środa, 29 czerwca 2016

Rozdział 10

*Lucy*
   Po całym zdarzeniu w parku minęły już 4 dni. Do tego czasu moja mama zdążyła wrócić z Walii. Nie chciałam jej kolejny raz okłamywać, dlatego poprosiłam lekarza, żeby do niej zadzwonił i wszystko jej wytłumaczył. Oczywiście moja mama jak to ona natychmiast złapała pierwszy lepszy samolot powrotny i kolejnego dnia mojego pobytu w szpitalu była już przy mnie. Do tego czasu przy moim łóżku niemal cały czas siedziała Kate i Lily. Zostałam przez nie  poinformowana o wyznaniu Louisa przed szpitalem, które natychmiast obiegło cały internet. Będąc szczera byłam w szoku, kiedy się o tym dowiedziałam i jednocześnie byłam na niego zła za to, że nie powiedział mi o swoich uczuciach osobiście. Powinnam się z tego wyznania co prawda cieszyć, bo w końcu ja czuję do niego to samo, ale teraz w mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Znamy się tak krótko czy to możliwe, żebyśmy zdążyli się w sobie zakochać? Louis jeszcze niedawno chciał mnie tylko przelecieć, miał opinię kobieciarza, a teraz wyznaje, że mnie kocha? Zaraz, zaraz nie. On tego nie powiedział. Powiedział, że czuje do mnie coś więcej niż tylko przyjaźń, ale nie powiedział co dokładnie. Może to być każdy inny rodzaj uczuć. Być może miał na myśli to, że traktuje mnie jak swoją młodszą siostrę... Sama nie wiem, to wszystko jest dla mnie zbyt skomplikowane. Chciałabym z nim o tym porozmawiać, ale za bardzo się tego boję. Przez te całe trzy dni w szpitalu ani razu nie odważyłam się podnieść telefonu i wybrać jego numeru. On chyba tak samo, bo nie dostałam od niego żadnej wiadomości ani połączenia. Wiem, jednak, że w końcu będziemy musieli o tym porozmawiać i jasno wyjaśnić sobie na czym stoimy.
  - Lucy, już jestem! - z rozmyślań wyrwał mnie głos mojej mamy, która właśnie wróciła z zakupów i rozpakowywała pełne siatki na stole.
  - Może ci pomogę z tymi siatkami? - zaproponowałam i wstałam z kanapy podchodząc do niej.
  - Nie kochanie, naprawdę nie musisz poradzę sobie sama. - odpowiedziała moja rodzicielka posyłając mi ciepły uśmiech i samodzielnie rozpakowując zakupy. Od momentu, kiedy wyszłam ze szpitala nie pozwala mi nic robić, chociaż czuję się już bardzo dobrze. Podobno miałam dużo szczęścia, że Louis w porę po mnie przyjechał, bo gdyby nie to mogłabym umrzeć. No cóż powinnam mu za to podziękować, kiedy tylko się zobaczymy. O ile się jeszcze zobaczymy...
  - Wciąż myślisz o tym chłopaku? - zapytała mnie mama siadając na krześle przy wyspie kuchennej i obracając się na nim w moja stronę. Wie już o wszystkim co jest związane z Louisem, poza tym wypadkiem, który zdarzył się w sylwestra. Tą informację zdecydowałam zostawić dla siebie. Stwierdziłam, że przez to mogłaby się do niego niepotrzebnie uprzedzić.
  - Tak. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, siadając na krześle obok. - Chciałabym dowiedzieć się od niego co dokładnie miał na myśli mówiąc, że czuje do mnie coś więcej, ale za bardzo boję się do niego zadzwonić. Nie chcę wyjść na natarczywą.
  - Nie wyjdziesz. Masz prawo znać prawdę tym bardziej, że sprawa dotyczy ciebie. - mama pogłaskała mnie łagodnie po ramieniu. - Powinniście ze sobą o tym porozmawiać, ale moim zdaniem oboje pomyliliście uczucia. Poznaliście się tak niedawno zauroczyliście się sobą i pomyliliście przyjaźń z miłością.
   Westchnęłam z rezygnacją. Może rzeczywiście mama ma rację i jest tak jak mówi. To wszystko potoczyło się zdecydowanie zbyt szybko. To niemożliwe, żeby zakochać się w kimś tak z dnia na dzień. Może moje uczucia też były mylne. Oboje się pomyliliśmy i powinniśmy sobie to teraz wszystko wyjaśnić. Nie chcę, żeby przeze mnie Louis miał jakiekolwiek wahania. Nagle doznałam przypływu odwagi i wyciągnęłam z kieszeni jeansów mojego iPhona z zamiarem zadzwonienia do Louisa.
  - Muszę coś zrobić. - rzuciłam w stronę mamy i pobiegłam schodami na górę do swojego pokoju.
   Kiedy już się tam znalazłam zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o ścianę i z bijącym sercem nacisnęłam zieloną słuchawkę przy imieniu Louisa. Jeden sygnał....drugi.... trzeci... czwarty... już miałam się rozłączyć i dać sobie spokój, gdy usłyszałam znajomy zachrypnięty głos.
  - Louis? - zapytałam chociaż dobrze wiedziałam, że to on, bo kto by inny.
  - Witaj Lucy. - w jego głosie można było wyczuć wahanie. Pewnie zastanawiał się czy powinien odebrać czy nie, ale to w końcu nie ja przyznałam się do swoich uczuć publicznie.
  - Możemy się spotkać? - postanowiłam zapytać prosto z mostu. - Chyba musimy wytłumaczyć sobie pewne sprawy.
   Przez chwilę w słuchawce zapadło milczenie. Dopiero po chwili Louis westchnął ciężko i odpowiedział.
  - Tak. Tylko gdzie?
  - U mnie?
  - Wolałbym nie. Nie chcę, żeby paparazzi przyłapali mnie przy twoim domu. Sama rozumiesz teraz jest trochę o nas głośno w internecie. Straciłaś już swoją anonimowość.
  - Ciekawe dzięki komu... - powiedziałam cicho. Chciałam powiedzieć to tylko do siebie, ale wydaje mi się, że jednak Lou też to usłyszał.
  - Posłuchaj naprawdę przepraszam, ja... chyba sam nie wiedziałem co mówię i...
  - To nie jest odpowiednia rozmowa na telefon, nie uważasz? - zapytałam przerywając mu zanim zdążył dokończyć to co chciał powiedzieć.
  - Rzeczywiście masz rację. Więc spotkajmy się za 15 minut na Green Avenue.
  - Dobrze. - zgodziłam się i przerwałam połączenie. Green Avenue to opuszczona aleja w Doncaster, gdzie kiedyś były tory kolejowe i jeździły tam pociągi. Teraz do tego miejsca prawie nikt już nie przychodzi. Pociągi już tamtędy nie jeżdżą, chociaż tory nadal zostały i teraz zarastają powoli mchem i chwastami. Czasami przychodzą tam tylko jakieś dzieciaki z gimnazjum żeby zrobić sobie fajne zdjęcie na Facebooka, ale dziś jest piątek i to na dodatek dosyć wczesna godzina, więc nikogo nie powinno tam być. O godzinie 11 zwykle trwają jeszcze lekcje.
   Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej czarną bluzę z kapturem. Włożyłam z powrotem do kieszeni telefon, uczesałam swoje długie, kasztanowe włosy i popatrzyłam na siebie w lustro. Makijaż jak zwykle miałam taki sam. Czarne kreski na powiekach, tusz i  mocna, różowa szminka. Włosy spływały mi gładko po ramionach tak jak zawsze, a mimo to widziałam inną Lucy niż tą, którą do tej pory byłam. Ta Lucy nie była uśmiechnięta, wesoła i zabawna. Dziewczyna, która stała za lustrem miała zagubiony wzrok. Nie wiedziała co ma robić, nie była pewna swoich uczuć, zaczynała wątpić w miłość. Była pełna sprzeczności. W jej głowie kotłowało się mnóstwo pytań, ale nie miała odwagi, żeby którekolwiek z nich zadać. Patrząc w lustro nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na jedno proste pytanie: Kim jestem? lub też kim jest ta dziewczyna? Miałam nadzieję, że może rozmowa z Louisem da mi odpowiedzi na te męczące mnie od kilku dni pytania, dlatego szybko odwróciłam się od swojego odbicia i zeszłam na dół, gdzie moja mama oglądała spokojnie jakiś serial wygodnie rozłożona na sofie. Bez słowa podeszłam do szafy i założyłam na siebie moją zieloną, zimową kurtkę, po czym pociągnęłam za klamkę. W tej chwili moja mama podniosła się z kanapy do pozycji siedzącej i spojrzała na mnie pytająco.
  - Gdzie wychodzisz?
  - Poszłam za twoją radą i idę wytłumaczyć sobie pewne kwestie z Louisem. - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
  - To dobrze. Mam nadzieję, że dzięki temu nie będziesz już sobie nim zaprzątać głowy. Zwłaszcza, że jest piłkarzem.
   Przystanęłam w drzwiach nie bardzo rozumiejąc co mama ma na myśli mówiąc; zwłaszcza, że jest piłkarzem. No i co z tego, że jest piłkarzem i jest sławny? Czy to coś zmienia? Moim zdaniem człowiek to człowiek, chociaż zważając na fakt, że przez jego sławę nie lubi mnie połowa dziewczyn w Anglii albo i może więcej, jednak to coś zmienia.
  - Co masz przez to na myśli? - zapytałam odrywając się od moich wewnętrznych monologów.
  - To, że mnóstwo dziewczyn się w nim podkochuje i ty nie jesteś jedyna.
  - Dzięki za wsparcie, mamo, a tak poza tym to nie podkochuje się w nim. Ja po prostu go lubię i wydaje mi się, że po prostu pomyliłam uczucia tak jak zresztą mi mówiłaś. - rzuciłam na odchodne i z trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi. To co powiedziałam tak naprawdę było kłamstwem. To prawda, że się w nim podkochuje. Od kiedy go po raz pierwszy zobaczyłam spodobał mi się. Potem chciałam go nawet pocałować, czego teraz żałuję, bo odnoszę wrażenie, że Louis bawi się moimi uczuciami. Najpierw chce się ze mną bzykać i mi to otwarcie mówi. Następnie nachodzi mnie w moim domu i zachowuje się jak gdyby nigdy nic, a ja oczywiście o wszystkim zapominam i mu wybaczam. Później ratuje mnie z hipotermii i przed szpitalem wyznaje publicznie, że czuje do mnie coś więcej niż przyjaźń, a teraz nie odzywa się do mnie od czterech dni... Co mam w takiej sytuacji myśleć. Jak mam się czuć, kiedy czuję, że z każdym dniem on mi się coraz bardziej podoba? Nie chcę mieć potem złamanego serca i płakać w poduszkę jak Lily płakała mi na kolanach przez Liama. Ciekawe czy Justin też będzie się tak bawił Kate, ale nawet gdyby tak zrobił Kate potrafi się zemścić. Ona nie będzie płakać, ona mu po prostu urwie jaja. Zawsze chciałam mieć tyle siły co moja przyjaciółka. Potrafić iść z uniesioną głową, kiedy wszystko się nagle wali i staje się niepewne. Jednak ja zawsze byłam inna. Zawsze wszystko przeżywałam i wylewałam strumienie łez. Najgorzej przeżyłam rozstanie z moim pierwszym chłopakiem Lukiem. Wtedy nie potrafiłam wyjść z domu przez tydzień. Tylko dzięki pomocy moich przyjaciółek wróciłam do pionu. Kate za to po zerwaniu ze swoim pierwszym chłopakiem, kiedy zostawił ją dla innej rozpuściła w całej szkole plotkę, że ten ma wirusa HIV i dlatego z nim zerwała. Do tej pory żadna laska nie chce się z nim umówić.
   Po 10 minutach skręciłam w wąską uliczkę i znalazłam się na Green Avenue. Rozejrzałam się dookoła szukając wzrokiem szatyna, jednak nigdzie go nie widziałam, postanowiłam dlatego przysiąść sobie na ławeczce przy torach, pozostałej jeszcze po dawnym przystanku i tu na niego poczekać. Styczeń nie należał do najcieplejszych miesięcy, dlatego mimo kurtki poczułam zimne powietrze owiewające moją twarz. Mimo to nie było mi bardzo zimno, a na pewno nie aż tak jak wtedy w parku pod drzewem tamtego pamiętnego dnia. W zasadzie to miło było posiedzieć w samotności i porozmyślać nad swoimi problemami. Tak jak podejrzewałam nikogo nie było. Słyszałam tylko podśpiewywanie sikorek na gałęziach gołych drzew, pokrytych grubą warstwą puchatego śniegu. Patrzyłam się przed siebie i myślałam nad tym dlaczego nie mogę mieć tak prostego życia jak na przykład ta sikorka. Jeszcze trzy tygodnie temu wszystko wydawało mi się takie proste. Moje życie było spokojne, normalne. Moim celem było osiągnięcie dobrych wyników na egzaminach końcowych, a jedynymi problemami była kłótnia z mamą albo wybór uniwersytetu tak żebym nie musiała za daleko dojeżdżać albo się przeprowadzać jak na przykład do Londynu. Chwilę później usłyszałam czyjeś kroki zbliżające się w moja stronę. Natychmiast podniosłam głowę i zobaczyłam Louisa ze wzrokiem utkwionym w śnieg pod swoimi butami.
  - Cześć. - przywitał się niemrawo, kiedy przystanął obok mnie. Podniosłam się z ławki i spojrzałam na niego przełykając ślinę.
  - Hej.
  Przez moment między nami zapadło niezręczne milczenie, które Louis szybko przerwał.
  - Chcesz pewnie wiedzieć czemu to powiedziałem? - spytał podnosząc swoje niebieskie oczy na mnie.
  - Tak. - przyznałam wyczekując w napięciu na dalszy zwrot akcji.
   Lou westchnął ciężko.
  - Sam nie wiem. To dzieje się za szybko. Nie panowałem nad tym co mówię. To był impuls, teraz wiem, że nie powinienem tego mówić. Moje fanki cię teraz nienawidzą i jednym słowem zniszczyłem ci życie i za to przepraszam. - na chwile przerwał i popatrzył na mnie próbując zapewne odgadnąć co teraz czuję, dlatego szybko odwróciłam wzrok i dałam mu znać, żeby kontynuował. Nie chciałam żeby zobaczył moje zaszklone oczy.
