnie zranić. Nie mam jej za złe tego, że tak bardzo mnie przed nim ostrzega, bo wiem, że robi to zwyczajnie z troski o mnie, jak i również ze swojego uprzedzenia do Louisa, które jest uzasadnione i być może słuszne, jednak dla mnie i tak zbyt słabe, żebym potrafiła, z niego tak po prostu zrezygnować.
   Powoli opowiedziałam przyjaciółkom o wszystkim co wydarzyło się miedzy nami wczoraj. Łącznie z tym w jaki sposób zrobiłam mu dobrze w jego nowy samochodzie, szczędząc im jednak szczegółów z tego intymnego doświadczenia.
  - Nie wierzę! Zrobiłaś mu dobrze w jego własnym aucie?! - wykrzyknęła Lily, wypluwając resztki napoju, który miała akurat w ustach, z powrotem do szklanki.
  - Tak wyszło. - zaśmiałam się trochę onieśmielona, tym co właśnie wyszło z moich ust. - Poza tym, to było takie... podziękowanie za to, że będzie mi pomagał z matmą. - wytłumaczyłam, pośpiesznie.
  - Jasne. - uśmiechnęła się pod nosem Lil, wypijając wcześniej wypluty przez siebie alkohol.
  - A co tam u ciebie? To znaczy, mam na myśli jak sprawy z Liamem? - postanowiłam podpytać przyjaciółkę o jej miłosne podboje, przypominając sobie naszą rozmowę na temat Liama, we wtorek, w szkole, kiedy to sprzątałyśmy we trzy szkolną stołówkę, w ramach kary danej nam przez dyrektora Hetfielda.
  - Cóż... między nami jest coraz lepiej, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wiesz, romantyczne spacery i takie inne sprawy.
  - A seks też? - odezwała się Kate, przechylając głowę w bok, jak to zawsze robiła, kiedy była czegoś ciekawa.
  - Nie, Kate, na razie nie. - uśmiechnęła się Lily, kręcąc przy tym przecząco głową. - Ustaliliśmy między sobą, że lepiej będzie, jeśli nie będziemy wracać do tamtego wydarzenia z imprezy u Louisa, tylko...będziemy jak przyjaciele, ale zobaczymy na jak długo. - zaśmiała się pod koniec. - Bo nie ukrywam, że chciałabym czegoś więcej i nie mam na myśli tylko seksu.
  - To tak jak ja od Louisa. - wymamrotałam, biorąc kolejny łyk whiskey rozmieszanego z colą.
  - On nie chce związku? - Na twarzy Lily pojawiło się zmartwienie i jednocześnie współczucie. Być może gdybym zachowała trzeźwość, nie przyznałabym się otwarcie do swoich zmartwień i do wszystkiego co teraz czuję, ale alkohol płynący gdzieś w moim organizmie nie tylko dodawał mi lepszego nastroju, ale też i odwagi co skłoniło mnie, do powiedzenia przyjaciółkom prawdy.
  - Myślę, że nie. Po tym co powiedział mi, kiedy spotkaliśmy się tuż po moim drugim wyjściu ze szpitala, otwarcie mi to powiedział. Poza tym nie znamy się na tyle długo, żebyśmy mogli być razem, ale... chciałabym, żeby tak się stało pewnego dnia. Tylko, że w jego przypadku to jest niemożliwe. Cały czas ogląda się za jakimiś dziewczynami, tak jak wczoraj w kawiarni, dlatego wiem, że w jego słowniku nie istnieje takie słowo jak związek. A najbardziej okropne w tym wszystkim jest to, że ja wiem o tym, że on może mnie zranić, ale nie potrafię od niego odejść. Dać mu spokój, nie odzywać się do niego, nie pisać. Po prostu zerwać kontakt. Nie umiałabym tego zrobić.
