*Lucy*
Słoneczne, sierpniowe popołudnie. Wakacje. Promyki słońca wpadają przez okna pokoju 17 - letniej Lucy Swan, która leżała na swoim łóżku, oglądając kolorowe katalogi, reklamujące najnowszą kolekcje letnich ubrań od Prady. Ceny są równie kosmiczne, co wygląd modelek reklamujących ubrania. Niemalże każda z nich miała płaski brzuch, szczupłe nogi i idealnie wyeksponowaną talię. Lucy odłożyła katalogi na bok, wstała z łóżka i przejrzała się uważnie w zawieszonym na ścianie, podłużnym lustrze. Podniosła swoją czarną koszulkę do góry, uwidaczniając swój brzuch. Nie był gruby, a z jej bioder nie wylewały się wałeczki tłuszczu, jednak nie wyglądał on tak jak te u modelek Prady.
- Lucy! - z dołu dobiegł głos jej mamy, a po chwili na schodach słychać już było jej kroki. - Wychodzę z domu, muszę załatwić jedną pilną sprawę. - oświadczyła, otwierając drzwi od pokoju i stając na progu.
- Jasne. - Lucy pokiwała głową, szybko odchodząc od lustra i z powrotem siadając na łóżku. Nie chciała, żeby jej mama cokolwiek zaczęła podejrzewać, nawet jeżeli tylko przeglądała się w lustrze. Zazwyczaj wszystkie teorie wysnuwane przez Clarissę Swan, nie kończyły się zbyt dobrze.
Kiedy drzwi pokoju powoli zaczęły się zamykać, w ostatniej chwili wyłoniła się z nich ponownie pani Swan z ciekawskim spojrzeniem?
- Nie spotykasz się dziś z Lily i Kate? - spytała.
- Oh, nie - westchnęła Lucy - Kate spotyka się dzisiaj z Harrym, a Lily podobno ma coś bardzo ważnego do zrobienia.
- Więc będziesz siedzieć w domu przez cały dzień?
- Na to wygląda. - Lucy ponownie wydała z siebie ciche westchnienie. Zdecydowanie nie miała teraz ochoty na rozmowy, dlatego liczyła, że mama odpuści jej temat i po prostu pojedzie tam gdzie miała jechać.
Szczęście jej przypisało. Pani Swan szybko się z nią pożegnała, rzucając tylko na odchodne kilka słów pocieszenia, a Lucy widziała tylko przez okno jak odjeżdża z pod domu swoim, czarnym priusem. Znowu podeszła do lustra, oglądają w nim swój brzuch i uda, spoglądając jednocześnie tęsknym wzrokiem na szczupłe, uśmiechnięte modelki Prady, a gdy tylko przypomniała sobie, jakie ilości jedzenia włożyła w siebie pół godziny temu, od razu poczuła chęć zwymiotowania. Dobrze znała już ten proceder, bo nie raz to robiła. Najpierw jadła bez ograniczeń, poprawiając sobie tym humor, a potem szła do toalety, zwracając wszystko co trafiło to jej żołądka. Tak stało się i tym razem.
Lucy opuściła swój pokój, kierując się prosto do łazienki na piętrze. Następnie uklękneła przed otwartą muszlą klozetową, wkładając sobie dwa palce do gardła, a dalej wszystko poszło już jak po maśle. Po skończonej "misji" (bo tak właśnie nazywała, w swojej głowie tę czynność) wyszorowała zęby, umyła ręce i wróciła do swojego pokoju, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Podeszła do okien, opuszczając rolety do samego dołu, a z komody wzięła obramowane zdjęcie swojego taty, przyciskając je mocno do piersi i osuwając się wolno po ścianie. W jej oczach zdążyły, zebrać się już łzy, które teraz płynęły po jej policzkach.
W tym samym momencie, jeden z katalogów, leżących na jej łóżku spadł na podłogę, otwierając się na stronie, gdzie Hailey Baldwin uśmiechała się radośnie do aparatu, spod nachodzących jej na twarz kosmyków blond włosów. "Ona napewno nie musi wymiotować, żeby być szczupłą i mieć taką idealną figurę" - pomyślała Lucy, smętnie pociągając nosem. Miała ochotę udusić Hailey za to, że jest taka perfekcyjna, tak jak każdą inną, piękną modelkę żyjącą na tym świecie.