  - Chcę tylko powiedzieć, że naprawdę cie polubiłem. Traktuje cię jak... - Lou na chwilę zrobił krótką przerwę zastanawiając się nad tym co powiedzieć. Miałam nadzieję, że za chwile usłyszę z jego ust to samo co przed szpitalem, ale niestety jak to mówią nadzieja matką głupich. - jak przyjaciółkę. - dokończył w końcu. - Nie wiem co we mnie wstąpiło przed szpitalem. Chyba się trochę pomyliłem przez ten stres o ciebie, ale teraz jestem już raczej pewien. - ostatnie zdanie wypowiedział z nie pewnością co dało mi pewnego rodzaju nadzieję.
  - Jak przyjaciółkę? Jakoś nie traktowałeś mnie jak przyjaciółkę w sobotę po imprezie, kiedy do mnie przyszedłeś. Od kiedy przyjaciele śpią w jednym łóżku? Od kiedy przyjaciele zachowują się prawie jak para?! No od kiedy?! - krzyczałam ze łzami w oczach nie mogąc już dłużej dusić w sobie swoich uczuć i emocji.
   Louis pokręcił głową i przewrócił oczami.
  - Prawie robi wielką różnicę Lucy. A tak poza tym spałem z wieloma dziewczynami i to w drugim tego słowa znaczeniu i jak widzisz z żadną z nich nie jestem. Tak naprawdę to czego ty ode mnie oczekiwałaś? Myślałaś, że skoro z tobą trochę poflirtowałem to od razu będziemy parą? Nie jestem na to gotowy Lucy, a poza tym widzisz co się teraz dzieje. Będąc ze mną już nigdy nie byłabyś anonimowa, twoje dotychczasowe spokojne życie zmieniłoby się o 180 stopni.
  - Okej, rozumiem. Po prostu się mną bawiłeś. Mną i moimi uczuciami. - powiedziałam opanowując głos.
  - Nie. - zaprzeczył natychmiast Louis. - Źle to odebrałaś. Nie chciałem sprawić ci przykrości, bo naprawdę cię lubię i naprawdę mi na tobie zależy. Chcę tylko żebyśmy byli na razie przyjaciółmi, okej?
  - A co będzie potem? - zapytałam od razu.
  - Nie wiem. Na razie musimy przestać się ze sobą spotykać dopóki media nie ucichną na nasz temat. Tak będzie lepiej dla nas obojga.
  Pokiwałam głową i zaczęłam się wpatrywać w czubki swoich butów. Nie chciałam przestać się spotykać z Louisem, ale z drugiej strony może tak będzie rzeczywiście lepiej. Mam już dosyć wiadomości od fanek Louisa grożących mi śmiercią.
  - Ja już może lepiej pójdę... - powiedział po chwili Louis ostatni raz spoglądając mi w oczy. - Przepraszam. - szepnął prawie niesłyszalnie, po czym odwrócił się i odszedł. Przez chwilę patrzyłam za jego oddalającą się sylwetką, a kiedy wsiadł do swojego samochodu i odjechał odwróciłam się w drugą stronę i powłóczyłam się powoli do domu gubiąc po drodze łzy, które spływały z moich policzków prosto na śnieg trzeszczący pod moimi butami.
*Louis*
   Czułem się okropnie z tym, że doprowadziłem Lucy do łez. Od początku naszej znajomości zauważyłem to, że się jej podobam, ale nie myślałem, że aż tak się we mnie biedaczka zakochała. Tak naprawdę to ona też mi się podoba i rzeczywiście nie traktuje jej tak do końca jak przyjaciółkę tylko jak... sam nie mogę tego sprecyzować. Jak kogoś bliżej nieokreślonego. Naprawdę chciałbym móc się z nią dalej spotykać jak wcześniej, ale nie mogę. Muszę myśleć o swojej karierze. Gdybym dalej widywał się z Lucy media, gazety i cały internet z pewnością cały czas huczałby od plotek, że jesteśmy razem, a mi nie pozwoliłoby się to skupić na piłce co skutkowałoby spadkiem mojej formy w czego następstwie zwaliłbym jakiś ważny mecz i moja pozycja znacząco by się obniżyła. Nie myślcie sobie, że jestem skończonym egoistą myślę też przecież o niej. Już ma wystarczająco przechlapane u moich wielbicielek. Jeśli dowiedziałyby się gdzie mieszka musiałaby ogrodzić swój dom żelaznym murem. Wracając do mojego samopoczucia to nic tak dobrze nie poprawia nastroju jak alkohol i ładne panienki. Wyjechałem więc na ulicę Preston prowadzącą do najbliższego baru. Zadzwoniłem do Justina z nadzieją, że może nie robi nic ciekawego i będzie mógł pójść do klubu ze mną.
  - Siema Jus. - przywitałem się, gdy mój przyjaciel odebrał. - Nie chcesz może wyskoczyć ze mną do baru na przy Preston wyrwać jakieś panienki i trochę się napić?
  - Wiesz Louis ja zawsze chętnie, ale przykro mi dzisiaj nie mogę. - odpowiedział Justin.
  - Dlaczego? Przecież dzisiaj nie mamy treningu.
  - Wiem, ja po prostu... nie mam ochoty.
  - Stary co z tobą jest nie tak? Rozchorowałeś się czy jak? - zdziwiłem się, bo Justin nigdy nie odmawiał takich propozycji, chyba, że naprawdę robił coś ważnego lub był chory. Chociaż nawet jak był chory zdarzało się, że brał tabletkę przeciwbólową i gnał ze mną i z Liamem na imprezę.
  - Nie ja tylko... uhh no dobra tylko obiecaj, że się nie będziesz ze mnie śmiać. - słysząc powagę w jego głosie już chciało mi się śmiać, jednak powstrzymałem się i obiecałem mu, że cokolwiek nie powie, nie będę się śmiać.
  - Umówiłem się z Kate. Do restauracji.
   Słysząc to skrzywiłem się. W zasadzie to razem z Liamem podejrzewaliśmy Justina o to, że podoba mu się Kate, ale miałem nadzieję, że sobie ją jednak odpuści. Kocham Justina jak brata zresztą tak samo jak Liama, dlatego nie chcę żeby umawiał się z kimś takim jak Kate. Ta dziewczyna to wcielone zło, tylko go omota.
  - Kate to coś poważnego czy tylko seks? - spytałem z resztką nadziei.
  - Louis, bez urazy, ale ja nie umawiam się z kobietami tylko na seks jak ty.
  - Naprawdę? Rozśmieszyłeś mnie. A kto się bzykał w sylwestra kilkanaście minut przed północą w sraczu?
  - No dobra, ale to było już dawno.
  - Justin to było niecałe trzy tygodnie temu.
  Słyszałem jak mój przyjaciel wzdycha do słuchawki i dałbym sobie głowę uciąć, że właśnie w tym momencie teatralnie przewraca oczami.
  - Kate mi się podoba. Ma w sobie coś takiego co mnie do niej przyciąga. Może to, że nie jest łatwa jak inne laski. Z nią mogę normalnie porozmawiać, pośmiać się i nie klei się do mnie prosząc o mojego kutasa.
  - Kate to istne zło. Jest okropnie wredna. - stwierdziłem fakt.
  - Dla ciebie. Ona cię po prostu nie lubi. Nie wzbudzasz jej zaufania.
  - A ona nie wzbudza mojego. Dobra zadzwonię do Liama, może on ze mną pójdzie.
  - On też z tobą nie pójdzie. - powiedział szybko Justin zanim zdążyłem się z nim rozłączyć. - Wychodzi z Lily.
  - Z Lily? Przecież jeszcze nie dawno powiedział, że to była dziewczyna na jedną noc. - nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem.
  - No tak, ale widzisz jednak mu się odmieniło. Stwierdził, że za ostro ją potraktował i zaproponował Lil spacer po parku. Ona oczywiście od razu się zgodziła.
  - Wy oboje powariowaliście. Co z wami jest nie tak? Zaraz obydwoje będziecie w związku, a one okręca was sobie wokół małego palca.
  - Po pierwsze. - zaczął oburzony Justin. - To ja na razie nie mam zamiaru plątać się w związek. Z Kate to tylko niewinne spotkanie, podobnie jak Liam i Lily, a po drugie to ty przyjacielu też nie jesteś lepszy. Słyszałem o tym jak przed całą publiką powiedziałeś, że kochasz Lucy i nawet mi o tym nie powiedziałeś zanim palnąłeś to jakże romantyczne wyznanie. Wszystkiego musiałem dowiadywać się z internetu.
  - Jus, ja sam nie wiedziałem, że coś takiego powiem. Poza tym to żałuję teraz tego co powiedziałem i sam nie jestem już pewien swoich uczuć... Lubię Lucy i ona mi się podoba, ale na razie nie jestem gotowy z nią na związek zwłaszcza, że znamy się dopiero od sylwestra czyli od niecałych trzech tygodni. To mniej więcej coś takiego jak ty z Kate, kumasz?
  W międzyczasie zaparkowałem swój samochód po barem "Diamond" i wysiadłem z samochodu z telefonem przy uchu.
  - Kumam tylko nie rozumiem, czemu musiałeś to mówić przed wszystkimi.
  - To był impuls. Bałem się o Lucy, że coś jej się stanie, a potem mocno się wkurwiłem na moje fanki, dlatego mi się nagle to wymsknęło.
  - Powiedzmy, że rozumiem, ale muszę już kończyć, bo będę się szykować na randkę z Kate... znaczy na wspólne wyjście z Kate. - szybko się poprawił Justin.
  - Jaaasne. - powiedziałem specjalnie przedłużając to słowo. - Powodzenia na randce... znaczy na wspólnym wyjściu. - zaśmiałem się mówiąc tak samo jak Justin przed chwilą i rozłączyłem się słysząc jeszcze jego złowrogie warknięcie.
   Zamknąłem za sobą auto i wszedłem do baru. Kiedy przekroczyłem próg zadzwoniły dzwoneczki informujące, że przyszedł nowy klient. Barman podniósł głowę zza barku, który właśnie sprzątał i posłał mi uprzejmy uśmiech.
  - Witamy w barze "Diamond". Co panu podać?w
   Usiadłem na jednym z krzesełek barowych i podparłem głowę rękami.
  - Wódkę z colą. - rzuciłem w stronę barmana, który od razu zaczął przygotowywać mi alkohol.
  - Za niedługo mecz z Liverpoolem co? Jak idą przygotowania? - zaczął mnie zagadywać.
  - Całkiem dobrze, jestem pewien, że to wygramy. Widzę, że mnie pan rozpoznał - dodałem uśmiechając się pod nosem.
  - Jak można nie rozpoznać takiej gwiazdy sportu jak pan. - barman postawił mi przed nosem przygotowany alkohol. Wziąłem do ręki szklankę z napojem i zbliżyłem do ust. Już po chwili czułem jak ciecz o gorzkim posmaku przepływa przez moje gardło.
  - Dużego tłumu to tu nie ma. - zwróciłem uwagę po przełknięciu alkoholu.
  - Nie w tych porach. Teraz ludzie są w pracy, rzadko kto przychodzi tu tak wcześnie. - barman oparł się o barek.
  Nagle rozległ się ponowny dzwonek oznajmujący wejście kolejnych klientów. Jednocześnie razem z barmanem odwróciliśmy się w stronę wejścia. Do baru weszła grupka roześmianych dziewczyn. Wszystkie cztery rozsiadły się na wolnych krzesłach i zamówiły jakiś alkohol. Widząc mnie dosiadły się bliżej posyłając mi zalotne spojrzenia. Puściłem im oczko i ciurkiem wlałem w siebie resztkę alkoholu, który został w mojej szklance. Chwilę porozmawiałem z dziewczynami, flirtując z nimi. Nie powiem, miałem cholerną ochotę zająć się którąś z nich jeśli wiecie o co mi chodzi. Skorzystałem z okazji, kiedy trójka zajęła się sobą, a tylko jedna z nich - brunetka siedziała nadal koło mnie dopijając wolno swojego drinka.
  - Może pojedziemy do mnie, co? - wyszeptałem uwodzicielsko do jej ucha. Dziewczyna od razu podniosła głowę znad szklanki i uśmiechnęła się najwyraźniej zadowolona z mojej propozycji. Wstała z krzesła i wzięła swoją torebkę z trudem utrzymując się na swoich 10 centymetrowych, czarnych szpilkach.
  - Dziewczyny, zaraz wracam! - krzyknęła do swoich koleżanek, a kiedy te pokiwały głowami śmiejąc się z czegoś już nieźle wstawione, ochoczo pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia. Rzuciłem jeszcze tylko barmanowi na ladę 20 funtów i wyszedłem za dziewczyną. Co prawda wypiłem troszkę alkoholu, ale to w końcu tylko jeden drink, a do domu nie mam daleko.
   Gdy szedłem razem z brunetką przez parking prosto do mojego białego lamborghini mojej uwadze nie umknęło kilku paparazzich czyhających z aparatami za krzakami. Już miałem ich stąd przegonić, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że to może lepiej, że oni tu są. Jeśli zrobią mi zdjęcia jak wchodzę do samochodu z jakaś laską odwrócę wtedy ich uwagę od Lucy i już nikt nie będzie mi zarzucał związku z nią. Specjalnie powoli otworzyłem drzwi brunetce, gdy wchodziła do mojego samochodu łapiąc ją przy tym za tyłek. Dziewczyna zachichotała tylko i zamknęła za sobą drzwi. Chwilę po niej również zająłem swoje miejsce i włożyłem kluczyki do stacyjki.
  - Jak ci na imię? - zapytałem ją.
  - Alice. - odpowiedziała dziewczyna przekręcając głowę w moją stronę.
  - A więc Alice, szykuj się na dobrą zabawę. - puściłem do niej oczko i wyjechałem na ulicę Balgrave Road odrzucając od siebie wszystkie myśli. A zwłaszcza te o Lucy.
                                                                 ***
   No i mamy rozdział 10! Oficjalnie postanowiłyśmy jednak nie usuwać bloga, ale bardzo prosimy, żebyście komentowali naszą twórczość i dawali nam znać czy Wam się podoba. Jesteśmy otwarte na ewentualną krytykę ;) Gazix i Lucix xxx

piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 9

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!
*Louis*
   - Lucy, do cholery. Słyszysz mnie?! W jakim parku jesteś?! - krzyczałem do słuchawki zdenerwowany, ale Lucy już mi nie odpowiadała. Rozłączyłem się i postanowiłem jak najszybciej pojechać jej szukać. Jeśli będzie trzeba mogę nawet przeszukać wszystkie parki w Doncaster.      Rzuciłem strój sportowy, w który miałem się właśnie przebrać na trening i spakowałem go w pośpiechu z powrotem do torby.
  - Louis, co ty robisz, zaraz jest trening. - zapytał mnie zdezorientowany Charlie, z którym gram w drużynie.
  - Muszę jechać w pilnej sprawie. - odpowiedziałem stojąc już w drzwiach szatni. - Niech któryś powie to trenerowi.
  Wybiegłem jak torpeda ze stadionu, w którym zawsze mamy treningi i wsiadłem do mojego lamborghini zaparkowanego na strzeżonym parkingu.
  - Tommo, gdzie tak pędzisz?! - krzyknął za mną ochroniarz - Josh, ale nie odpowiedziałem mu tylko drżącymi rękami przekręciłem kluczyki w stacyjce i z piskiem opon opuściłem parking. Kiedy usłyszałem słaby głos Lucy błagający mnie o pomoc coś we mnie pękło. Cholernie się o nią boję. Z tego co zdążyłem usłyszeć jest w jakimś parku i umiera teraz z zimna. Powinna być w szkole. Sam ją odwoziłem i widziałem jak do niej wchodziła, nie wiem czemu do niej jednak nie poszła. Trudno mi to przyznać, bo jeszcze niedawno byłem typem kobieciarza, ale teraz jest inaczej. Kiedy jestem przy niej, jestem szczęśliwy. Lubię jak opiera na mnie swoją głowę, uwielbiam sposób w jaki na mnie patrzy. Pamiętam zapach jej włosów, kiedy na mnie spała, jej zdziwione spojrzenie, gdy pocałowałem ją na pożegnanie w policzek. Wiem, że pewnie brzmię teraz jak jakiś tandetny romantyk, ale czuję, że muszę to z siebie w końcu wyrzucić. Przyznać się przed samym sobą, że ja Louis Tomlinson zaczynam czuć coś poważniejszego do dziewczyny, którą znam zaledwie dwa tygodnie i właśnie to jest w tym najdziwniejsze. Może kiedyś, kiedy stwierdzę, że jestem już na to gotowy, będę mógł zaangażować się z Lucy w związek, ale na razie wolę chyba, żeby było tak jak jest. Zważając też na to jak krótko się znamy. Chcę ją poznać bliżej. Wracając do poprzedniego tematu postanowiłem, że pojadę najpierw do szkoły Lucy i zapytam Lily albo którąkolwiek z jej koleżanek czy wie w którym parku może być. Nie chcę o to pytać Kate, bo nie lubię z nią rozmawiać. W ogóle jej nie lubię. Zawsze jest dla mnie niemiła, ale nie to teraz jest ważne.
   Zaparkowałem pod budynkiem szkoły i wybiegłem z auta trzaskając przy tym głośno drzwiami. Wbiegłem do szkoły i pobiegłem schodami na górę. Jak już mówiłem kiedyś chodziła tu moja siostra, więc pamiętałem jeszcze rozkład tego miejsca. Na korytarzach było mnóstwo nastolatek w wieku Lucy i młodszych od niej. Jedna z nich otoczona grupką rówieśników w tlenionych blond włosach podeszła do mnie z cwanym uśmieszkiem.
  - Pewnie szukasz, Lucy?
  - Tak! Wiesz, gdzie ona jest? - zapytałem pełen nadziei, że może ta blond niunia coś wie.
  - Niestety, nie, ale widzę, że twoja panienka do towarzystwa zdążyła ci się już poskarżyć. - zaśmiała się. Jej śmiech trochę mi przypominał chrumkanie świni. Mogłem stwierdzić po niej, że jest typową wredotą szkolną, która myśli, że wszystko jej się należy.
  - O czym miała mi naskarżyć? - nie bardzo rozumiałem o co jej chodzi. - I dla twojej świadomości Lucy to nie jest moja panienka do towarzystwa tylko moja przyjaciółka. - zdenerwowałem się. Nikt nie miał prawa mówić tak o Lucy
  - Widzę, że macie wspólną wersję. - zarechotała. - A co do twojego wcześniejszego pytania to widzę, że jednak jeszcze ci nic nie powiedziała, ale chyba ma zamiar, bo w końcu po to tu przyjechałeś no nie?
  - Możesz mi wytłumaczyć o co tutaj chodzi?! Bardzo zależy mi na czasie.
  - Idź do Lily Johnson albo do Kate Parker, któraś z nich na pewno ci powie. - posłała mi niewinny uśmiech, a potem odwróciła się i odeszła razem z grupką pozostałego towarzystwa stukając obcasami swoich botków.
   Pobiegłem w drugą stronę korytarza z nadzieją, że może uda mi się znaleźć tam Kate albo Lily, chociaż będąc szczery bardziej wolałem znaleźć Lil. Byłem też na siebie zły, bo zmarnowałem tylko na tą dziewczynę czas i w dalszym ciągu nie mam pojęcia w którym parku może być Lucy.
   Przebiegłem przez wszystkie korytarze, jednak nigdzie nie mogłem znaleźć ani Lily ani Kate. Jakby nagle obie zapadły się pod ziemię. W tamtej chwili liczył się tylko czas, dlatego nie szukałem ich już więcej i na własną rękę postanowiłem znaleźć Lucy. Już miałem otwierać główne drzwi prowadzące na parking, gdzie zostawiłem swoje lamborghini, gdy nagle przede mną pojawiła się Lily.
  - Lil! - krzyknąłem z ulgą. - Powiedz mi do jakiego parku poszła Lucy?
  Lily spojrzała na mnie jak na wariata, wybałuszyła oczy ze zdziwienia i pokręciła przecząco głową.
  - Nie mam mam pojęcia o czym ty mówisz. Jaki park? Lucy powinna być w szkole, właśnie jej wszędzie szukam.
  - Ale nie ma jej tu. Dzwoniła do mnie i powiedziała mi, że jest w jakimś parku. Prosiła mnie o pomoc, miała słaby głos, ledwo mówiła. Mówiła, że jej zimno i nie ma kurtki. - mówiłem tak szybko, że plątał mi się język.
  Lily chyba też nie miała o tym pojęcia bo otworzyła szerzej oczy.
  - O niczym nie wiedziałam. - powiedziała przejęta. - Ale wiem, gdzie może być Lucy. Sandall Park     - jest tuż przy szkole. Jestem prawie pewna, że tam poszła. Po tej całej aferze...
  - Jakiej aferze? Zresztą nieważne, opowiesz mi w drodze, musisz jechać ze mną i mi pokazać jak jedzie się do tego parku. - chwyciłem ją mocno z nadgarstek z zawieszonymi na nim złotymi bransoletkami, które zaczęły pobrzękiwać i pociągnąłem ją w stronę wyjścia.
  - Louis, ja nie mogę, jeśli teraz wyjdę nauczyciele na pewno zobaczą moją nieobecność i zadzwonią do moich rodziców. - zaprotestowała Lily.
  - Wolisz mieć nieobecność czy, żeby twoja przyjaciółka umarła przez hipotermię?
   Lily spojrzała się na mnie niepewnie, ale potem pokiwała głową.
  - No dobrze, idziemy.
   Zadowolony z tej odpowiedzi popchnąłem główne drzwi i już przekroczyliśmy próg szkoły, gdy z niedaleka dobiegł mnie wysoki, kobiecy głos.
  - Louis! Gdzie wy do cholery idziecie?! Gdzie ty ciągniesz Lily?
  - Kate, nie mamy czasu na rozmowy! - odkrzyknąłem jej, nawet się nie odwracając, kiedy rozpoznałem do kogo należy głos.
   Swoją drogą to tym całym zamieszaniem zrobiliśmy niezłe widowisko, bo kilku nauczycieli wyszło ze swoich sal, a woźny wychylił się ze swojego schowka obserwując uważnie całe zajście.
  Poczułem jak ktoś ciągnie mnie z całej siły za wystający kaptur bluzy, prawie zabierając mi dostęp do powietrza.
  - Gadaj co się tu wyprawia. - wyszeptała mi do ucha z wściekłością Kate.
  - Lucy jest sama w parku bez kurtki. Marznie, zaraz może wpaść w hipotermię, muszę po nią jechać, a teraz puść mnie kobieto i daj mi jej pomóc zanim będzie za późno. - odpowiedziałem wyszarpując się jej.
  - Jadę z tobą. - powiedziała pewnie i wyszła przede mną.
   Już chciałem zaprotestować, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Nie miałem czasu na kolejne kłótnie z Kate. Westchnąłem tylko ciężko i wyszedłem ze szkoły w dodatkowej obstawie.
  - Parker, wracaj tutaj natychmiast, bo inaczej dzwonię do twojej matki! - krzyczała jeszcze za nią jakaś nauczycielka, ale Kate machnęła tylko ręką i podeszła do mojego samochodu czekając na to, aż jej otworzę.
  - Skąd wiesz, że to moje auto?
  - A widzisz tutaj jakieś inne samochody, głąbie?
  - Mogło się obyć bez tego komentarza. - westchnąłem. - Kate siądziesz z tyłu, a Lily z przodu koło mnie, bo musi mi pokazać drogę. Chociaż raz mnie posłuchaj. - dodałem zanim Kate zdążyła złożyć jakikolwiek protest.
  Przewróciła tylko oczami i wsiadła z tyłu, kiedy już nacisnąłem odpowiedni przycisk na pilocie. Sam okrążyłem samochód i usiadłem na miejscu kierowcy, a chwilę później obok mnie wsiadła Lily.
  - Kieruj Lil. - rozkazałem nerwowo odpalając lamborghini.
  - Też znam drogę. - odezwała się z tyłu Kate. - A tak poza tym to wyciągnąłeś nas ze szkoły bez kurtek. Zaraz ja i Lily też dostaniemy hipotermii, baranie.
  - Możesz przestać!? Tobie nikt nie kazał iść, poszłaś ze mną na własną rękę, mogłaś zostać. - zdenerwowałem się i skręciłem w boczną uliczkę, która wskazała mi Lily siedząca tuz obok. Kilka ulic dalej zaparkowałem pod dużym parkiem, w całości pokrytym śniegiem.
  - Zostańcie w samochodzie. - powiedziałem do dziewczyn zanim wysiadłem, jednak Kate standardowo nie posłuchała się mnie i wysiadła za mną wyprzedzając mnie i wbiegając do parku.
  - Kate, nie masz kurtki, wracaj do auta! - krzyknąłem za nią, ale ona już biegła pomiędzy drzewami mając mnie kompletnie gdzieś.
   Pokręciłem głową i pobiegłem w druga stronę zaglądając w każdy kąt. Park był naprawdę spory, dlatego naprawdę nie wiedziałem gdzie może być Lucy. Biegałem w kółko coraz bardziej zmęczony i traciłem nadzieję na to, że znajdę ją zanim będzie za późno. W pewnym momencie z moich oczu poleciały łzy. Usiadłem pod jednym z drzew zrezygnowany i zacząłem płakać jak dziecko chowając twarz w ręce. Zimne powietrze coraz bardziej mnie przeszywało mimo, że miałem na sobie grubą kurtkę, więc nawet nie chciałem wyobrażać sobie co czuje Lucy marznąc zapewne w samej bluzie. W głowie już miałem obraz jej skulonej, wydającej swój ostatni oddech. To sprawiało, że jeszcze więcej łez wydostawało się spod moich powiek. Prosiłem Boga, żeby nie pozwolił tej niewinnej dziewczynie umrzeć. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak wiele ona dla mnie znaczy. W przypływie energii znowu wstałem, gotowy obiec cały park, kiedy usłyszałem przerażony pisk Kate.
  - Louis!!!
  - Kate! - odwróciłem się próbując zlokalizować miejsce z którego dobiegł mnie jej potworny krzyk.   - Gdzie jesteś?!
  - Przy drzewie! - odkrzyknęła mi - To chyba klon, ale nie jestem pewna. Przyjdź tu, znalazłam Lucy, jest cała sina!!! - słyszałem jak jej przerażony krzyk zmieniał się w histeryczny płacz. Otarłem łzy z policzków i pobiegłem sprintem w miejsce, gdzie zauważyłem dwie postacie.
  W mgnieniu oka znalazłem się przy Lucy i Kate. Kate trzęsąc się z zimna, trzymała całą siną Lucy wyglądającą jak trup i przytulając się do niej, próbując ogrzać ją swoim ciałem.
  - Odsuń się. - odepchnąłem Kate delikatnie i ukucnąłem obok nieprzytomnej Lucy, która jak podejrzewałem miała na sobie tylko bluzę z cienkiego materiału. Zdjąłem  z siebie szybko kurtkę i zakryłem nią jej zmarznięte ciało. Potem wziąłem Lucy na ręce i zacząłem iść w stronę wyjścia z parku. Mnie samemu przeszywające zimno zaczęło coraz bardziej dokuczać, ale nie zwracałem na to uwagi. Chciałem tylko jak najszybciej zabrać Lucy do samochodu, chociaż trochę ją ogrzać i zawieźć natychmiast do szpitala. Pochyliłem głowę nad nią sprawdzając czy oddycha. Na całe szczęście usłyszałem jej płytki oddech. Wtuliłem ją mocniej w swoje ciało i przyspieszyłem kroku na tyle na ile mogłem z dodatkowym obciążeniem na rękach. Za mną pobiegła Kate wciąż zalewając się łzami.
  - Mam jej telefon! - krzyknęła. - Zadzwonić po karetkę?
  - Nie mamy na to czasu. Sam ją zawiozę, będzie o wiele szybciej.
   Do moich oczu ponownie zaczęły napływać łzy, jednak próbowałem je zatrzymać, wiedząc, że Kate może to zobaczyć. Mimo tych starań kilka moich słonych łez upadło na twarz Lucy, którą nadal mocno trzymałem na rękach. Gdy w zasięgu mojego wzroku pojawiło się wyjście z tego przeklętego parku z ulgą dostrzegłem biały dach mojego lamborghini. Niedługo potem otworzyłem tylne drzwi samochodu i położyłem zmarznięte ciało Lucy na dwóch siedzeniach. Kate usiadła obok niej, kładąc jej głowę na swoich kolanach. Szybko zamknąłem za nimi drzwi i usiadłem na swoim miejscu. Jechałem z maksymalną prędkością. Niektóre samochody mnie obtrąbiły, ale miałem to gdzieś, najważniejsze było dla mnie życie Lucy. W samochodzie było potwornie gorąco, bo od razu kiedy wsiedliśmy ustawiłem ogrzewanie na najwyższy stopień. Kropelki potu pojawiły się na moim czole, Lily chyba też gorąco zaczęło ciążyć, bo wyciągnęła z torby zeszyt i zaczęła nim machać przed swoją twarzą próbując wytworzyć wiatr.
  - Louis, zmniejsz to ogrzewanie, bo nie wytrzymam! - zbuntowała się z tyłu Kate.
  - Musi tak być, ze względu na Lucy. Jesteśmy już niedaleko, wytrzymasz jeszcze trochę.
   Kate westchnęła z niezadowoleniem. W przednim lusterku widziałem jak opiera głowę przy oknie i otwiera usta próbując złapać więcej powietrza do płuc.
  - To twoja wina. - odezwała się ponownie po krótkim czasie. - Gdybyś jej nie odwoził to Mia by nie wysnuła własnej teorii na ten temat.
  - O czym ty mówisz, Kate?
  - Ona mówi o tym jak Mia nazwała Lucy dziwką, bo stwierdziła, że podwiozłeś ją pod szkołę, ponieważ Lucy sypia z tobą za pieniądze. Potem powiedziała o tym całej szkole. To pewnie dlatego Lucy poszła do tego parku, bo chciała być sama, ale ja nie obwiniam cię za to. To nie twoja wina. - wytłumaczyła mi Lily i posłała mi słaby uśmiech.
  - Co? Jak ona mogła coś takiego powiedzieć. Mia to ta tleniona blondyna z kilogramem tapety na twarzy?
  - Tak.
  - Już ja sobie z nią porozmawiam jak tylko nadarzy się okazja. - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
  - Nie udawaj, że cię to obchodzi. - warknęła Kate. - Lucy i Lily tego nie widzą, ale ja widzę doskonale. Wiem, że zależy ci tylko na tym, żeby przelecieć Lucy, a później ją zostawić. Przyjechałeś po nią właśnie po to. Jej śmierć byłaby tobie nie na rękę, a może raczej twojemu kutasowi!
  - To nie prawda! Gówno wiesz, potrafisz mnie tylko oceniać, nawet mnie nie znając. Mam już tego dość. Przyzwyczaiłem się już, że na każdym kroku pokazujesz mi jak bardzo mnie nie lubisz, ale teraz naprawdę przesadziłaś. Wiesz, szczerze mówiąc naprawdę nie wiem co Justin w tobie widzi. Dla mnie jesteś cholerną suką! - wykrzyknąłem. Złość buzowała mi w żyłach, nie byłem w stanie nad sobą zapanować, dlatego tak na nią krzyknąłem. Ta dziewczyna drażniła mnie od samego początku, a tym co właśnie powiedziała dała mi tylko pretekst do tego, żeby na nią nawrzeszczeć.
  - Podobam się Justinowi? - zapytała zszokowanym głosem już dużo ciszej.
   Cholera, właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że się wygadałem, ale tak mnie zdenerwowała, że sam nie wiedziałem co  mówię. Nie panowałem nad tym. Jeżeli powiem jej teraz " tak " Justin mnie zabije. On na pewno nie chce, żeby Kate o tym wiedziała. Inaczej sam by jej to powiedział. Nie miałem pojęcia co mam jej odpowiedzieć, dlatego zdecydowałem taktownie milczeć.
, jednak Kate nie odpuszczała.