   Lily pokiwała głową ze zrozumieniem. Chciałam zobaczyć reakcję Kate, spytać się jej co ona o tym myśli, jednak nie odnalazłam jej wzrokiem na kanapie. Za to odnalazłam ją szybko, leżącą na podłodze, kiedy głaskała podłogę najwyraźniej coś do niej jeszcze mówiąc. Kate zawsze potrafiła wypić z nas trzech najwięcej, ale ani ja ani Lily nie spodziewałyśmy się, że upije się tak szybko.
  - Kate, dobrze się czujesz? - spytała ją Lily, wstając ze swojego miejsca i podchodząc bliżej niej.
   Brunetka spojrzała swoimi brązowymi oczami, na stojąca nad nią Lily i zaśmiała się.
  - Bardzo dobrze. Jak nigdy dotąd!
  - Może nie pij już tyle. - doradziłam przyjaciółce, pomagając Lily, zebrać ją z podłogi i położyć na kanapie.
  - Tyle mówicie o facetach jakby byli tego warci. - Kate podniosła się do pozycji siedzącej. - Mam dosyć tego, że całe nasze życie musi się kręcić głównie wokół nich. Oni i tak pobawią się nami, a w końcu zostawią.
  - Mówisz jak prawdziwa feministka. - roześmiałam się, kręcąc głową, choć w myślach przyznałam przyjaciółce rację. - Więc skoro chcesz być niezależna, czemu umawiasz się z Justinem?
  - No właśnie. - podchwyciła szybko Lily, nalewając sobie kolejną szklankę whiskey z drugiej butelki i zalewając ją colą. Poprzednia stała na regale przy telewizorze opróżniona przez nas do dna, z czego najwięcej wypiła Kate.
    Wyciągnęłam do niej też i moją pustą szklankę, podnosząc ją ze stolika i nie dbając kompletnie o to, że wypiłam już za dużo, a jutro głowa będzie mi pękać, od nadmiaru wypitego dzisiaj alkoholu.
  - Bo ja nic nie obiecuje sobie po tych spotkaniach. Po tym co przeszłam z Harrym, wiem, że związek idealny jest niemożliwy. Justin jest słodki i bardzo go lubię, ale wiem, że i tak nic z tego nie będzie...On... nie jest na to gotowy. Oboje chyba nie jesteśmy. - Kate spuściła głowę w dół i mimo, że w jej oczach nie było nawet śladu łez, gołym okiem można było stwierdzić, że to co powiedziała uraziło ja samą.
  - Hej. - pogłaskałam ją pocieszająco po plecach. - Nie przejmuj się nim. Wiem, że zależy ci na nim tak samo jak mi na Louisie albo Lily na Liamie, ale nie przejmuj się tym dzisiaj. Dziś wypijmy za nasze nieudane miłości. - uśmiechnęłam się, napełniając szklankę Kate, po czym kryształowe szklanki z brązowym płynem w środku stuknęły się o siebie, by po chwili gorzki alkohol, zaczął palić nasze gardła.
                                                                            ***
   Mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla Manchesteru. Praktycznie całą drugą połowę meczu ja, Lily i Kate przegadałyśmy, wypijając przy tym cały alkohol, który był w naszym posiadaniu, jednak z tego co pamiętam, co działo się w drugiej połowie meczu to to, że Justin musiał zostać zdjęty z boiska, ponieważ sfaulował go któryś z zawodników drużyny Liverpoolu, na co Kate zaczęła głośno protestować i wyklinać zawodnika, który staranował Justina.
   Zmęczone i całkowicie pijane zaczęłyśmy podnosić się po kolei z kanapy, chcąc iść spać na górę, kiedy nagle po holu rozległ się znajomy dzwonek mojego telefonu. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę skąd dochodził mój dzwonek, co chwilę podpierając się ściany, żeby nie upaść. W całym swoim życiu tylko raz upiłam się do takiego stanu w jakim jestem teraz. Było to na 18 urodzinach Kate, gdzie alkohol stał wszędzie hektolitrami, a gdy już wypiłam jedną porcję stale ktoś podchodził do mnie, wciskając mi kolejny kubek i kolejny, a ja zwyczajnie nie potrafiłam odmówić. Pomimo tego, że nie miałam skończonych 18 lat. Nawet Zayn, który miał pilnować całej imprezy jako odpowiedzialny, starszy brat, sam upił się prawie do nieprzytomności, a później pytał się wszystkich czy ktoś może odwieźć go do domu, chociaż impreza była organizowana właśnie u niego.