- Kiedyś też taka będę, tato. - powiedziała cicho, kierując po części słowa do kurczowo trzymanego przy piersi zdjęcie zmarłego ojca, a po części do samej siebie, choć sama nie do końca w to wierzyła.
*Kate*
Kate Parker, uchodząca za typową licealistkę z Doncaster, posiadającą setki przyjaciółek i firmowe ubrania, właśnie prowadziła rozmowę telefoniczną z Naomi Thompson - jedną z dziewczyn ze swojej grupki przyjaciółek. Rozmawiały żywo o swoich paznokciach, planując jutrzejszego dnia wspólne wyjście do kosmetyczki i zrobieniu sobie takich samych tipsów. Niestety rozmowę Kate przerwał jej przyrodni brat - Zayn, wołający ją z dołu. Dziewczyna niechętnie zakończyła rozmowę, obiecując, że zadzwoni jeszcze później, a następnie zeszła ostrożnie po nowo polakierowanych schodach na dół.
- Co znowu? - spytała odrobinę nieuprzejmie, stając z założonymi na piersiach rękami, przed bratem,
- Chciałbym ci kogoś przedstawić, tylko nie denerwuj się, dobrze? - Zayn popatrzył niepewnie na siostrę, a po chwili zza jego pleców, wyłoniła się dziewczyna w krótko obciętych, czarnych włosach, ubrana w długą sukienkę w kwiaty. Kate skrzywiła się, obrzucając pogardliwym wzrokiem ubiór dziewczyny, która wydawała jej się na oko być w wieku Zayna, jednak była pewna, że nie jest ona jego nową dziewczyną. Doskonale znała swojego brata, tak samo jak on ją i wiedziała również w jakich dziewczynach gustuje Zayn, a ta stojąca obok niego nadawała się najwyżej na jakąś mniej lubianą koleżankę.
- Cześć, jestem Madline. - przywitała się nieznajoma, wyciągając rękę w kierunku zdezorientowanej Kate. Brunetka niechętnie uścisnęła jej dłoń, mamrotając pod nosem swoje imię, a następnie spojrzała na brata wymownym wzrokiem.
- Madline jest moją koleżanką. Studiuje psychologię, odbywała już kilkakrotnie praktyki i jest bardzo dobra w tym co robi, dlatego myślę, że może ci pomóc. - oświadczył Zayn, patrząc na Kate s nadzieją.
- Niny w czym? - prychnęła dziewczyna.
- Posłuchaj, ja wiem, że wasi rodzice nie poświęcają wam wystarczająco dużo uwagi - zaczęła powoli Madline - a osoba w twoim wieku jej potrzebuje, więc...
- Gówno o mnie wiesz i gówno sie dowiesz, chyba, że mój szanowny braciszek ci coś powie, ale uwierz mi, jemu też potrafię zatkać buzię. - wysyczała Kate, przez zaciśnięte zęby - A jeżeli to wszystko to możesz wynosić się z tego domu. - ręką wskazała na wejściowe drzwi.
- Kate ona chce ci tylko pomóc, proszę pozwól sobie na otrzymanie pomocy - mówił błagalnym głosem Zayn, zbliżając się do siostry i kładąc jej dłoń na ramieniu, którą natychmiast strąciła.
- Posłuchaj swojego brata. On chce dla ciebie dobrze. - doradziła kojącym głosem Madline, który tylko bardziej rozzłościł Kate.
- Dobrze będzie dla ciebie, jeśli wyjdziesz stąd teraz, bo inaczej uwierz mi, że nie skończy się to dla ciebie miło. - Ciało brunetki zaczęło aż trząść się ze złości, a jej ręce zacisnęły się mocno w pięści.
- Ona stąd nie wyjdzie dopóki z nią nie porozmawiasz. - Zayn stanął przed Madline, próbując zachować stanowczość w głosie, jednak bał się, że jego siostra za chwilę dostanie kolejnego ataku, jeżeli jeszcze bardziej się rozzłości. Mianowicie nieprzerwanie od dwóch lat, miała napady silnej histerii do tego stopnia, że było zdolna skrzywdzić fizycznie drugą osobę, dlatego od razu, kiedy jej atak się zaczynał, trzeba było podawać jej leki, zapisane przez jej psychiatrę.