  - Odpowiedz na moje pytanie! - domagała się waląc ręką w mój fotel
   Lily, która do tej pory milczała, wpatrując się w nas z lekkim przerażeniem na twarzy, wreszcie się odezwała przerywając naszą kłótnię.
  - Przestańcie do cholery! Lucy umiera na tylnych siedzeniach a wy nawet w takim momencie musicie skakać sobie do gardeł!
   Kate umilkła speszona, zwieszając głowę w dół, a ja zacisnąłem mocniej ręce na kierownicy.
  - To ona zaczęła. - powiedziałem chicho pod nosem.
  - Nieważne kto zaczął zachowujecie się jak dzieci, a przypominam, że oboje jesteście już pełnoletni.
  Lily miała rację. Zachowujemy się jak dzieci, ale to naprawdę nie była moja wina. Gdyby Lucy była przytomna na pewno stanęła by po mojej stronie. No właśnie Lucy. Odwróciłem się sprawdzić w jakim jest stanie. Nadal miała zamknięte oczy, ale jej oddech był już głębszy. Widziałem jak jej klatka piersiowa równo się porusza. To mnie trochę uspokoiło. Kate nawet na mnie nie spojrzała. Siedziała przy oknie wpatrując się zawzięcie w krajobrazy, które mijaliśmy. Z jej oka wypłynęła pojedyńcza łza, która natychmiast starła wierzchem dłoni. Przez moment nawet zrobiło mi się jej szkoda, ale szybko przypomniałem sobie co o mnie powiedziała i odwróciłem się dodając gazu.
   Po kilku minutach od naszej kłótni dojechaliśmy do celu. Nigdzie nie było wolnych miejsc parkingowych, dlatego stanąłem na podjeździe dla karetek. Otworzyłem drzwi po swojej stronie i wysiadłem biegiem zabierając Lucy z tylnych siedzeń i biorąc ją na ręce. Lily szybko pobiegła za mną, a Kate szła z boku z daleka ode mnie. Gdy wbiegłem do szpitala nie patrząc na nic, popchnąłem pierwsze drzwi jakie były. To był ten sam szpital, do którego zawiozłam Lucy za pierwszym razem, kiedy ją potrąciłem, dlatego wiedziałem gdzie mam szukać jakiegoś lekarza. Ułożyłem Lucy na jednym ze szpitalnych łóżek i pobiegłem do oddzielonego miejsca dla lekarzy. Jeden z nich widząc mnie od razu wstał i podszedł w moja stronę.
  - Nie może pan tu wchodzić, to miejsce dla personelu. - oświadczył oficjalnym tonem próbując mnie wypchnąć z pomieszczenia.
  - Wiem, ale tam jest moja... narzeczona - stwierdziłem, że lepiej będzie jeżeli znowu przedstawię się jako narzeczony Lucy, żebym mógł otrzymywać informacje o jej stanie zdrowia. - Położyłem ją na tamtym łóżku. - wskazałem palcem przez szklana szybę. - Ona dostała hipotermii. Znalazłem ją w parku całą zmarzniętą, niech pan coś zrobi!
   Lekarz natychmiast wyjrzał przez szybę, spojrzał na Lucy, po czym pobiegł do łóżka, gdzie ją zostawiłem. Gestem wezwał do siebie innych lekarzy i zaczął podłączać ją do jakiejś aparatury. W żyły wbito jej igły i inne gówna, monitor przy jej łóżku włączył się i zaczął pikać. Obserwując to wszystko byłem totalnie załamany. Zacząłem wierzyć, że to, co się teraz tu dzieje jest moją winą. Poczułem jak do oczu ponownie cisną mi się łzy. Chciałem podejść bliżej Lucy, ale ten sam lekarz z którym rozmawiałem wcześniej wyprosił mnie z sali i kazał czekać na korytarzu. Nie miałem innego wyjścia, musiałem ustąpić, chociaż chciałbym zostać i być przy niej. Potrzymać ją za rękę... cokolwiek.
   W tym samym momencie, gdy znalazłem się już w niewielkim korytarzu zadzwonił mój telefon w kieszeni. Nie miałem najmniejszej ochoty właśnie teraz odbierać, ale mogły to być sprawy zawodowe, dlatego przeciągnąłem palcem po zielonej słuchawce na ekranie.
  - Słucham? - odebrałem chłodnym głosem.
  - Tomlinson, czy ty jesteś niepoważny?! - w słuchawce usłyszałem znajomy głos, który słyszę niemal codziennie na każdym treningu. Mój trener. Mogłem się spodziewać, że zadzwoni po tym jak zwiałem, ale miałem swoje powody, z których jednak nie miałem zamiaru się tłumaczyć. Wszyscy wiedzą, że jestem najlepszym piłkarzem Manchester United i nie raz dostawałem propozycje gry od innych klubów czy nawet reprezentacji poszczególnych krajów, dlatego trener nie może mnie wyrzucić, bo beze mnie ten klub długo nie podziała moim skromnym zdaniem.
  - Nawiałeś z treningu tuż przed ważnym meczem! - krzyczał na mnie dalej.
  - Niech się trener nie martwi, nadrobię to i wygramy ten mecz, a teraz muszę kończyć nie mam czasu na rozmowy. - uciąłem krótko zanim John zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
   Schowałem telefon do tylnej kieszeni moich jeansów i usiadłem na plastikowym krześle naprzeciwko sali, gdzie znajdowała się Lucy. Szybko jednak z niego wstałem, ponieważ nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu. Targało mną tyle emocji jednocześnie, że nawet nie mam pojęcia jak to opisać. Czułem jednocześnie ból, strach, poddenerwowanie... wszystko naraz. Nie będę tego ukrywał. Cholernie zależy mi na tej dziewczynie sam nawet nie wiem czemu. Już w momencie, kiedy ją poznałem zaczęła mi się podobać, ale na początku chciałem się z nią " zaprzyjaźnić" tylko dla własnych korzyści. Sprawy zaczęły się komplikować, gdy groziła mi policją, ale nawet wtedy myślałem tylko o tym jak ją przelecieć. Teraz wydaje mi się to kompletnym absurdem. Znam Lucy od niedawna, bo zaledwie od dwóch tygodni, ale wydaje mi się jakbyśmy znali się od lat i wiem, że ona jest bardzo delikatna i wrażliwa. Wiem też, że w życiu nie zgodziłaby się na taki układ. Swoją drogą ciekawe czy jest dziewicą? Moment, dlaczego ja myślę o czymś takim, kiedy w sali naprzeciwko mnie próbują ja przywrócić do życia?! Muszę chyba zapisać się do dobrego psychiatry, chociaż wątpię czy to mi pomoże.
  - Louis! - w moją stronę szła Kate z radosnym uśmiechem na ustach. Zastanawiałem się dlaczego ona się do mnie uśmiecha. Przecież mnie nienawidzi.
  - Co się stało? - zapytałem znudzonym głosem pokazując jej tak samo jak ona mi, że nie pałam do niej sympatią.
  - Lekarze uratowali Lucy! Powoli zaczyna odzyskiwać świadomość! - Kate śmiała się nerwowo przez łzy. Gdy to usłyszałem odetchnąłem z ulgą. Miałem nawet ochotę przytulić Kate ze szczęścia, jednak w porę przypomniałem sobie, że wzajemnie się nienawidzimy, a na dodatek ona mnie o wszystko obwiniała i wyzywała od baranów, głuptoków i innych tego typu rzeczy. Dlatego między innymi nazwałem ja suką, chociaż nie powinienem zniżać się do jej poziomu i na dodatek wyzywać dziewczynę. Miałem swoją świętą zasadę, że cokolwiek by się nie stało nie mogę uderzyć kobiety ani tym bardziej rzucać do niej obraźliwymi wyzwiskami, ale to był pierwszy i ostatni raz. Chyba, że ona znowu doprowadzi mnie do szewskiej pasji...
  - Idę się z nią zobaczyć. powiedziałem stanowczo i popchnąłem drzwi od sali, jednak Kate pociągnęła mnie za kaptur bluzy jak zrobiła to poprzednim razem i odciągnęła mnie od drzwi przybierając znów obojętny wyraz twarzy.
  - Nie możesz. Lekarz jeszcze nie pozwolił.
  - Tobie nie pozwolił. Ja jestem jej narzeczonym i mogę więcej niż ty złotko. - uśmiechnąłem się do niej złośliwie i ponownie popchnąłem drzwi, wchodząc szybko do sali nie czekając na jakiś równie złośliwy komentarz od Kate, który zapewne już na mnie szykowała.
   Jeden z lekarzy stał jeszcze przy Lucy i zmieniał jej kroplówki co chwile zerkając na monitor kontrolujący pracę jej serca. Chyba skądś go znałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Lekarz odwrócił się w moją stronę i uprzejmie skinął głową.
  - Witam pana. Mogę z radością pana poinformować, że narzeczonej nie grozi już żadne niebezpieczeństwo. Znowu miała szczęście, że w porę ją pan przywiózł.
   No tak już pamiętam skąd znałem tego kolesia. Zajmował się Lucy za pierwszym razem, kiedy przywiozłem ją gdy tylko, zasłabła u mnie w domu, po tym jak ją niechcący potrąciłem samochodem, jadąc na imprezę sylwestrową. W duchu cieszyłem się, że znowu sprzedałem lekarzom to samo kłamstwo o narzeczonej, bo inaczej byłaby niezła wtopa.
  - Kiedy odzyska całkowicie przytomność? - zapytałem zniecierpliwionym głosem widząc jak Lucy kręci się na łóżku i zaciska mocniej powieki.
  - Niedługo. Powoli zaczyna się budzić jak widać. - odparł lekarz. - To już drugi raz jak ją pan do nas przywozi. Mam nadzieję, że nie będzie trzeciego razu? - spojrzał na mnie pytająco spod uniesionych brwi.
  - Na pewno nie. Od teraz nie będę spuszczać z niej oka. Mogę z nią zostać?
  - Oczywiście. Tutaj ma pan krzesełko. - wskazał na obrotowy, zielony taboret na kółkach przy łóżku. Podszedłem do niego i usiadłem. Już chciałem coś powiedzieć do wciąż kręcącej się niespokojnie Lucy, kiedy zauważyłem jak mężczyzna w białym kitlu cały czas nad nami stoi.
  - Sami. - dodałem twardo akcentując to słowo i patrząc na niego wymownie.
   Lekarz o imieniu Paul z tego co wyczytałem na jego plakietce odwrócił się i wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi. Już myślałem, że jesteśmy sami, gdy drzwi ponownie się otworzyły i stanęła w nich Lily z zaniepokojona miną.
  - Louis... umm wybacz, że przeszkadzam, ale jakby ci to powiedzieć... - zaczęła okręcając wokół palca kosmyk swoich jasnych włosów. - Tłum twoich fanek stoi przed szpitalem i chcą się z tobą zobaczyć.
  - Co?! - momentalnie wstałem z krzesła przeczesując nerwowo włosy ręką i ciągnąc za ich końcówki. - Skąd one wiedzą, że tu jestem?! - wydarłem się tak, że chyba usłyszał mnie cały szpital, ale ogarnęła mnie niepohamowana złość nad którą nie potrafiłem zapanować.
  - Nie wiem... - zaczęła Lily trochę przestraszona moim nagłym atakiem złości. - Zobaczyłam je przed chwilą, kiedy szłam do automatu po coś do picia. Nie mam pojęcia jak się dowiedziały.
  - Zrób coś z nimi. Niech stąd odejdą. - zażądałem tak jakby Lily była moim ochroniarzem, jednak nie obchodził mnie ton jakim do niej mówię. Moje fanki musiały jak najszybciej opuścić to miejsce zanim któryś z lekarzy wygada im kłamstwo, które im sprzedałem. Nie mogłem pozwolić na to, żeby media obiegły wiadomości o moich mniemanych zaręczynach. Poza tym nie mogłem narażać Lucy na nękanie ze strony paparazzi i grożenie śmiercią od moich fanek, co kiedyś już zrobiły Jane, ponieważ myślały, że jest moją dziewczyną.
  - Jest jeszcze coś. - dodała ściszonym głosem Lily podchodząc do mnie na bezpieczną odległość. - One wiedzą, że ty i Lucy... to znaczy myślą, że ty i Lucy...
  - Że co?!
  - Że jesteście zaręczeni. - skończyła przerażona dziewczyna zagryzając ze zdenerwowania dolną wargę i czekając na moją reakcję.
  - Co kurwa?! Kto im o tym do jasnej cholery wypaplał?! - zapytałem wściekły do granic możliwości. Ze złości uderzyłem pięścią w ścianę tak mocno, że zrobiło się w niej wgniecenie. Nagle do sali wszedł ten sam lekarz, którego ostatnio musiałem wyganiać. Spojrzał na mnie groźnie i chwycił mnie za ramię ciągnąc w stronę wyjścia.
  - Pacjentka potrzebuje odpoczynku, a pan krzyczy tak głośno, ze słychać pana na końcu szpitala. - zganił mnie. - Ma pan stąd natychmiast wyjść.
   Wyswobodziłem się z jego uścisku zły, że chce mnie stąd wyprowadzić i stanąłem z założonymi rękami.
  - Nigdzie się stąd nie ruszam. - oświadczyłem twardo.
   Na twarzy Paula pojawił się złowieszczy uśmieszek.
  - Czyżby panie Tomlinson? Myślał pan, że nie dowiemy się, że w rzeczywistości nie jest pan narzeczonym pacjentki? Myślał pan, że skoro nikt pana nie rozpoznał to może pan kłamać w żywe oczy? Wszyscy już wiemy kim pan jest, a pana wielbicielki stoją tłumnie przed budynkiem szpitala zagradzając przejazd karetkom, więc proszę coś z tym natychmiast zrobić. - zażądał lekarz.
  - Macie chyba od tego ochroniarzy. - wymamrotałem pod nosem uspakajając swoje nerwy, chociaż nadal byłem strasznie zły, że wszystko się wydało, ale najbardziej chyba byłem zły na samego siebie. Może gdybym tak nie kłamał to nie byłoby teraz takiego problemu?
  - Nasi ochroniarze nie są w stanie zapanować nad tymi dziewczynami zwłaszcza, że jest ich tylko dwóch.
  - Więc gdzie jest reszta?
  - Pilnuje szpitala, a co pan myślał, że będziemy zajmować się pana problemami? - prychnął Paul pogardliwie. - Ma pan w tej chwili uspokoić swoje fanki panie Tomlinson, albo będziemy zmuszeni wezwać do nich służby specjalne.
  - Czyli? - nie zrozumiałem.
  - Czyli policję.
   Lekarz otworzył mi drzwi od sali gestem pokazując, żebym go już nie denerwował i wyszedł. Nie miałem zamiaru się z nim dalej targować, dlatego wyszedłem spoglądając jeszcze w progu na Lucy. Nareszcie otworzyła oczy i mówiła coś do Lily siedzącej obok niej na miejscu, które jeszcze przed chwila to ja zajmowałem. Tak bardzo chciałem siedzieć tam zamiast niej. Zapytać jak się czuje, porozmawiać z nią, potrzymać jej dłoń... Patrzyłem na nią dopóki ten cholerny lekarz nie zamknął mi przed nosem drzwi. Zanim to jednak zrobił widziałem jak Lucy podnosi się delikatnie i mówi bezgłośnie moje imię. Ze spuszczoną głową wyszedłem ze szpitala spotykając się natychmiast z przeraźliwym piskiem dziewczyn czekających na mnie przed szpitalem.
  - Louis to prawda, że jesteś tu ze swoją narzeczoną? - zadała mi pytanie jedna z nich groźnie na mnie patrząc. Nagle złość znów do mnie powróciła. Czy one myślą, że jestem ich własnością? Nawet jeśli Lucy byłaby moją narzeczoną one nie mają prawa być na mnie za to złe. To moje życie i moje decyzje. Nikt nie ma prawa na nie wpływać ani ich podważać.
  - Dziewczyna z którą tu jestem nie jest moją narzeczoną. - powiedziałem głośno tak, żeby wszystkie usłyszały. Część z nich odetchnęła z ulgą, a część nadal patrzyła się na mnie mrożąc mnie wzrokiem i nie wierząc w moje słowa. - Ale nawet gdyby nią była, wy nie macie prawa mieć do mnie o to pretensji ani jej grozić tak jak groziłyście Jane Mccartney. A teraz idźcie już stąd.
   Odwróciłem się i miałem zamiar wrócić na salę, kiedy usłyszałem kolejne głośne pytanie.
  - Czujesz coś do niej?
   Spojrzałem na dziewczynę, która to pytanie wypowiedziała i chwilę wpatrywałem się w nią w milczeniu czując na sobie mnóstwo spojrzeń, a potem odważyłem się wreszcie wydobyć z siebie głos.
  - Tak. Czuję coś do niej i to nie jest tylko przyjaźń.
   Następnie popchnąłem wielkie szklane drzwi i z powrotem wszedłem na teren szpitala powoli uświadamiając sobie co właśnie zrobiłem...
                                                                      ***
   Ostatnio na naszym blogu pojawiło się więcej wyświetleń, jednak zaczynamy mieć wątpliwości czy jest sens dalej prowadzić to ff. Bardzo rzadko komentujecie nasze rozdziały, więc to również przyczynia się do naszych wątpliwości. Teraz są już wakacje, dlatego będziemy mogły poświęcić więcej czasu na pisanie, jednak potrzebujemy motywacji, którą są dla nas Wasze komentarze. Zastanawiamy się też nad usunięciem bloga z innych powodów, dlatego bardzo prosimy, żebyście wyrazili swoje zdanie pod tym rozdziałem bądź też piszcie na naszego maila: gazialucka22@gmail.com. Gazix :*