  - Kto znowu? - zadałam pytanie sama sobie, odbierając połączenie nawet nie spoglądając wcześniej na ekran, żeby dowiedzieć się, kto do mnie dzwoni.
  - Cześć Lucy. - po drugiej stronie słuchawki niemal od razu rozpoznałam głos Louisa. Kogo jak kogo, ale jego i moje przyjaciółki rozpoznam nawet, kiedy jestem bardzo nietrzeźwa.
  - Heeej Louis. - przywitałam się pijanym głosem, przesadnie przeciągając "e". - Widziałam jak świetnie grałeś, jestem z ciebie dumna.
  - Ja z siebie też. Widziałaś jakiego strzeliłem gola i to w pierwszej połowie meczu?! - jego szczęśliwy i rozentuzjazmowany głos był na tyle głośny, że słyszałam go nawet, odsuwając od siebie na chwilę telefon.
  - Tak widziałam. Szkoda tylko, że nie zdjąłeś przy tym koszulki. Miałabym na co popatrzeć. - zachichotałam cicho.
  - Wiesz... - zaczął powoli Louis, a ja mogłabym przysiąc, że właśnie w tym momencie zaczyna się zadziornie uśmiechać pod nosem, tak jak zazwyczaj robił to własnie w takich sytuacjach. - Moment, czy ty jesteś pijana? - nagle cała moja wizja o naszej niegrzecznej rozmowie, odpłynęła w dal. Oczywistą rzeczą było to, że Louis w końcu zorientuje się, że jestem pijana jak nigdy dotąd i ledwo trzymam się na nogach. W tamtym momencie cieszyłam się, że jest daleko ode mnie i nie może przyjechać po mnie, żeby następnie odwieźć mnie do domu pod opiekę mojej mamusi, z która zdążył się już polubić.
  - Może tylko troszkę. - odpowiedziałam, siadając na stojaku na buty, ponieważ gdybym postała jeszcze chwilę na nogach, jestem pewna, że wkrótce upadłabym z hukiem na ziemię.
  - Niech zgadnę. Jesteś u Kate? - zapytał, chociaż to zdanie przypominało mi trochę gniewne stwierdzenie.
  - Jestem u Lily, ale owszem jest tu również Kate.
  - Skąd ja to wiedziałem. - westchnął. Nie lubię tego, kiedy on i Kate są dla siebie wzajemnie niemili i cały czas jedno obwinia o coś drugie, ale chyba będę musiała się z tym jednak pogodzić, bo na razie nie zapowiada się na to, żeby mieli żyć ze sobą w zgodzie.
  - Lucy! - z góry usłyszałam, wołający mnie głos Lily. Wstałam ze stojaka i wychyliłam się z z holu spoglądając na schody, na szczycie, których stała blondynka z założonymi rękami na biodrach.
  - Louis, muszę już kończyć. - rzuciłam pospiesznie do słuchawki, chcąc zakończyć już tę rozmowę i wracać do swoich przyjaciółek.
  - W porządku. Ja chyba też. Muszę wrócić jeszcze do hotelu, żeby się przebrać, a potem iść na zorganizowaną imprezę. Zadzwonię do ciebie, gdy już wrócę i nie pij więcej. Wiem co potrafisz zrobić po pijaku. Już się o tym przekonałem. - zaśmiał się.
  - Potrafię zrobić podobne rzeczy, kiedy nie jestem pijana. - odparłam, przypominając sobie scenkę z naszego wspólnego poranka i tę z wczoraj w ramach "małych" podziękowań. - O tym, też się przekonałeś i to na własnym siusiaku.