- Stajesz po jej stronie?! Taki z ciebie kochany brat?! - Oczy Kate pociemniały, prawie w całości pokrywając się czernią, ręce, które przed chwilą miała zwinięte w pięści, trzęsły się teraz jak galareta, tak samo jak jej ciało. Zdążyła jeszcze wykrzyczeć kilka słów, a potem straciła władze w nogach, osuwając się na ziemię.
Zayn od razu podbiegł do siostry, biorąc ją na ręce, mimo jej szarpanin i wyzwisk rzuconych w jego stronę.
- Wyjdź stąd. - rzucił do Madline, stojącej w osłupieniu pośrodku pokoju. - Zapomnij o wszystkim co ci powiedziałem i nikomu nie mów o tym, co się tutaj stało, rozumiesz? - spojrzał na swoją koleżankę, mrożącym wzrokiem. Ta w odpowiedzi tylko pokiwała pośpiesznie głową i z przerażeniem wypisanym na twarzy opuściła dom Parkerów.
Gdy tylko drzwi trzasnęły, roznosząc po sobie głośny odgłos, Zayn ułożył Kate na sofie, biegnąc do szafek w kuchni, gdzie znajdowały się jej lekarstwa. Przyniósł siostrze szklankę wody i wcisnął jej do ust białą tabletkę, zmuszając ją następnie do jej popicia. Kilka minut później, ciało Kate przestało się trząść, a brunetka leżała nieruchomo, na obitej skórą, białej sofie, wpatrując się niemo w sufit i tylko co chwilę mrugając powiekami.
- Już dobrze siostrzyczko, nikt cię nie skrzywdzi. Nie zobaczysz jej już więcej, obiecuje. - mówił spokojnie Zayn, klęcząc przy kanapie, gdzie leżała Kate, gładząc ją po jej ciemnych włosach. W jego oczach, zgromadziły się łzy, które po chwili popłynęły po jego policzkach.
W oczach Kate również zgromadziła się słona ciecz, ale tylko jedna z łez, wypłynęła jej z oka, choć ciało nadal pozostało nieruchome, a twarz bez żadnego wyrazu.
- Kocham Cię. - wyszeptała, gdy poczuła, jak powoli odzyskuje władzę w swoim ciele.
- Ja ciebie też. - odszepnął Zayn, całując siostrę w czoło.
*Lily*
W zwyczajne, czwartkowe, wakacyjne popołudnie Lily Johnson, stała przed lustrem w swoim pokoju, pospiesznie dokańczając robić swój makijaż. Być może dla innych ludzi to popołudnie było zwyczajne, niczym nie różniące się od poprzednich, jednak nie dla Lily i nie jakiego Thomasa Simpsona, a przynajmniej miało nie być.
Cała historia rozpoczęła się kilka miesięcy temu, kiedy mama Lily została zwolniona z pracy. Wtedy cała rodzina musiała zacząć oszczędzać, ponieważ trudniej było utrzymywać czteroosobową rodzinę z jednej pensji, niż z dwóch. Oczywiście jedzenia nie brakowało z tego powodu nigdy, gdyż Alan Johnson nie był źle zarabiającym człowiekiem, jednak dotychczasowe wypady na zakupy, Lily zostały całkowicie wykreślone z listy, chyba, że były one naprawdę niezbędne. Wtedy właśnie ta niewinna z pozory nastolatka wiodąca dotychczas normalne życie, przemieniła się w dilera narkotyków. Jednak jej praca nie kończyła się tylko na rozprowadzaniu nielegalnych substancji. Jeżeli klient, wziął towar na tak zwaną "kreskę" wtedy zadaniem Lily było nastraszyć go na tyle skutecznie, żeby oddał pieniądze, a dzisiaj ów klientem miał stać się Thomas.