 
 

niedziela, 19 czerwca 2016

Ważne!!!

Dziękujemy za ponad 1000 wyświetleń i te kilka komentarzy. Jest nam bardzo miło, dlatego zapraszamy do komentowania rozdziałów i motywowania nas do działania. Rozdziały będą pojawiać się co 5 dni. Jeśli widzicie jakieś błędy w opowiadaniu śmiało piszcie, nie będziemy miały tego za złe ;) Do następnego rozdziału /Lucix



A tu takie zdjęcie z internetu ;)

czwartek, 16 czerwca 2016

Rozdział 8

*Lucy*
   Wstałam o 6:30 rano, obudzona przez mój budzik w telefonie, dzwoniący na szafce nocnej w moim pokoju tuż obok mnie. Zmęczona przetarłam zaspane oczy i wyłączyłam go, a następnie powoli wygramoliłam się z łóżka. Wczoraj, Lily wyszła ode mnie dopiero po godzinie 21, dlatego późno położyłam się spać i teraz jestem jeszcze strasznie niewyspana, jednak nie mogłam wyprosić mojej przyjaciółki. Proponowałam jej, żeby została u mnie na noc, ale odmówiła, mówiąc, że woli spać w swoim łóżku.
   Powolnym krokiem, dowlokłam się do szafy i wybrałam kilka ubrań na dzisiaj, po czym wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki. Łazienka zajęła mi, jednak więcej czasu niż myślałam. Kiedy wyszłam z niej już umalowana, uczesana i ubrana zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie naprzeciwko łazienki. Wskazywał godzinę 7:30. Z niepokojem stwierdziłam, że powinnam już wychodzić i nie zdążę już nawet nic zjeść, a mój żołądek wręcz domagał się jedzenia. Na dodatek mój telefon zawibrował i wydobyła się z niego charakterystyczna muzyczka, pokazując, że dzwoni do mnie moja mama.
  - Halo? - odebrałam.
  - Cześć, Lucy. Dzwonię do ciebie spytać czy wyszłaś już do szkoły? - w słuchawce zabrzmiał surowy głos mamy.
  - Umm, tak mamo. Właśnie już wychodzę. - skłamałam.
  - To dobrze. Kiedy wrócisz, zrób coś sobie na obiad. Pieniądze leżą w...
  - Tak mamo, wiem, w górnej szafce. - przerwałam jej zniecierpliwiona. - Muszę już kończyć.
  - Dobrze, ja wrócę od Danielle w sobotę. Trzymaj się.
   Gdy już się rozłączyłam odetchnęłam z ulgą. Zeszłam na dół do kuchni i przygotowałam sobie szybkie śniadanie składające się z kanapek z serem żółtym i szklanki soku pomarańczowego. Po zjedzeniu posiłku, pobiegłam na górę i zabrałam moją torbę. Ponownie zerknęłam na zegar. 7:45. W 15 minut w życiu nie zdążę do szkoły, a nie mogę wydawać cały czas pieniędzy na taksówkę. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Znam osobę, która ma samochód i może mogłaby mnie podwieźć - Louis. Głupio mi do niego dzwonić i go o to prosić, ale to moje jedyne wyjście, jeżeli nie chcę dostać spóźnienia już pierwszego dnia po powrocie do szkoły.
   Wzięłam więc telefon z szafki nocnej, na której w dalszym ciągu leżał i wybrałam numer Louisa. Ze zniecierpliwieniem czekałam, aż wreszcie odbierze. W końcu po kilku sygnałach napiętego czekania, usłyszałam w słuchawce jego zachrypnięty głos.
  - Cześć, Lucy.
  - Hej Louis. Wiesz, trochę głupio mi cię o to prosić, ale mam mały problem. - zaczęłam nieśmiało.
  - Co się stało?
  - Mógłbyś mnie podwieźć do szkoły? Bo tak jakby nie wyrobiłam się z czasem i...
  - Nie ma sprawy, już po ciebie jadę. - ożywił się Louis. - Będziesz mi musiała tylko powiedzieć, jak się jedzie do twojej szkoły.
  - Dziękuję, ratujesz mi życie. - powiedziałam z ulgą
  - Nie przesadzaj. Zaraz będę. - odpowiedział i w słuchawce rozległ się dźwięk przerwanego połączenia.
   Usiadłam na łóżku z telefonem w ręku i uśmiechnęłam się sama do siebie. To było miłe ze strony Louisa, że tak od razu zgodził się po mnie przyjechać. Może to znak, że on też coś do mnie czuje? Chciałabym to wiedzieć, ale za bardzo boję się go o to spytać. Nie chcę wyjść na wariatkę i nie chce zepsuć tego co między nami jest. Za bardzo obawiam się, że mogłabym moim głupim wyznaniem wszystko zniszczyć. Moje rozmyślania przerwał klakson samochodu. Wyjrzałam za okno i zobaczyłam białe lamborghini zaparkowane pod moim domem należące do Louisa. Szybko zerwałam się z łóżka, włożyłam telefon do kieszeni i zbiegłam po schodach na dół. Zabrałam klucze z komody w przedpokoju i wyszłam z domu, zamykając najpierw drzwi. Louis wysiadł z samochodu, obszedł go dookoła i otworzył mi drzwi po stronie pasażera.
  - Jaki z ciebie dżentelmen. - zaśmiałam się wsiadając do auta i rzucając moją szkolną torbę na tylne siedzenia.
  - Tylko dla takich pięknych dam, jak ty. - odpowiedział, uśmiechając się szeroko i zamykając moje drzwi. Chwilę później usiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik, wyjeżdżając spod mojego domu i wjeżdżając na główną ulicę.
  - Gdzie jedziemy?
  - Collage przy ulicy Chappel, musisz skręcić w...
  - Wiem, gdzie to jest. - przerwał mi. - Moja siostra tam chodziła, czasami po nią przyjeżdżałem, gdy nie chciała wracać autobusem.
  - Ile teraz, twoja siostra ma lat? - spytałam zaciekawiona. Louis mało opowiadał mi o swojej rodzinie, a na stronce o nim też nie znalazłam o tym żadnych informacji.
  - Dziewiętnaście. Jest prawie w twoim wieku.
  - Też mieszka w Doncaster? - wypytywałam go dalej.
  - Nie. Mieszka z moją matką w Londynie. Chodzi na Uniwersytet Oxford. - odpowiedział Lou cały czas patrząc na drogę.
Zdziwiło mnie to, czemu Louis nic mi o tym nie powiedział. Oxford to jedna z lepszych uczelni w całej Wielkiej Brytanii. Jego siostra musi być bardzo mądrą osobą. Powinien być z niej dumny.
  - Mało mówisz o swojej rodzinie. - stwierdziłam poprawiając się na fotelu.
   Louis zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, posyłając mi krótkie spojrzenie, po czym znów wlepił wzrok w drogę.
  - Bo nie lubię o niej mówić. - powiedział po dłuższej chwili napiętego milczenia.
  - Dlaczego?
  - Bo nie i koniec! - krzyknął nagle, uderzając jedną ręką w kierownicę.
   Spojrzałam na niego lekko przerażona tym niespodziewanym wybuchem. Zdecydowałam, że może lepiej będzie, jeśli nie będę się już więcej odzywać. Nie chciałam znowu go niepotrzebnie denerwować. Odwróciłam wzrok, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa i niemo wpatrywałam się w sklepy, które mijaliśmy. Słyszałam jak Louis głośno przełyka ślinę i wzdycha ciężko.
  - Przepraszam. - odezwał się po chwili. - Po prostu moja rodzina to bardzo drażliwy dla mnie temat. Nie chciałem tak krzyknąć i cię przestraszyć.
  - W porządku, rozumiem. Ja o pewnych rzeczach też nie lubię rozmawiać.
  - Więc, może lepiej zmieńmy temat. Jak ci minął wczorajszy wieczór?
   W tym momencie przypomniało mi się wszystko co się wczoraj stało. Zapłakana Lily, Liam i ten chamski sms, którego wysłał do mojej przyjaciółki. Teraz we mnie wezbrała się złość.
  - Wiesz, że twój przyjaciel Liam, najpierw przeleciał Lily, a potem odtrącił ją jak natrętną muchę? - powiedziałam z pretensją w głosie, choć wiem, że to nie jest wina Louisa i nie powinnam, zwalać na niego winę jego przyjaciela. - Cały wieczór spędziłam na pocieszaniu jej, bo była tym załamana. Zresztą nie dziwię się jej.
  - Przykro mi. Lily wydaję się być miłą dziewczyną, ale Liam taki już jest. Nie mogę z tym nic zrobić. Twoja przyjaciółka powinna następnym razem bardziej uważać. - po jego wyrazie twarzy mogłam stwierdzić, że jest mu naprawdę przykro, dlatego zrobiło mi się trochę głupio.
  - Przepraszam. To przecież nie twoja wina.
  - Nie masz za co przepraszać. W pewnym sensie jestem odpowiedzialny za Liama, ale na niektóre jego decyzje nie mam wpływu. Za to Justin chyba zakochał się w twojej drugiej przyjaciółce. - Louis uśmiechnął się pod nosem i posłał mi rozbawione spojrzenie.
   Nie wiedziałam o co mu chodzi. Widziałam co prawda jak Kate rozmawiała z Justinem na imprezie, ale to niemożliwe, żeby pomiędzy nią a nim coś zaiskrzyło. Ona jest bardzo wybredna i strasznie trudno jej dogodzić, a Justin nie wydaje się być w jej typie, ale może Louisowi się coś pomyliło i wcale nie chodzi mu o Kate.
  - O kim mówisz? - postanowiłam zapytać.
  - Jak to o kim? - zdziwił się Louis. - O Kate. Myślałem, że się przyjaźnicie.
  - Bo się przyjaźnimy, ale to niemożliwe, żeby Kate i Justin... Na pewno by mi o tym powiedziała. - dodałam pewna siebie.
  - Uwierz mi, że mi też ciężko było w to uwierzyć. Co prawda Justin do niczego się nie przyznał, ale widziałem po jego minie, kiedy mówił, że chce zaprosić Kate na przyjacielskie spotkanie. Znam go i wiem, że to nie będzie tylko przyjacielskie spotkanie. Ona się jemu podoba.
  - Albo chce się z nią tylko przespać jak Liam z Lily.
  - Gdyby chciał to zrobić, zrobiłby to już dawno.
  - Kate nie jest łatwa. - broniłam przyjaciółki. - Lily też nie, ona jest tylko czasami lekkomyślna. A wracając do Kate ona na pewno nie uległaby nigdy Justinowi.
  - Wiem, widać to po niej. Już raz mi groziła pięścią.
  - Zdenerwowałeś ją. - wzruszyłam ramionami.
   Wyjrzałam przez okno. Czerwony dach budynku mojej szkoły zaczął być coraz bardziej widoczny. To oznaczało, że za moment będziemy na miejscu. Szczerze mówiąc, to miałam nadzieję, że będziemy trochę dłużej jechać. Lubię być blisko Louisa i z nim rozmawiać. Wogóle nie miałam ochoty iść do szkoły i się z nim rozstawać. Gdyby ktoś powiedział mi jeszcze dwa tygodnie temu, że polubię Louisa Tomlinsona przez którego wylądowałam w szpitalu i zostałam pozbawiona sylwestra kazałabym mu udać się do jakiegoś dobrego psychiatry, a teraz już zastanawiam się nad tym, czy Louis przyjdzie do mnie po szkole, żeby dotrzymać mi towarzystwa.
  - Jesteśmy na miejscu. - powiedział kiedy zaparkował swpje lamborghini pod budynkiem szkoły.
  - Dzięki za podwózkę. - posłałam mu uśmiech i zabrałam swoją torbę z tylnych siedzeń. Kiedy się odwróciłam Louisa już nie było na miejscu kierowcy. Szybko podreptał do moich drzwi i zanim zdążyłam nacisnąć klamkę, drzwi już się otworzyły.
  - Dziękuje Louis, ale naprawdę nie musiałeś. - zawstydziłam się.
  - Prawdziwy dżentelmen zawsze dba o kobietę. - odpowiedział robiąc ukłon.
  - No dobra, ale nie rób już z siebie pajaca i tak wszyscy się na nas patrzą. - powiedziałam widząc ludzi z mojej szkoły, których wzrok był wpatrzony tylko we mnie i w Louisa. Czułam się jakoś niezręcznie, kiedy wszyscy się tak na nas patrzyli. Chciałam jak najszybciej zaszyć się w jakieś ustronne miejsce z dala od tych wszystkich ciekawskich spojrzeń.
  - Nie zwracaj na nich uwagi. Po prostu ci zazdroszczą. - szturchnął mnie Louis, kiedy zobaczył zakłopotanie na mojej twarzy.
  - Łatwo ci mówić.
  - O której kończysz lekcje?
  - O drugiej. - odpowiedziałam mając nadzieję, że za chwilę usłyszę pytanie które bardzo chcę usłyszeć.
  - Przyjechać po ciebie?
   "Tak, tak, tak!" - wykrzyknęłam w myślach. Właśnie na to czekałam.
  - Jeśli to dla ciebie nie problem. - uśmiechnęłam się niewinnie.
  - Dla mnie to sama przyjemność. Mam dzisiaj krótko treningi, więc mam dużo czasu. Będę mógł do ciebie potem wpaść?
  - Jasne. Muszę już lecieć, pa.
  - Pa. - odpowiedział Louis.
   Już miałam odejść, gdy nagle Louis przyciągnął mnie do siebie, schylił się i musnął swoimi miękkimi ustami kącik moich ust, po czym zwyczajnie pocałował mnie w policzek.
  - Myślałaś, że pozwolę ci odejść po samym "pa" - zapytał z zadziornym uśmiechem, po czym obszedł samochód i otworzył drzwi kierowcy pozostawiając mnie w zupełnym otępieniu. Przez moment myślałam, że pocałuje mnie w usta. Już się do tego przygotowywałam, a on zwyczajnie pocałował mnie w policzek. Ale zresztą mogłam się tego spodziewać. W końcu to, że ja coś do niego czuję, nie znaczy, że on też musi coś czuć do mnie. To, że podobam mu się jako dziewczyna nie oznacza, że będziemy ze sobą chodzić. Powinnam wcześniej się tego domyślić.
   Szybko wróciłam do siebie, posłałam Louisowi ostatni uśmiech i szybko odwróciłam się odchodząc w stronę szkoły. Od razu po moim wejściu rozległ się ogłuszający dzwonek na lekcje. Pospiesznie weszłam do szatni, żeby odłożyć kurtkę i wziąć kilka potrzebnych mi na dzisiaj książek. Gdy już zamknęłam szafkę zauważyłam dwie dziewczyny z pierwszej klasy stojące przy swoich szafkach. Spojrzały się na mnie dziwnie, a chwilę potem obie się zaśmiały. Nie bardzo wiedziałam o co im może chodzić, dlatego podeszłam do nich groźnie na nie spoglądając.
  - Z czego się tak śmiejecie, co?
   Kiedy mnie zobaczyły, obie natychmiast umilkły z minami niewiniątek.
  - Z niczego. - odpowiedziała jedna z kręconymi, blond włosami.
  - Zresztą co cię to interesuje? - zapytała druga trochę ośmielona zapewne przez swoją równie głupią jak ona koleżankę.
  - Bo interesuje, a tobie nic do tego, smarkulo. - odpowiedziałam ze złością. W końcu to ja należę do najstarszych klas w tej szkole. Te głupie dziewczynki, nie mogą mi nic zrobić. Nie miałam ochoty marnować na nie więcej czasu w końcu i tak jestem już spóźniona, dlatego obróciłam się na pięcie i z uniesioną głową wymaszerowałam z szatni.
   Chwilę później byłam już pod salą biologiczną. Zapukałam cicho i weszłam mamrotajając pod nosem "przepraszam za spóźnienie". Potem zajęłam miejsce obok Cassie i cicho wypakowałam z torby swoje książki.
  - Lucy, mów jak się czujesz? Tyle czasu cię nie było. - mówia Cassie przejętym głosem.
  Z ławki przed nami odwróciła się też Sophie.
  - Właśnie Lucy, jak się czujesz?
   Już miałam im odpowiedzieć, kiedy nauczycielka się odwróciła i posłała w naszą stronę surowe spojrzenie.