  - Tak, rzeczywiście. Podobało mi się to i możesz być pewna, że za niedługo ci się odwdzięczę. Dobranoc Lucy, bądź grzeczna.
   Rozmowa została przerwana. Louis rozłączył się, jednak ja nadal siedziałam nieruchomo z telefonem w dłoni. Nie rozumiałam co miały znaczyć jego słowa "odwdzięczę się", a moja głowa była zbyt pijana, żeby pozwolić sobie na dalsze główkowanie. Do tego Lily ponowiła swoje wołania mówiąc, że Kate znowu leży na podłodze i wygaduje dziwne rzeczy, dlatego odłożyłam szybko komórkę do torebki i ruszyłam na górę, podpierając się barierki i śmiejąc się się pod nosem sama nie wiedząc z czego.
  Kiedy doczłapałam się na drugie piętro, przekraczając próg sypialni Lily zobaczyłam, że jej raport zdany mi przed chwilą był rzeczywiście prawdziwy. Kate już drugi raz tego dnia leżała na podłodze, powtarzając w kółko "Zayn zrobił kupkę" z przyczyn, które znała tylko ona, a Lily próbowała nieudolnie, podnieść ją z ziemi, mówiąc jej, żeby przestała torować przejście swoim ciałem.
   Nie mam pojęcia ile czasu minęło odkąd wspólnie z Lil udało nam się podnieść Kate z ziemi i przekonać ją do położenia się spać. Niedługo po niej i my położyłyśmy się na dwuosobowym łóżku Lily, które teraz musiało pomieścić aż trzy osoby.
  - Dobranoc Lil. - powiedziałam, ziewając przeciągle i zamykając zmęczone powieki. Przyjaciółka nie odpowiedziała mi jednak, ponieważ już dawno zasnęła, przytulona do zwiniętej w kulkę Kate tuż obok niej.
                                                                          ***
   Obudziłam się przez nagłe, gwałtowne uderzenie w brzuch. Jęknęłam z bólu i odwróciłam głowę, żeby zobaczyć kto był sprawcą ataku. Obok mnie leżała głowa Lily, z rozczochranymi we wszystkie strony blond włosami, a jej zwinięta pięść leżała teraz, spokojnie na moi brzuchu. Strąciłam ją z siebie i podniosłam się do pozycji siedzącej, ogarniając wzrokiem otoczenie w którym się obecnie znajdowałam.
  Doskonale znałam te błękitne ściany, białe komody i plakaty zespołu "Little Mix" porozwieszane na ścianach. Położyłam bose stopy na mięciutkim, białym dywanie, po czym podniosłam się z łóżka i zaczęłam kierować swoje kroki, prosto do łazienki na piętrze, opuszczając cicho sypialnię Lily, starając się zachować ciszę, żeby nie obudzić moich, dwóch jeszcze śpiących przyjaciółek. Od kiedy tylko moje oczy się otworzyły, dobrze mi już znany ból głowy dał się we znaki, dlatego teraz trzymałam się za głowę, chcąc jak najszybciej, po przebraniu się w moje wczorajsze ubrania, wziąć tabletkę przeciwbólową, która będzie w stanie przynajmniej po części wyleczyć ogromnego kaca.

   Zdjęłam z siebie szybko bluzkę Lily, którą dała mi wczorajszego dnia do spania, i równie szybko jak się przebrałam, zeszłam na dół do kuchni uważając, żeby przypadkiem nie wdepnąć w klocki Matta porozrzucane na dywanie. Wiedziałam, gdzie przyjaciółka trzyma leki, dlatego odnalezienie odpowiednich lekarstw nie trwało zbyt długo. Połknęłam na raz dwie tabletki popijając je niegazowaną wodą i wróciłam na górę, żeby obudzić dziewczyny.