Mimo upału panującego na zewnątrz, Lily założyła na siebie czarną bluzę z kapturem, zasłaniając nim swoją twarz na tyle, na ile pozwalał jej na to cienki materiał. Blond włosy włożyła za bluzę i wyszła niezauważalnie z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Z kieszeni wyjęła telefon, sprawdzając adres, pod który miała się udać. Okazało się, że dom dzisiejszego nieszczęśnika leży zupełnie niedaleko, dlatego Lily znalazła się tam w ciągu zaledwie 10 minut. Zapukała dwa razy w mocne dębowe drzwi, wkładając jedną rękę do kieszeni i chwytając za nóż. Już po chwili w progu pojawił się około 20 - letni chłopak z lekkim zarostem na twarzy, ubrany w szare dresy. Nie wyglądał jak nałogowy narkoman, raczej jak student, który lubi czasem sobie czegoś spróbować. Może nawet spodobałby się Lily, ale niestety był on tylko jednym z klientów umieszczonych na "czarnej liście", dlatego należało się jak najszybciej zabrać do pracy.
Dziewczyna wtargnęła pospiesznie do środka, wyjmując z kieszeni ostre narzędzie i błyskawicznie przyłożyła je do gardła chłopaka. Jego oczy od razu zrobiły się większe, a ręce podniósł bezradnie do góry. Nawet nie próbował się bronić, co było Lily na rękę.
- Wiesz dlaczego tu jestem? - spytała, siląc się na jak najbardziej wrogi ton głosu.
Thomas pokręcił przecząco głową.
- Więc pozwól, że ci przypomnę. Kupiłeś na kreskę prawie sześć gram kokainy. Gdzie jest kasa?
- J-ja... nie mam teraz pieniędzy, ale będę je miał, przysięgam. - zaczął, mówić przerażony chłopak.
- Kasia ma być teraz. - wysyczała Lily mocniej przykładając nóż do gardła delikwenta.
- Ale... j-ja n-nic teraz nie m-mam - wyjąkał. Lily westchnęła ciężko. Był to standardowy tekst każdego z dłużników, a i tak każdy, w końcu magicznym sposobem znajdował pieniądze lub chociaż oddawał jakąś biżuterię, która często miała większą wartość niż dług.
- Posłuchaj mnie uważnie - zaczęła ponownie Lily. - Jeżeli nie znajdziesz teraz tych pieniędzy, zajmą się tobą za chwilę inni ludzie i będziesz mógł, pożegnać się ze swoim życiem, więc jak?
- M-mam jeszcze pierścionki po babci, mogę ich poszukać. - zaoferował szybko Thomas.
- Nareszcie gadasz do rzeczy. - przewróciła oczami Lily i odsunęła nóż od gardła Thomasa, jednak nadal trzymała go mocno w dłoni, na wypadek, gdyby chłopak próbował jakiś sztuczek.
Na szczęście Simpson udał się tylko do salonu, gdzie zaczął otwierać po kolei wszystkie szafki w poszukiwaniu, obiecanej biżuterii, podczas gdy Lily stała obok, nie spuszczając z niego wzroku, ani na sekundę.
- Szybciej. - warknęła, podchodząc bliżej z nożem, wycelowanym w chłopaka.
- Mam. - odezwał się po chwili i wyciągnął w jej stronę, złoty pierścionek z dużym brylantem pośrodku.
Lily zabrała go bez słowa, chowając zdobycz w kieszeni i kierując się w stronę wyjścia.
- Nikt ma się nie dowiedzieć o tym co tutaj zaszło. Mnie tu nigdy nie było, rozumiesz? - zapytała, trzymając dłoń na klamce. Thomas pokiwał potakująco głową, nadal przerażony całą sytuacją, co upewniło Lily w tym, że dłużnik będzie milczeć jak grób.
Zadowolona z przebiegu akcji, opuściła ostrożnie dom, rozglądając się dookoła czy aby na pewno nie ma w pobliżu żadnych świadków. Kiedy zobaczyła, że jest całkowicie bezpieczna, zdjęła kaptur i wyjęła swój telefon, wybierając jeden z dobrze jej już znanych numerów.
- Sprawa załatwiona, szefie. Mam pierścionek. - powiedziała do słuchawki, uśmiechając się pod nosem.
- Świetnie, wiedziałem, że na ciebie można liczyć. - odezwała się osoba po drugiej stronie. - Idź teraz tam gdzie zawsze.
- Jasna sprawa. - odparła Lily, wciskając czerwoną słuchawkę i kierując się w stronę parku za rogiem ulicy.