  - Rozmowy będą na przerwie dziewczęta, a teraz proszę uważajcie.
   - Opowiem wam wszystko potem. - powiedziałam półszeptem do dziewczyn i otworzyłam podręcznik na podanej stronie.
   Przez całą lekcję nie mogłam się skupić. Myślałam tylko o tym kiedy wreszcie opuszczę tą cholerną budę i znów spotkam się z Louisem.
   Po biologi od razu podbiegły do mnie dziewczyny z mojej klasy pytając mnie o mój pobyt w szpitalu i o to czy wszystko już ze mną dobrze. Streściłam im to o co mnie pytały i już miałam zacząć jakiś nowy temat, kiedy usłyszałam jak Mia z równoległej klasy, do której należy Kate mówi coś do drugiej dziewczyny, której nie znam.
  - Mówię ci na własne oczy widziałam jak podwiózł ją Louis Tomlinson. Na pewno zrobił to tylko dlatego bo daje mu dupy.
   Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie usłyszałam zresztą tak samo jak Cassie, Sophie, Clair i Amy, które podniosły się ze swoich miejsc razem ze mną.
  - Co ty powiedziałaś? - spytałam spod przymrużonych powiek podchodząc do niej tak, że stanęłyśmy obok siebie twarzą w twarz.
  - To co słyszałaś, złotko. Za niedługo cała szkoła będzie wiedzieć, że się puszczasz z Tomlinsonem.
  - Nie puszczam się z nim jak byś chciała wiedzieć. My się tylko przyjaźnimy i nic więcej. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
   Mówiąc, to, że tylko się przyjaźnimy coś w środku mnie zabolało. Rzeczywiście tak jest. Jesteśmy tylko przyjaciółmi i nikim więcej, tylko, że dla mnie Louis nie jest tylko przyjacielem, ale tego nikt nie musi wiedzieć, a zwłaszcza Mia.
  - Akurat. - prychnęła Mia. - Ale nawet jeśli jest tak jak mówisz to dla mnie i tak jesteś dziwką.
  - Bo mi po prostu zazdrościsz! - wykrzyknęłam zezłoszczona do granic możliwości.
  - Co tu się dzieje? - zza rogu wyłoniła się Kate ze swoimi klasowymi przyjaciółkami - Judie i Naomi. Stanęła z założonymi rękami spoglądając złowrogo na Mię, a potem podeszła do mnie.
   Mia ze złośliwym uśmieszkiem spojrzała na mnie a później na Kate.
  - Ohh, Kate to ty jeszcze nie wiesz? Powinnaś  wiedzieć jaką twoja przyjaciółka jest dziwką. Śpi z Louisem Tomlinsonem.
  - Ohh, Mia. - zaczęła Kate słodkim głosikiem co oznaczało, że za chwilę porządnie dopiecze tej szmacie. - Może po prostu przyznaj, że jesteś zwyczajnie zazdrosna, bo twoje życie seksualne jak i miłosne ostatnio nie najlepiej się układa. Wiem, bo twój chłopak nie raz mi się na to skarżył. Nie raz składał mi niemoralne propozycje, bo podobno jesteś aż tak słaba w łóżku, ale oczywiście mu odmówiłam.
   Mia otwierała usta ze zdziwienia i zamykała jak ryba, którą dopiero co wyciągnięto z wody, a Kate wzięła mnie pod rękę z triumfalnym uśmiechem na ustach i odciągnęła w przeciwną stronę.
  - Chodź, Lucy zostawmy ją. Najpierw niech do siebie dojdzie. - powiedziała moja przyjaciółka na tyle głośno, żeby Mia to usłyszała. - Zaraz do was dołączę dziewczyny! - krzyknęła do swoich przyjaciółek, które przytaknęły tylko i poszły w stronę automatu z napojami. Natomiast ja i Kate poszłyśmy do szkolnej kawiarni, gdzie jak się okazało siedziała Lily sącząc jakiś napój.
  - Hej, Lil. - przywitała się z nią Kate przysiadając się obok i robiąc też miejsce dla mnie.
  - O cześć Kate i hej Lucy. - odpowiedziała Lily nieobecnym głosem, nawet nie podnosząc wzroku.
  - Co ci się stało? - zapytała Kate widząc jak Lily pije ze smętnym wyrazem twarzy.
  - To długa historia. - odpowiedziała Lily nawet na nią nie spoglądając. - Nie chcę byc niemiła, ale po co tutaj przyszłyście?
  - Chciałam zabrać Lucy od Mii. Powiedziała jej, że jest puszczalska, bo podobno ten cały Louis podwiózł ją pod szkołę. Zresztą sama nie do końca wiem o co tu chodzi.
  - Co? - Lily się nagle ożywiła i podniosła wzrok znad kubka. - Jak to cie podwiózł?
   Westchnęłam z rezygnacją i opowiedziałam im całą historię z Louisem, pomijając szczegóły naszych rozmów w aucie i tego, jak Louis pożegnał się ze mną przed szkołą. Na razie chciałam zostawić to dla siebie, a co do sprawy Kate i Justina to nie miałam ochoty teraz z nią o tym rozmawiać, chociaż byłam ciekawa czy to co Louis mi o nich powiedział jest prawdą,
  - Mia sama nie jest cnotką nie przejmuj się nią. Pogada sobie trochę, a kiedy zobaczy, że masz to w nosie to da ci spokój. Poza tym jestem pewna, że zwyczajnie ci zazdrości. Louis jest przystojny i w dodatku sławny. - pocieszała mnie Lily.
   Kate na słowo przystojny wykrzywiła twarz w obrzydzeniu.
  - Nawet palcem bym go nie tknęła. To, że jest sławny nie znaczy, że też przystojny.
  - Dlaczego ty go tak nie lubisz? - zapytałam Kate, bo miałam już szczerze dość jej docinków na temat Louisa.
  - Już zapomniałaś jak cię potrącił i zrujnował nam sylwestra? Ty też nie powinnaś się za nim uganiać. - stwierdziła Kate.
  - Nie uganiam się za nim! - powiedziałam trochę za głośno, bo ludzie którzy niedaleko nas siedzieli popatrzyli na nasz stolik. - Ja po prostu go lubię. Rzeczywiście zepsuł nam sylwestra, ale przeprosił, a ja mu wybaczyłam, więc ty też powinnaś. - dodałam trochę ciszej.
  - Będę robiła to na co mam ochotę i na pewno nie będę lubiła tego pacana. Muszę już iść Judie i Naomi na mnie czekają. - powiedziała Kate i wstała od stolika, zabierając swoją czarną torbę z logo Nike, po czym oddaliła się z lekko obrażona miną.
   Patrzyłam jeszcze chwilę jak wychodzi z kawiarni, a potem na korytarzu spotyka swoje klasowe przyjaciółki. Naomi pokazała jej coś w telefonie, a Kate się zaśmiała i przybiła z nią piątkę. Nie to, żebym była zazdrosna, ale po prostu nie lubię Naomi ani Judie. Potem we trzy weszły po schodach nadal się śmiejąc i zniknęły mi z zasięgu wzroku.
   Nagle poczułam ciepłą rękę Lily na mojej.
  - Nie przejmuj się nią. Ona czasami taka jest.
  - Wiem. - westchnęłam. - Ale mimo wszystko nie lubię się z nią kłócić.
  Lily odsunęła swoją rękę od mojej, po czym wstała od stolika biorąc ze sobą kubek z niedopitym napojem w środku.
  - Ja tez już muszę iść. Zaraz mam zajęcia. Nie zwracaj uwagi na Mię, jeśli znowu będzie ci dogadywać.
  - Jasne. - powiedziałam bez przekonania, wstając. - Ja, też już pójdę.
   Wyszłam z kawiarni i ruszyłam w kierunku sali, w której teraz miałam mieć lekcje. Kiedy dotarłam pod salę chemiczną usiadłam po ścianą i wyciągnęłam książkę od chemii. Otworzyłam ją i zaczęłam powtarzać do kartkówki z chemii organicznej. Zanim zdążyłam przeczytać pierwsze zdanie, usłyszałam nad sobą wredny głos Mii.
  - Upiekło ci się Lucy. Twoja przyjaciółeczka cię uratowała, ale ze mną nie wygrasz. Przyznaj się wreszcie, że sypiasz z Louisem Tomlinsonem dla kasy.
  - Nie sypiam z nim. - wysyczałam zamykając z impetem książkę i wstając ze swojego miejsca. - To ty wreszcie przyznaj, że jesteś zwyczajnie zazdrosna.
  - O to, że dajesz mu dupy? No nie powiedziałabym. - zaśmiała się Mia. Jej śmiech był podobny do śmiechu baby Jagi, która uwięziła Jasia i Małgosię w domku z piernika. - Ile ci daje za noc?
  - Nic.
  - Ohh, czyli dajesz mu za darmo? - śmiech Mii coraz bardziej zaczął mnie denerwować. Miałam ochotę porządnie jej przyłożyć, ale przecież nie zrobię tego przy wszystkich. Grupka uczniów z innych klas już się zeszła, żeby obejrzeć z bliska naszą kłótnię. Jeszcze tego mi tu brakowało. Coś czułam, że zrobi się z tego niezłe przedstawienie.
  - Odwal się Mia. - powiedziałam nie mając ochoty na dalsze dyskusje z tą suką. Nie mogłam uwierzyć jak Kate mogła się z nią przyjaźnić w pierwszej klasie. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam gorszej suki od Mii.
  - Lucy, czy to oznacza, że przyznajesz się do wszystkiego? - zapytała słodkim głosikiem tak, żeby wszyscy, którzy zebrali się przy nas dobrze usłyszeli.
  - Do niczego się nie przyznaję. My się tylko przyjaźnimy!!! - wykrzyknęłam nie mogąc już dłużej zapanować nad emocjami.
   Słyszałam szepty większości osób, które jeszcze nie wiedziały o co chodzi. Pytały się nawzajem o co nam poszło. Bałam się, że zaraz Mia oświadczy wszystkim na głos, że puszczam się z Louisem chociaż to są kompletne kłamstwa. Wiedziałam, że po prostu była cholernie zazdrosna, bo pamiętam jak w zeszłym semestrze pokazywała swoim psiapsiółkom czasopisma, gdzie na okładce był Louis bez koszulki i wzdychała na jego widok. Mówiła, że w przyszłości chciałaby mieć tak przystojnego chłopaka. Potem zaczęła chodzić z Patrickiem, ale wszyscy dobrze wiedzieli, że jest z nim tylko dla popularności. Odkąd pamiętam Mia była typową blacharą. Obgadywała każdego i z każdym. Nawet swoje przyjaciółki z którymi chodzi wszędzie. Na solarium są chyba codziennie bo wszystkie są już niemal pomarańczowe. Nie wspomnę nawet o ich wyzywającym stroju i makijażu i tych tlenionych, blond kudłach. Nauczyciele nieraz zwracali im na to uwagę, ale ojciec Mii jest tak bogaty, że wszystkich przekupił, żeby zostawili jego córkę i jej przyjaciółki w spokoju.
   W tym momencie Mia wspięła się na ławkę w swoich botkach za kostkę od Marca Jacobsa, spojrzała na mnie z miną "Zaraz zobaczysz, suko" i zrobiła to czego się najbardziej obawiałam.
  - Pewnie wszyscy chcecie wiedzieć, o czym mówiłam? - zaczęła swoje przemówienie.
  Tłum uczniów pokiwał entuzjastycznie głowami ze zniecierpliwieniem czekając na to co dalej będzie mówiła Mia. Mia posłała mi triumfalne spojrzenie, po czym zaczęła kontynuować, a ja stałam jak słup soli nie mogąc się nawet ruszyć i czekając razem z innymi uczniami na to co będzie dalej.
  - Otóż nasza koleżanka Lucy Swan. - zaczęła znowu. - Puszcza się z jednym ze sławniejszych piłkarzy, którego pewnie wszyscy znacie - Louisem Tomlinsonem dla kasy. Sama byłam w wielkim szoku, kiedy to odkryłam. - mówiła udając wstrząśniętą. - Ale na własne oczy widziałam jak Louis podwozi ją lamborghini pod szkołę, a potem słyszałam jak umówił się z nią po szkole, więc chyba możemy domyśleć się po co, a raczej na co się umówili.
   Przez tłum uczniów przeszła fala śmiechu, a potem oczy wszystkich było skierowane na mnie.
  - Dziwka. - usłyszałam czyiś szept
  - Właśnie dziwka. - powiedział ktoś głośniej.
  - Ile bierzesz za noc?
   Słyszałam jeszcze inne podobne a nawet gorsze wypowiedzi. Łzy zaczęły mi napływać do oczu. Chciałam zapaść się pod ziemię. W tamtej chwili miałam ochotę się zabić. Myślałam tylko jak uciec z tej szkoły tak, żeby nikt mnie już nigdy nie znalazł. Mia zeszła z dumą z ławki, a ja posłałam jej tylko pełne bólu i żalu spojrzenie po czym przecisnęłam się przez tłum i pobiegłam w stronę wyjścia nawet nie wchodząc do szatni po kurtkę.
   Gdy znalazłam się już na zewnątrz w samej bluzie, poczułam mocny podmuch zimnego powietrza. Jednak zignorowałam przeszywające mnie zimno i pobiegłam tam, gdzie zawsze uwielbiałam siadać, w takich momentach jak ten. Był to park niedaleko mojej szkoły. Rzadko kto tamtędy przechodził, więc wiedziałam, że tam nikt nie zobaczy moich łez, Mogłam sobie spokojnie posiedzieć, popłakać i poużalać się nad swoim życiem. Dlaczego właśnie mi się to przytrafiło, a nie komuś innemu, kto na to zasługuje? Mia pewnie śmieje się teraz ze mnie razem z innymi. W tej szkole jestem już skończona. Nie mam tam po co wracać. W myślach przeklinałam to, że poprosiłam Louisa , żeby mnie podwiózł. Mogłam pójść na piechotę i się spóźnić, albo wydać to kilka funtów na tą głupią taksówkę, ale wolałam zrobić z siebie widowisko.
   Kiedy byłam już w parku usiadłam pod drzewem, położyłam torbę obok siebie i pozwoliłam swobodnie popłynąć moim łzom, które zmieszały się z moim makijażem. Prawdopodobnie teraz wyglądam jak klaun, ale nie dbałam już o to. Nie obchodziło mnie już nic. Skuliłam się z zimna, jednak nie chciałam wracać do domu. Musiałabym jechać autobusem i pokazać się w takim stanie ludziom co by było już dla mnie nie do zniesienia. Dzisiaj wystarczająco się już nacierpiałam. Liczyłam się z tym, że zaraz nauczycielka w szkole zobaczy moją nieobecność i zadzwoni do mojej mamy, ale to też miałam gdzieś. Płatki śniegu spadające z nieba upadały na moje ubrania i na moje włosy. Czułam jak powoli zamarzam razem ze swoimi łzami. Docisnęłam nogi do siebie jeszcze bardziej, jednak to też nic nie dało.Targało mną tyle emocji, że zaczęłam być wściekła na Louisa. Obwiniałam go w myślach o to wszystko co się teraz stało i o to, że jeśli teraz zamarznę na śmierć to on również będzie jego wina.
  Po kilkunastu minutach siedzenia byłam już tak przemarznięta, że nawet nie mogłam wstać. Drżałam z zimna i czułam skurcze mięśni  Z trudem sięgnęłam do torby po telefon i wybrałam pierwszy lepszy numer, który mi się wyświetlił.
  Po chwili usłyszałam w słuchawce znajomy, męski głos. Wiedziałam do kogo on należy i chociaż liczyłam na to, że trafi mi się numer Kate albo Lily to obawiałam się, że nie starczy mi już sił, żeby zadzwonić do którejś z nich, dlatego musiała poprosić Louisa o pomoc.
  - Louis, musisz mi pomóc proszę... - wyszeptałam do słuchawki.
  - Lucy, co jest?! Gdzie jesteś, słyszę wiatr. - mówił Louis poddenerwowanym głosem.
  - W parku. Nie mam kurtki jest mi zimno. Błagam przyjedź... - powiedziałam słabym głosem i upuściłam telefon. Dochodziły do mnie jeszcze jakieś krzyki Louisa, a potem ułożyłam się na trawie i zamknęłam oczy z wyczerpania.