   Drzwi od pokoju Lily były otwarte, chociaż, kiedy go opuszczałam zamknęłam je za sobą co doskonale pamiętałam. Oznaczało to, że musiały już wstać, lub przynajmniej wstała jedna z nich. Nie pomyliłam się. Na łóżku siedziała już tylko Kate, przykryta kawałkiem kołdry, pisząc coś na swoim telefonie i lekko się do siebie uśmiechając. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, a makijaż pod oczami, którego wczoraj nie zmyła, rozmazany, jednak zdawało się jej to zupełnie nie przeszkadzać, co kompletnie do niej nie pasowało. Podejrzewałam już powód dla którego tak było, jednak wolałam najpierw wybadać sprawę przed przystąpieniem do konkretów.
  - Gdzie jest Lily? - zapytałam niewinnie, siadając obok przyjaciółki.
  - Umm, poszła wziąć prysznic, kiedy zobaczyła, że ty już wyszłaś. - odpowiedziała, szybko odrywając wzrok od komórki i odkładając ją na stoliczek niedaleko łóżka.
  - Rozumiem. - pokiwałam wolno głową. - A ty nie wolałaś iść pierwsza? W końcu twój makijaż i to wszystko inne...
  - Oh, nie. Miałam coś ważnego do załatwienia, a w zasadzie to... Justin zaproponował mi ten wyjazd co tobie Louis i... - widziałam jak Kate próbuje, ukryć swoje podekscytowanie tym faktem, jednak doskonale zdradzał ją, jej rosnący z każdą chwilą uśmiech na twarzy, do momentu, w którym nie wytrzymała i roześmiała się ukazując rząd swoich białych zębów. - Zgodziłam się! - wykrzyknęła wyrzucając ręce do góry i nagle mocno mnie ściskając. Odwzajemniłam jej uścisk, również się uśmiechając na myśl o szczęściu mojej przyjaciółki, a myśli dotyczące tej samej oferty, złożonej mi przez Louisa wróciła do mnie jak bumerang. Chciałam spędzić ten tydzień ferii z nim i moimi przyjaciółkami, a poza tym mogłabym wtedy poznać trochę bardziej Justina i Liama. Mogliby się okazać naprawdę miłymi osobami, ale kwestia finansowa odgrywała tu zbyt dużą rolę, a na pewno nie mogłam zgodzić się na za sponsorowanie ze strony Louisa całej tej wycieczki, nawet jeśli dla niego to nie problem, jak sam to określił. Myślę, że czułabym się wtedy zbyt niezręcznie, a może i nawet źle z tym, że odwiedzam najlepsze hotele i latam samolotami najwyższej klasy na czyiś koszt. To zupełnie nie w moim stylu i wątpię, aby moja decyzja w tej sprawie uległa jakiejś zmianie. Kate może sobie na to pozwolić z racji, że jej rodziców zwyczajnie na to stać prowadząc tak dobrze prosperującą firmę, jednak mojej mamy raczej nie. A nawet jeśli mogłaby wyciągnąć takie pieniądze z kieszeni, musiałaby później zapożyczać się w bankach, żeby sfinansować część ślubu mojej starszej siostry, który jak przypuszczam za niedługo się odbędzie. W końcu Drake i Danielle są parą już dosyć długo, a po ich ponownym zejściu się, zakładam, że nie będziemy musieli długo czekać na zaproszenia ślubne.
  - Wiem, że nie chcesz, żeby Louis za ciebie płacił, ale wolałabym, żebyś jednak zgodziła się na tą opcję. Chce jechać też z tobą. Chciałabym żebyśmy były tam wszystkie i świetnie spędziły razem czas w towarzystwie chłopaków, wyłączając Louisa w tym, przy każdej możliwej okazji. - powiedziała Kate, wypuszczając mnie ze swoich objęć i patrząc na mnie błagającą swoimi brązowymi oczami, pociągniętych czarną, po części już zmazana kreską.