*Louis*
Dla większości ludzi, sierpień był miesiącem relaksu i odpoczynku, a przynajmniej powinien być, ale nie dla Louis Tomlinsona. Odkąd udało mu się wejść do reprezentacji Anglii w piłce nożnej oraz do sławnego angielskiego klubu "Manchester United", jego życie stało się pasmem ciągłych treningów. Młody piłkarz stał się też szybko zainteresowaniem wielu gazet, a jego zdjęcia z sesji zdjęciowych widniały na wielu tabloidach.
Początkowo takie życie bardzo mu się podobało. Uwielbiał być w centrum uwagi, a zwłaszcza kobiet. Nie rzadko wykorzystywał fakt, że jest młody, przystojny i sławny, i udawało mu się z tego powodu zaciągać dziewczyny do łóżka, które z chęcią mu się oddawały. Do tego ilość pieniędzy, które zarabiał, przyćmiewały w jego życiu wszystko. Do momentu, w którym dowiedział się, że jego ojciec ma raka mózgu. Przez pierwsze miesiące po wykryciu choroby, guzy udało się usunąć, jednak teraz nowotwór znów dał o sobie znać. Louis już po raz piąty dzwonił do swojej siostry - Lottie, która miała jechać razem z nim do szpitala, żeby odwiedzić chorego ojca przed następną chemioterapią. Kiedy po raz kolejny usłyszał automatyczną sekretarkę, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła wysoka blondynka z czarną - białą torbą od Miu Miu przewieszoną przez ramię i najnowszym Iphonem 5s w ręku.
- Już miałam do ciebie oddzwonić, ale i tak byłam pod twoim domem, więc stwierdziłam, że nie ma sensu. - wytłumaczyła Lottie posyłając bratu niewinny uśmiech.
- Czemu nie odbierałaś, kiedy dzwoniłem do ciebie kilka razy?! - wrzasnął Louis, rozzłoszczony postawą swojej siostry. Denerwowało go to, cały czas dziko imprezując i chodząc z koleżankami po galeriach za jego pieniądze. Co prawda nie mieszkała już razem z nim, ale mieszkała niedaleko posiadłości Louisa, w równie pięknym domu, zakupionym również za jego pieniądze, razem z ich matką i ojcem, który coraz częściej zamiast w domu, był w szpitalu.
- Rozmawiałam z koleżanką, okej? Zresztą to nie twoja sprawa, jedźmy już. - westchnęła dziewczyna.
- Myślę, że jednak moja. Przepuszczasz moje pieniądze na pierdoły, w dodatku masz w dupie ojca, który może umrzeć!
- Nieprawda! - Lottie również uniosła głos - Nie masz prawa mnie oceniać!
- A jak wytłumaczysz swoje zachowanie? - Louis nie zamierzał dać siostrze za wygraną.
- Martwię się o tatę, tak samo jak ty. Zakupy, różne wyjścia na imprezy i te inne pozwalają mi o tym zapomnieć... - dziewczyna zniżyła głos i spuściła głowę. Było jej naprawdę wstyd, ale to co powiedział jej brat, uraziło ją do głębi. Tak samo jak on, chciała tylko jednego - żeby ich tata wrócił do zdrowia, a imprezowanie było jej odskocznią od dręczących ją myśli na temat ojca, jednak Louis najwyraźniej tego nie rozumiał.
- Gówno prawda! Po prostu przyznaj, że jego śmierć byłaby ci na rękę - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Jak możesz tak wogóle mówić?! - w niebieskich oczach Lottie zebrały się łzy, które już po chwili uwolniły się spod jej powiek, płynąc swobodnie po policzkach. -Wiesz, moim zdaniem ty nie jesteś ani trochę lepszy ode mnie. Udajesz troskliwego syna, a w rzeczywistości jesteś zwykłym dziwkarzem!
To całkowicie wyprowadziła Louisa z równowagi. Przestał nad sobą panować i uderzył siostrę w policzek. Głowa Lottie przechyliła się mocno w bok pod wpływem silnego uderzenia, a po chwili dziewczyna trzymała się w piekącym miejscu, patrząc nienawistnym wzrokiem na brata. Nie powiedziała nic. Z jej oczu wypłynęło jeszcze kilka słonych łez, a potem wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.