 Koniec ósmego rozdziału! Myślicie, że Louis przyjedzie w porę po Lucy? Dajcie znać w komentarzach.

  

piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział 7

*Lucy*
   Stałam przed ołtarzem w kościele, w długiej, białej sukni i z welonem na głowie Odwróciłam się.Wszystkie ławki były zapełnione gośćmi.  W pierwszej ławce siedziała moja mama, Danielle i mój tata z uśmiechami na twarzy. Wszędzie było pełno kwiatów, a do ołtarza prowadził długi czerwony dywan.  Wygląda na to, że miałam brać ślub, ale zastanawiałam się kim jest pan młody? Ksiądz stojący przede mną zaczął się niecierpliwić. Ja też, bo nadal nie wiedziałam z kim mam brać ślub, ale nie byłam tym przerażona. Wręcz przeciwnie. Ogarniała mnie wewnętrzna radość i spokój. Nagle zza dużych, żelaznych drzwi na końcu kościoła wyłonił się Louis w czarnym eleganckim garniturze i z różą schowaną w małej kieszonce na jego marynarce. Posłał mi swój zniewalający uśmiech i już zrobił pierwszy krok na schodkach prowadzących do krzeseł pary młodej wyłożonych białą, jedwabną płachtą, kiedy nagle rozległ się dźwięk wystrzału z pistoletu i Louis upadł przed moimi nogami cały we krwi. Zaczęłam krzyczeć i natychmiast uklęknęłam przy nim wołając, żeby ktoś mu pomógł, ale w ławkach już nikt nie siedział. W kościele nie było nikogo oprócz nas. Słychać było tylko mój rozpaczliwy krzyk, który zaczął  powoli rozdzierać moje płuca.
   Obudziłam się czując czyjąś rękę potrząsającą cały czas moim ramieniem. Słyszałam jakiś męski głos, wołający moje imię, więc otworzyłam oczy przestraszona, że ktoś wtargnął do mojego domu. Po chwili zdałam sobie sprawę, że przecież dzisiejszej nocy spał u mnie Louis, bo bałam być w domu sama po horrorze, który wczoraj wspólnie oglądaliśmy, dlatego kazałam mu zostać. Kiedy otworzyłam oczy, Louis odsunął się ode mnie patrząc na mnie przestraszony.
  - Wybacz, że cię budzę, ale tak strasznie krzyczałaś, że musiałem to zrobić.
  - Oh, miałam zły sen, to pewnie dlatego - powiedziałam przypominając sobie mój koszmar.
  - Co ci się śniło? - zapytał Louis z zaciekawieniem mi się przyglądając.
   Dopiero teraz zauważyłam, że jest w moim łóżku, chociaż miał spać w pokoju Danielle.
  - Dlaczego jesteś w moim łóżku? - zmieniłam temat.
  Louis zastanowił się chwilę, pewnie nad jakąś wymówką, dlaczego musiał spać ze mną, a potem powiedział:
  - No bo zasnęłaś wczoraj na kanpie w salonie, więc przeniosłem cię tutaj. Potem chyba wzięłaś mnie za poduszkę i się we mnie wtuliłaś, dlatego położyłem się obok ciebie, żeby cię nie budzić.
  - Oh. - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić zawstydzona z relacji, którą mi zdał. Jak mogłam pozwolić na to, żeby mnie nosił, a w dodatku ze mną spał? Chociaż z drugiej strony to takie słodkie.Ciekawe jak to wyglądało kiedy mnie niósł...
   Moje rozmyślania przerwał Louis, który podniósł kołdrę i zaczął się się przebierać. Kiedy zdjął z siebie koszulkę, mogłam podziwiać jego cudowny, wyrzeźbiony tors. Nawet nie zauważyłam jak stanął przede mną z zadziornym uśmieszkiem na ustach.
  - Podoba ci się moja klata? Bo odkąd zdjąłem koszulkę przez cały czas się na nią patrzysz.
  - Co? Nie. - natychmiast odwróciłam się w drugą stronę, zawstydzona. Dlaczego pozwoliłam mu się przyłapać?
  - Więc nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli pójdę się teraz przebrać do łazienki? - zapytał wciąż się uśmiechając.
  - Oczywiście, że nie. Idź. - odparłam szybko, pospiesznie wychodząc z łóżka.
   Podeszłam do szafy delikatnie kręcąc pupą, gdy mijałam Louisa. Kiedy schyliłam się przy szafie, wyjmując z niej jakieś ubrania na przebranie, czułam jego wzrok na swoim tyłku. Odwróciłam się szybko i spojrzałam na niego triumfalnie.
  - I kto tu się na kogo gapi?
   Louis szybko odwrócił wzrok, zabierając swoje rzeczy leżące na krześle przy moim biurku.
  - Ymm...Ja już idę. - powiedział trochę speszony i wycofał się z mojej sypialni, kierując się szybkim krokiem do łazienki.
   Po jego wyjściu zamknęłam drzwi i zaczęłam się śmiać. Wiedziałam, że to na niego zadziała. Nie mogłam przestać się śmiać nawet wyjmując z szafy ubrania. Zdecydowałam ubrać się dzisiaj w czarną, luźną spódnicę i szary crop top z napisem na długi rękaw. Potem zeszłam na dół do łazienki, żeby się przebrać zabierając ze sobą moją kosmetyczkę.
   Kiedy weszłam do łazienki od razu zerknęłam w lustro. Jednak wcale nie wyglądałam tak źle, jak myślałam. Nałożyłam tusz na rzęsy i narysowałam kreski na powiekach. Następnie przebrałam się w przygotowane przez siebie wcześniej ubrania i wyszłam z łazienki. Louis również się już przebrał i siedział na kanapie w salonie zapatrzony w swój telefon. Kiedy podniósł oczy znad komórki, wstał i podszedł do mnie, wkładając telefon do kieszeni.
  - To ten...dzięki za noc i wczorajszy wieczór. Fajnie mi się z tobą spało, oczywiście bez żadnych podtekstów. - dodał szybko. - Ja już będę spadać.
  - Nie zostaniesz na śniadaniu? - zabrzmiałam jak desperatka, próbująca usiedlić swojego kochanka na jak najdłużej i skarciłam się za to w myślach, jednak miałam nadzieję, że Louis nie zwrócił na to uwagi. Zresztą chyba często słyszał takie propozycje śpiąc ze wszystkimi kobietami,które stanęły mu na drodze. Mam na myśli seks, oczywiście.
  - Wiesz, nie mam za bardzo czasu. Obowiązki wzywają. Mam trening za dosłownie niecałe dwie godziny, więc muszę wrócić do domu i się trochę ogarnąć.
  - No tak, rozumiem. - pokiwałam głową ze zrozumieniem, ale mimo to czułam się trochę zawiedziona. Sama nie wiem czemu. Jeszcze dwa dni temu byłam zła na Louisa. Obiecałam sobie, że zerwę z nim całkowicie kontakt, że zapomnę o nim, ale kiedy wczoraj przyszedł do mnie i spędziliśmy ze sobą trochę czasu to coś zaczęło mnie do niego ciągnąć. Tak nie powinno być, jednak tak właśnie jest. Zastanawiam się tylko czy on też coś takiego do mnie poczuł. Boję się tego przyznać nawet sama przed sobą, ale chciałabym żeby tak było.
   Louis posłał mi przepraszający uśmiech, a potem poszedł prosto do holu. Wziął z wieszka swoją dżinsową kurtkę i odwrócił się na chwilę w moją stronę machając mi na pożegnanie, po czym wyszedł. Chwilę później usłyszałam warkot silnika, mówiący, że już odjechał. Westchnęłam teatralnie i poszłam na górę do mojej sypialni poczytać książkę.
*Louis*
   Trudno mi było zostawić Lucy. Bardzo chciałem zostać u niej na tym cholernym śniadaniu, żeby móc spędzić z nią jeszcze chwilę, ale niestety nie mogę. Umówiłem się z Justinem i Liamem, że potrenujemy razem do zbliżającego się meczu. Musimy go wygrać.
   Obawiam się, że zacząłem do niej coś czuć, bo nigdy czegoś takiego nie miałem. Zawsze obchodził mnie tylko seks. Wcześniej nie starałbym się o wybaczenie kobiety, gdybym nie wiedział czy da mi potem dupy. Nigdy nie latałbym specjalnie do sklepu po ogórki i masę słodyczy tylko dlatego, że jakaś laska ma okres. Po prostu chodzi mi o to, że nigdy wcześniej się tak nie zachowywałem jak teraz. Przecież jeszcze kilka dni temu brałem Lucy za kolejny obiekt seksualny do zdobycia, dlatego dziwi mnie to co ta dziewczyna ze mną robi, ale widzę doskonale, że nie tylko ona mnie pociąga. Ja ją też. Widziałem jak patrzyła na mnie, kiedy zdjąłem przy niej koszulkę. Oprócz tego ona jest taka opiekuńcza. Cieszyło mnie to, że nie próbowała za wszelką cenę drążyć tematu o moim ojcu, tylko bez słowa mnie przytuliła. To było miłe z jej strony. Nie lubię o nim mówić i dobrze, że to uszanowała. Dla mnie w zasadzie to jest obcy człowiek i nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Kiedy byłem jeszcze mały zostawił mnie i moją matkę, a odezwał się do mnie dopiero teraz, po tylu latach, kiedy dowiedział się, że jego dawno zapomniany syn zrobił karierę i jest sławny. Według mnie to jest naprawdę żałosne.
   Najpierw podjechałem pod moją willę, żeby wziąć prysznic, zabrać torbę z ubraniami na zmianę i innymi rzeczami potrzebnymi na trening. Podczas pakowania torby na górze w mojej sypialni włączyłem telewizor wiszący na ścianie. Na ekranie pojawiła się blond prezenterka na oko po trzydziestce zapowiadająca znudzonym głosem pogodę na nadchodzący tydzień w Doncaster.
- W poniedziałek będzie zachmurzenie i znaczny spadek temperatury nawet do - 10 stopni celcjusza - mówiła pokazując na mapę - We wtorek i w środę zapowiadają się intensywne opady śniegu oraz towarzysząca temu niska tenperatura podobnie jak w poniedziałek sięgająca - 10 stopni celcjusza.
  - Eh, czyli będzie padać na okrągło śnieg. - stwierdziłem wyłączając telewizor i upychając do torby ostanie rzeczy. Później poszedłem do łazienki biorąc ze sobą świeże ubrania z garderoby.
   Po pół godzinnym prysznicu nawet nie miałem już czasu na zjedzenie w spokoju śniadania, dlatego zbiegłem szybko na dół z torbą na ramieniu i wyjąłem z lodówki sałatkę grecką i sok jabłkowy z zamiarem zjedzenia jej w drodze. Z holu wziąłem kluczyki do mojego nowego, białego lamborgini i opuściłem swoją rezydencję zamykając uprzednio drzwi na trzy zamki.
Gdy dojechałem już na niewielki stadion, na którym zawsze trenujemy, wysiadłem z samochodu i podszedłem do bramki, gdzie stał jak zwykle o tej porze ochroniarz - Josh.
  - Louis! - wykrzyknął na mój widok rozpromieniony. - właź chłopie, znowu treningi, co?
  - Ta - odpowiedziałem, podając Joshowi rękę na przywitanie. - Justin i Liam już są?
  - Tak. Przyszli razem jakieś piętnaście minut temu. Myślałem, że nie przyjdziesz, bo zawsze chodzicie we trzech.
  - Byłem u mojej koleżanki. - powiedziałem wymijająco i szybko poszedłem do szatni nie chcąc zagłębiać się w temat, bo wiedziałem, że Josh zaraz zacznie wypytywać mnie o Lucy, a tego chciałem uniknąć.
  Po przebraniu się, zostawiłem torbę z ekwipunkiem w szafce, zabierając z niej przedtem tylko wodę, po czym poszedłem na jedną z dużych, krytych hal jakie się tutaj mieszczą. Na boisku już byli Justin i Liam, którzy teraz właśnie rozgrzewali się przy bramkach rozmawiając ze sobą.
  - Mówię ci Jus, ona była taka gorąca i w dodatku niezła w łóżku. - mowił podekscytowany Liam.
  - No to niezłą sztukę, sobie upolowałeś. - zaśmiał się Justin klepiąc Liama po plecach. - Gratki stary.
  - O kim mówicie? - zapytałem stając obok nich. Dopiero teraz moi kumple mnie zauważyli.
  - O twojej imprezie w piątek. - odpowiedział Liam. - Przespałem się z niezłą laseczką, chyba koleżanką tej twojej niuni, za którą tak latałeś, jak jej tam było?
  - Lucy. I wcale za nią nie latałem tylko chciałem z nią porozmawiać. To wszystko. - powiedziałem chociaż to nie było całkowicie zgodne z prawdą, bo fakt przez połowę imprezy się za nią uganiałem. - Jak nazywała się ta koleżanka Lucy, którą przeleciałeś?
  - Lily Johnson, a czemu pytasz?
  - Lily. - pokiwałem głową przypominając sobie jak mnie podrywała w szpitalu i na początku imprezy, kiedy dopiero wszystkie przyszły. - Cóż na mnie też chyba leciała i to od samego początku. Podoba ci się?
   Nagle usłyszeliśmy głośny, wręcz ogłuszający gwizdek naszego trenera zbilżającego się w naszą stronę.
  - Widzę, że moja ulubiona trójca święta postanowiła dziś trochę potrenować? - przywitał nas z uśmiechem, który natychmiast znikł. - Więc nie plotkować jak baby tylko ćwiczyć! - nad naszymi głowami rozległ się ponowny gwizd, więc ja od razu zabrałem się za rozgrzewkę, a Justin i Liam pobiegli ćwiczyć na środku boiska podania.