  Zaśmiałam się cicho słysząc jak znowu okazuje swoją niechęć do Lou. Jednak dla mnie nie było to już nic nadzwyczajnego. Powoli robiło się to nawet zabawne, chociaż nadal twierdzę, że mogliby się chociaż nawzajem tolerować.
  - Lucy, proszę. - Kate nie dawała za wygraną.
  - Nie mogę ci nic obiecać. - odpowiedziałam jej, podnosząc się z łóżka. - Ty nie musisz martwić się o pieniądze i o wiele innych rzeczy. Czasami zazdroszczę ci twojego życia. - westchnęłam
  - Niby czego? - Kate również podniosła się z łóżka, odgarniając kołdrę, plączącą się jej przy jej szczupłych nogach.
  - Masz wspaniałego brata, który dba o ciebie bardziej niż o cokolwiek innego, jesteś lubiana w szkole prze większość uczniów, a chłopcy ślinią się na twój widok. Możesz mieć wszystko co tylko chcesz... - wtedy zaczęłam naprawdę zazdrościć przyjaciółce, chociaż zazwyczaj nie zachowuję się w ten sposób. Cieszę się z tego co sama mam i nie narzekam na moje życie, ale teraz coś się we mnie rozbudziło.
  - Mylisz się. Nawet nie wiesz ile bym oddała, żeby moi rodzice znów zaczęli się mną interesować. Oddałabym nawet te cholerne pieniądze, którymi zapychają mnie z myślą, że to mi wystarczy. Faktycznie Zayn jest wspaniałym bratem, bez niego nie wiem kim bym była. Pewnie zeszłabym na samo dno tak jak Mia. Nawet nie wiesz, ile razy byłam blisko, żeby właśnie tam się znaleźć, nie wiesz ile razy musiałam dusić w sobie wszystkie uczucia, żeby nie wyjść na słabą. Dlatego proszę, nie mów mi takich rzeczy. Powinnaś zobaczyć na siebie i swoje życie też z tej dobrej strony. Chodzisz na randki z jednym z najsławniejszych piłkarzy na świecie i nawet nie widzisz tego, że kiedy zwyczajnie idziesz korytarzem, wszystkie dziewczyny patrzą się na ciebie z zazdrością, bo same wiele by oddały, żeby być na twoim miejscu. Ja co prawda, nie lubię Louisa i nigdy za nim nie przepadałam, a moje opinia o nim nie jest zbyt dobra, z czego dobrze zdajesz sobie sprawę, ale to nie znaczy, że nie mogę powiedzieć, że jestem z ciebie dumna.
  - Z tego, że znam Louisa Tomlinsona, czy z tego, że te puste lalki Barbie z naszej szkoły mi zazdroszczą?
  - Z obu i wiesz co teraz myślę? Że powinnaś przejść małą metamorfozę, żeby te wszystkie lalunie wiedziały z kim zadzierają.
   Nie wiedziałam o czym mówi moja przyjaciółka. Jaką metamorfozę ma na myśli? Nawet zaczęłam trochę się jej bać, dlatego zrobiłam dwa kroki w tył w kierunku ściany spoglądając na Kate z lekką nieufnością, bo w końcu po niej można było spodziewać się dosłownie wszystkiego.
  - No nie bój się mnie. - roześmiała się brunetka, odchylając głowę w tył. - Nie zrobię ci przecież nic złego, mam na myśli tylko to, że zmienimy tylko trochę twój styl i co najważniejsze zachowanie. Od tej pory, myśl o sobie jak o najważniejszej osobie na tym świecie. Jak o kimś kto powoli wspina się na sam szczyt, a do szkoły masz wchodzić z uniesioną głową jakbyś była jej królową.