   Po męczącym, godzinnym treningu, zmęczeni weszliśmy do szatni. Korzystając z chwili milczenia postanowiłem wypytać jeszcze Liama o Lily z czystej ciekawości.
  -Liam, to jak podoba ci się Lily?
  - Jest ładna, ale nie wiążę z nią wielkich planów. Była dobra na jedną noc. - odpowiedział wzruszając ramionami i wyciągając butelkę wody ze swojej torby.
  - Idę pod prysznic. - oznajmił po chwili i wyszedł zostawiając mnie i Justina samych w szatni.
   Justin odłożył swój napój, który dotychczas pił i wytarł ręką usta.
  - Smakuje jak siki dinozaura. - stwierdził z obrzydzeniem.
  - Skąd wiesz jak smakują siki dinozaura?
  - Nie wiem. Tak powiedziałem. A tak między nami to ty z tą Lucy coś poważnego?
  - Jesteśmy tylko przyjaciółmi. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Poza tym ja nie nadaję się na  poważny związek. Sądze, że jeszcze do tego nie dorosłem mimo, że mam już 22 lata.
  - Ja mam to samo. - Justin pokiwał głową ze zrozumieniem.
  - Ale widziałem, że trochę kręciłeś z Kate w piątek na imprezie. Stary jak ty to zrobiłeś, że się do ciebie odezwała?
   Mój przyjaciel od razu się rozpromienił i podniósł z dumą głowę.
  - To się nazywa urok osobisty, Louis. Kate jest uroczą dziewczyną, tylko trzeba ją odpowiednio podejść.
  - Mówisz jak zakochany. Czy aby na pewno rozmawiam z moim przyjacielem? - zaśmiałem się.
  - Daj spokój to nie ja uganiałem się przez połowę imprezy za Lucy i nie ja chciałem się z nią całować
  - Nie uganiałem się za nią. Chciałem z nią tylko porozmawiać. - powiedziałem, ale nie do końca było to zgodne z prawdą. Rzeczywiście uganiałem się za Lucy, bo chciałem jej wszystko wytłumaczyć, kiedy dowiedziała się od Nialla, że na początku planowałem ją przelecieć. Jednak tego Justin nie musi tego wiedzieć ani nikt inny. - Tak czy inaczej jesteśmy tylko przyjaciółmi. - skwitowałem pewnie pod koniec.
  - Skoro tak mówisz... - Justin wzruszył ramionami.
   Chwilę później drzwi od szatni się otworzyły i stanął w nich mokry Liam w samych spodenkach i z niebieskim ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Podszedł do swojej szafki i wyjął ze swojej torby telefon. Przez chwilę czytał coś na nim ze zmarszczonymi brwiami, a potem się roześmiał wyciągając urządzenie przed siebie tak, żebyśmy mogli zobaczyć oboje z Justinem. Na ekranie widniała wiadomość:
   "Hej Liam, dzięki za tamtą noc, było naprawdę wspaniale. Pomyślałam, że może dasz mi się dzisiaj gdzieś wyciągnąć?"
   Na samej górze ekranu był nadawca: Lily Johnson.
  - No nieźle. Zamierzasz z nią gdzieś iść? - zapytał Justin przyglądając się Liamowi. Ja też byłem ciekawy co odpowie.
  - Nie. Mówiłem wam, że to była laska na jedną noc. Nie mam zamiaru chodzić z nią na randki, a potem być jak te inne słodkie parki karmiące się jedzeniem w restauracjach jakby nie mieli własnych rąk. - prychnął z pogardą.
  - Więc tak na przyszłość to nie dawaj laskom swojego numeru, jeśli nie masz zamiaru się z nimi ponownie spotykać. - doradził mu Justin, po czym dodał. - Jestem w tym doświadczony.
  - Dzięki, następnym razem pójdę za twoją radą. - odparł Liam i zaczął wystukiwać na swoim telefonie odpowiedź. Nie musiałem nawet wiedzieć co mój przyjaciel pisze, żeby być pewnym, że po jej otrzymaniu Lily się załamie. Nie zależało mi na niej, ale było mi jej zwyczajnie szkoda. Wiem, że dziewczyny źle znoszą jakiekolwiek odmowy, ale mężczyźni nie interesują się dziewczynami, które dają już przy pierwszej okazji dupy, dlatego też po części rozumiałem Liama. Zmieniając temat, postanowiłem sprawdzić Justina wykorzystując to co wcześniej powiedział.
  - Justin. - zacząłem niewinnie. - Dałeś swój numer Kate?
  - No tak, a czemu pytasz?
  - Więc to znaczy, że masz się z nią zamiar ponownie spotkać. A to znaczy, że ci się podoba. - zacząłem się śmiać przybijając sobie w myślach piątkę. Chciałem po prostu dowiedzieć się czy Justin wiąże z Kate jakieś plany, bo sam na pewno by mi tego nie powiedział. Znam go i wiem, że nie lubi rozmawiać o takich rzeczach podobnie jak ja, dlatego postanowiłem dowiedzieć się tego podstępem.
   Liam również zaczął się śmiać.
  - Uuuuuu czyżby Justin Bieber się zakochał?
  - Przestańcie, nie zakochałem się w niej, może rzeczywiście mi się podoba ale nic poza tym! - oburzył się Justin tupiąc nogą jak mała dziewczynka i wychodząc pospiesznie z szatni.
  - To kiedy zaprosisz ją na randkę? - wykrzyknął za nim Liam.
  - Nie zaproszę jej na randkę tylko na przyjacielskie spotkanie i nawet jak to zrobię to wam o tym nie powiem! - odkrzyknął zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.
   Kiedy już wyszedł, razem z Liamem jeszcze przez chwilę się śmialiśmy, a potem Liam mnie zapytał.
  - Myślisz, że Justin będzie z Kate? Do tej pory cały czas sprowadzał na chatę co noc to inną panienkę, ale teraz... On nawet tej Kate palcem nie dotknął. Widziałem jak na nią patrzył kiedy ze sobą rozmawiali. Bez przerwy głupkowato się uśmiechał i przeczesywał ręką włosy.
  - Kto wie, może dorósł już do poważnego związku tylko nie chce się nam przyznać. Jeszcze chwilę temu mówił mi, że nie jest na to gotowy.
  - A mówią, że to kobieta zmienną jest. - stwierdził ze śmiechem Liam.
  - Tylko mu tego nie mów, bo się obrazi. - powiedziałem również się śmiejąc. - A tak między nami to myślę, że coś z tego będzie. Tylko szkoda, że Justin wybrał sobie na obiekt westchnień taką zołzę. - westchnąłem przypominając sobie reakcję Kate na mój widok i to jak wygrażała mi w szpitalu u Lucy pięścią. Cóż, może ja też dorosnę pewnego dnia do związku i wybiorę sobie na mój obiekt westchnień Lucy? Kto wie co przyniesie przyszłość...
*Lucy*
   Było południe, kiedy stałam w kuchni i robiłam sobie na obiad spaghetti. Wcześniej poszłam do sklepu spożywczego przy moim domu i kupiłam odpowiednie składniki. Odkąd Louis wyszedł czułam się jakoś dziwnie samotna. Brakowało mi jego obecności. Chciałam, żeby tu był. Teraz jestem już pewna, że się w nim zakochałam. Przed oczami cały czas miałam obraz naszego wczorajszego wspólnie spędzonego wieczoru. Było bardzo miło, tylko nadal zastanawiało mnie czemu Louis zareagował tak emocjonalnie na pytanie o jego ojca. Stwierdziłam, więc, że może dowiem się coś o nim z internetu.
   Cały czas pilnując gotującego się obiadu, wyjęłam telefon i wpisałam w wyszukiwarkę nazwisko Louisa. Na początku wyskoczyło mi o nim kilka mało znaczących artykułów; gdzie ostatnio grał mecz, ile bramek strzelił i inne tego typu rzeczy. Jednak, kiedy przesunęłam palcem w dół ekranu pokazała mi się strona utworzona przez jego fanki na jego temat z podpisem; 100 rzeczy których nie wiesz o Lousie Tomlinsonie. Niewiele myśląc kliknęłam w nią i zaczęłam czytać pierwszy punkt.
  1. Louis zaczął grać w Manchester United, kiedy miał 19 lat.
  2. Jego najlepsi przyjaciele to Justin Bieber i Liam Payne.
    Hmm, to akurat już wiem. Było jeszcze dużo punktów dotyczących jego kariery, ale jeden z nich najbardziej przykuł moją uwagę:
  28. Louis powiedział, że kiedy jest z dziewczyną, która mu się podoba lubi oglądać z nią horror, bo wtedy ma okazję się do niej poprzytulać.
   Na mojej twarzy od razu pojawił się wielki uśmiech. Czy to znaczy, że podobam się Louisowi? Najwyraźniej. Stałam tak przez chwilę, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Ocknęłam się dopiero, gdy mój telefon zawibrował mi w dłoni i włączyła się charakterystyczna melodyjka, którą mam na dzwonku. Na wyświetlaczu pokazało się imię jednej z moich przyjaciółek: Lily.
  - Co tam Lily? - zapytałam radosnym głosem, wyłączając elektryczną płytę na której gotowałam kluski na spaghetti.
  - Mogę do ciebie przyjść? - spytała Lily zapłakanym głosem. - Nawet nie wiesz co się stało...
  - Oczywiście, nawet nie musisz pytać. - odpowiedziałam natychmiast. - Ale słonko, co się stało?
  - Opowiem ci wszystko jak przyjdę. To nie jest rozmowa na telefon. - ucięła moja przyjaciółka i  szybko się rozłączyła. Naprawdę byłam ciekawa co takiego się stało i jednocześnie martwiłam się o nią. Nagle ochota na spaghetti mi odeszła, odłożyłam mojego iPhona na blat i usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej oczekując ze zniecierpliwieniem na Lily.
                                                                   ***
   15 minut potem w moim domu rozległo się ciche pukanie do drzwi. Szybko podniosłam się z krzesła i otworzyłam je. Stała w nich Lily, tak jak się tego spodziewałam. Była cała przemoknięta od deszczu ze śniegiem, który padał od dobrych dwóch godzin. Na jej kurtce i futrzanym kapturze były jeszcze pojedyńcze płatki śniegu. Na twarzy miała czarne strużki po łzach, które cały czas spływały po jej policzkach.
  - Wejdź. - powiedziałam i otworzyłam szerzej drzwi, po czym szybko je zamknęłam, żeby zimne powietrze nie dostało się do środka.
   Lily zdjęła kurtkę, a potem poszłyśmy do mojej sypialni. Pomimo, że w domu nikogo oprócz nas nie było, zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku obok przyjaciółki.
  - Opowiadaj. Co się stało? - od razu zażądałam.
  - Liam... - zaczęła Lily nadal drżącym głosem. - To ten cały kolega Louisa, wielki mi piłkarz.
  - On ci coś zrobił? - spytałam z niepokojem przytulając do siebie Lily i zachęcając ją, żeby mówiła dalej.
  - Tak, zrobił. To zwykły cham i świnia, ale zacznę od początku. Mówiłam ci w piątek na tej nieszczęsnej imprezie, że pójdę z nim poflirtować. No więc poflirtowaliśmy, trochę wypiliśmy, a potem.... - urwała na chwilę. - Przespaliśmy się ze sobą. Myślałam, że ja mu się naprawdę podobam i ta nasza wspólna noc to potwierdziła, więc napisałam do niego smsa z pytaniem czy może nie wyszlibyśmy gdzieś dzisiaj razem, a on odpisał mi, że... Uhh zresztą sama zobacz. - Lily włączyła swój telefon, kliknęła w niego kilka razy, a potem przesunęła ekran w moją stronę. Pierwszą wiadomość napisała ona, a pod nią była odpowiedź od Liama:

"Lily jesteś taka naiwna. Myślałaś, że skoro się ze mną prześpisz, umówię się potem z tobą na randkę? Mała, naiwna Lily. Kochanie chcę ci uświadomić, że jesteś w błędzie i moja odpowiedź brzmi: nie. Nie umówię się z tobą i nie pisz do mnie więcej."

- Co za skretyniały dupek. - stwierdziłam z oburzeniem. - Nie płacz Lil, obiecuję ci, że z nim porozmawiam i to nie będzie miła rozmowa.
  - Dzięki Lucy. - wydukała Lily kładąc głowę na moich kolanach i zakrywając swoją zapłakaną twarz we włosach. - Ale obawiam się, że on się tym za bardzo nie przejmie. Mam tylko nadzieję, że Louis nie zrobi ci takiego świństwa jak Liam mi.
  - Ja też... - powiedziałam cicho.
   "Tym bardziej, że się w nim zakochałam" - dodałam sobie w myślach.



   Więc mamy już rozdział 7! W tym rozdziale było trochę mało scen z Lucy i Louisem razem, ponieważ postanowiłyśmy skupić się tu trochę na losach Lily i Liama, oraz na Justina i Kate, a swoją drogą Lucy nareszcie przyznała się przed samą sobą do tego, że zakochała się w Lou. Jak myślicie odwołując się do pary naszych głównych bohaterów. Louis odwzajemni uczucia Lucy? Gazix i Lucix. :* xoxo