  - Brzmi całkiem fajnie. - uśmiechnęłam się i zaczęłam kiwać powoli głową. Wizja nowej siebie bardzo mi się podobała i w zasadzie była tym, czego tak naprawdę chciałam, tylko za bardzo obawiałam się tego spełnić. Teraz, kiedy Kate zaoferowała mi pomoc w tej zmianie, grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Nie potrzebowałam już ani chwili zastanowienia, na to, aby zgodzić się na swoją przemianę w poniedziałek od razu po szkole, gdyż nasz dzisiejszy kac kategorycznie nie pozwalał nam na zrobienie tego dzisiaj.
                                                                          ***
  - Mamo, już wróciłam! - krzyknęłam nieco niemrawym głosem, leniwie wieszając przemokniętą od śniegu kurtkę na jednym z wieszaków i zdejmując z siebie czarne botki na niewysokim obcasie, które teraz również była całe przemoknięte od roztopionego śniegu, a podeszwy ubrudzone błotem. Kate proponowała mi, żebym poczekała jeszcze chwilę z nią u Lily, na to, aż przyjedzie Zayn i przy okazji będzie mógł podrzucić mnie do domu, jednak ja wołam nie wykorzystywać Zayna jeszcze bardziej, niż robi to jego siostra i wrócić sama, pieszo. W końcu odległość między domem Lily, a moim wcale nie jest taka duża.
  - Lucy Rose Swan, gdzie ty do cholery byłaś przez całą noc?! Wiesz jak się o ciebie martwiłam?! Do tego nawet nie odbierałaś telefonu, a ja byłam pewna, że ktoś cię gdzieś porwał, albo leżysz już martwa, zakopana pod ziemią!
  - Mamo, spokojnie byłam tylko u Lily, przecież ci mówiłam, że do niej idę. - zaczęłam, uspokajać mamę sądząc, że jak zwykle przesadza.
  - Ale nie powiedziałaś mi, że zostaniesz u niej na noc. Mogłaś chociaż do mnie zadzwonić i mi o tym powiedzieć, żebym nie musiała się o ciebie martwić. Przez całą  noc nie zmrużyłam nawet oka, siedząc cały czas przy oknie i wyczekując na to, aż wrócisz, albo przyjdzie twój porywacz z żądaniem okupu.
  - Jestem już dorosła, nie muszę ci o wszystkim mówić. Niektórych rzeczy powinnaś się sama domyślać. - oburzyłam się, zakładając ręce na piersiach w geście obronnym. W końcu mam już skończone 18 lat, a moje dziewiętnaste urodziny będą za niecałe 2 miesiące, dlatego uważam, że mam już do czegoś prawo. Rzeczywiście mogłam powiedzieć mamie, o tym, że przenocuje u Lily, jednak kompletnie o tym zapomniałam, a ona powinna, domyśleć się tego zamiast snuć teorie o porywaczach, mordercach i jeszcze Bóg wie kim.
  - Ale to nie zmienia faktu, że nadal jesteś moim dzieckiem. - broniła swojego,
również krzyżując ręce.
  - To prawda jestem, jednak myślę, że należy mi się jakieś zaufanie z twojej strony. Mam dosyć tego, jak za każdym razem mi o tym przypominasz i narzucasz dane zachowanie. Chcesz, żebym była grzeczną dziewczynką, taką jak byłam kiedyś, kiedy miałam 5 lat, ale zrozum, że teraz mam już prawie 19 lat i nie będę cię za każdym razem słuchać. I wiesz co ci jeszcze powiem? Kiedy nocowałam u Louisa, nie spałam na oddzielnym łóżku. Spaliśmy obok siebie, w tym samym łóżku, w jego sypialni. Nie uprawialiśmy ze sobą seksu, ale prawie by do tego doszło, gdyby on w porę tego nie przerwał, ale robiliśmy za to inne rzeczy i nie żałuję tego.
   Byłam dumna z tego co powiedziałam. Wreszcie postawiłam się swojej nadopiekuńczej mamie, która chciałaby kontrolować niemal wszystko, co zaczynało mnie już od dawna irytować. Wiem, że robi to tylko dlatego, że mnie kocha i ja też nadal bardzo ją kocham, ale nie może dłużej być tak jak jest. Ona musi mi dać więcej zaufania i pozwolić mi poczuć się w pełni dorosłą, zamiast przez cały czas pilnować mnie jak kilkuletniego, nierozumnego dziecka.
  - Nie wierzę w to co słyszę. - wyszeptała Clarissa. Widziałam jak w jej oczach, zaczynają wzbierać się łzy. Nie chciałam, żeby płakała z mojego powodu, ale musiałam w końcu powiedzieć mojej mamie, jak się czuję. - Ale... chyba masz trochę racji. Może rzeczywiście za bardzo traktuję cię nadal jak dziecko.
  - Trochę, to za mało powiedziane. - westchnęłam, wchodząc w głąb domu i siadając na fotelu w salonie, który kiedyś był ulubionym miejscem mojego taty. Potrafił przesiadywać w nim nawet godzinami.
   Mama również weszła do salonu siadając w fotelu naprzeciwko mnie.
  - Naprawdę robisz te... rzeczy z Louisem? - zapytała, krzywiąc się przy tym lekko i jednocześnie próbując ukryć grymas niezadowolenia na swojej twarzy, jednak niezbyt dobrze jej to wychodziło.
  - Tak. Ale tylko te niektóre. - dodałam szybko, nie chcąc, żeby moja mama pomyślała sobie, że robiłam mu na przykład laskę. To byłoby naprawdę obrzydliwe. - W zasadzie, to zbliżyliśmy się do siebie w takim sensie, dopiero niedawno. Mam na myśli to, że zaczęliśmy się wreszcie ze sobą całować i... umm... te inne
   W myślach uderzyłam się w twarz. Jak mogłam powiedzieć "wreszcie"? Nie poznawałam sama siebie. Nigdy nie przyznałam się nikomu do tego, że w zasadzie to od dawna miałam straszną ochotę, żeby wreszcie pocałować Louisa i posmakować jego ust. Nikt o tym nie wiedział, oprócz Lily i Kate, a zwłaszcza nie miałam zamiaru mówić tego mojej mamie, ale teraz nawet cieszę się z tego, że mogę być z nią całkowicie szczera. Wydaje mi się, że właśnie tego potrzebowałam od momentu, w którym rozpoczęły się moje kontakty z Louisem.
   Faktycznie, rozmawiałam z nią, o nim kilka razy, ale nigdy nie mówiłam jej wszystkiego, a to było mi najwyraźniej potrzebne.
  - Ja w twoim wieku też robiłam już takie rzeczy. Nie byłam święta i chyba żadna nastolatka nie jest, dlatego... obiecuję, że od teraz będę miała do ciebie większe zaufanie i przepraszam za to jak cię wcześniej traktowałam. Rzeczywiście mogłaś się przez to poczuć jak dziecko.
  - Dziękuje. - uśmiechnęłam się przytulając mamę na zażegnanie kłótni i oficjalne pogodzenie obu stron.
  - Tylko ty mi obiecaj, że razem z Louisem będziecie się zabezpieczali, kiedy zaczniecie już to ze sobą robić.
  - Oh, mamoo. - mruknęłam z zawstydzeniem, jednak mimo tego zaśmiałam się cicho.
  - Wolę uprzedzać fakty, kochanie. - odparła moja rodzicielka, mocniej przytulając mnie do swojej piersi i również zaczynając się wesoło śmiać.
                                                                         ***
   W związku z tym, że nie było żadnych chętnych do prowadzenia kont na asku, aska wedle Waszego życzenia nie będzie, a co do "Half of year" być może zaczniemy je pisać po skończeniu "Love you Goodbye". Z ogłoszeń to tyle. Następny rozdział: 21 listopad. Możemy zdradzić, że będzie on trochę inny niż dotychczasowe rozdziały min. wyjaśnimy Wam w nim sytuację rodzinną Louisa, powód niechęci angażowania się w dłuższe znajomości z kobietami Liama i wiele innych ;) Do zobaczenia xx