Po jej wyjściu, Louis stał przez chwilę pośrodku salonu, uświadamiając sobie co właśnie zrobił. Powoli usiadł na kanapie, chowając twarz w dłonie. Po raz pierwszy uderzył kobietę, która na dodatek była jego siostrą. Wiedział, że postąpił źle, a jego tata byłby nim zawiedziony, jak nigdy dotąd. W tym stanie, nie mógł do niego jechać. Prędzej spaliłby się ze wstydu, niż pokazałby mu się na oczy.
Louis nawet nie miał pojęcia, ile minęło czasu od feralnej kłótni z siostrą, kiedy jego telefon zadzwonił mu w kieszeni. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowy, dlatego nawet nie zadał sobie trudu, żeby wyjąć go z kieszeni i zobaczyć kto dzwoni. Gdy jednak zadzwonił kolejny raz i kolejny, wyjął telefon i przesunął zieloną słuchawkę, rzucając do niej ze złością "Halo?".
Przez chwilę słyszał w niej tylko płacz kobiety, ale po chwili rozpoznał w nim głoś swojej mamy, która dukała drżącym głosem pojedyncze słowa.
- Mamo?! Co się stało?!
- Lottie... m-miała... wypadek. J-jest w... szpitalu. - mówiła kobieta.
- Jak to? Co jej jest? Żyje? W jakim jest szpitalu?! - pytania same nachodziły na usta Louisa. Jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany. Czuł, że to wszystko to wyłącznie jego wina.
- Mężczyzna... który ją w-widział, p-powiedział, że widział jak p-przebiegła przez pasy. B-była zapłakana. Nie zauważyła jadącego a-auta...
- Ale Lottie, żyje mamo, prawda?
- Żyje, ale jest w ciężkim stanie. - głos mamy całkowicie się załamał. Po drugiej stronie słuchawki, można było usłyszeć tylko płacz i co chwilę pociąganie nosem.
Louis szybko zakończył rozmowę, dowiadując się jeszcze jedynie o adres szpitala. Po uzyskaniu od matki tej informacji, natychmiast wybiegł z domu i wsiadł do samochodu, jadąc z prędkością 130 km/h. Po krótkim czasie zaparkował pod budynkiem szpitala, wbiegając do środka. Podbiegł zdenerwowany do recepcji, rzucając znudzonej recepcjonistce w okularach imię i nazwisko siostry.
- Sala 124, na drugim piętrze. - odpowiedziała kobieta, nie zadając na szczęście, żadnych zbędnych pytań o spokrewnienie lub inne bezsensowne rzeczy, które mogłyby zabrać tylko Louisowi cenny czas.
Chłopak wbiegł pospiesznie po schodach, nie czekając nawet na windę i już po krótkim czasie, znalazł się w sali Lottie, gdzie lekarze podpinali ją do najróżniejszych urządzeń.
- Proszę opuścić salę. - rozkazał jeden z lekarzy, patrząc groźnie na Louisa.
- To jest moja siostra, ja muszę z nią porozmawiać. - zaprzeczył Louis, gdy zobaczył, że jego siostra ma otwarte oczy i spogląda na niego w milczeniu. Na jej policzku uformował się fioletowy siniak od uderzenia, które jej zadał, co sprawiło, że Louis poczuł się jeszcze gorzej.
- Proszę kazać mu wyjść. - powiedziała cicho dziewczyna z ledwością, powstrzymując płacz - Nienawidzę cię, Louis. Nie jesteś już moim bratem.
- Lottie, przepraszam. - Louis próbował podejść do jej łóżka, jednak ten sam lekarz, który wcześniej prosił go o wyjście, wypchnął go z sali.
Chłopak został sam na korytarzu sam. Dziękował w duchu, że nie ma w pobliżu jego mamy, bo obawiał się, że również jej nie potrafiłby spojrzeć w oczy. Oparł się o obdrapaną z farby, niebieską ścianę i zaczął cicho płakać, przeklinając się za wszystko co zrobił swojej niewinnej, młodszej siostrze.
*Liam*
Liam Payne wędrował wesoło ulicą Wood Street, prosto do domu swojej ukochanej dziewczyny - Lexie, oddalonego zaledwie kilka kroków od swojej posiadłości. Byli razem już ponad pół roku, a Liam czuł, że Lexie to ta jedyna dziewczyna, z którą chciałby być do końca swojego życia. Jeszcze nigdy nie był tak zakochany, dlatego nie wyobrażał sobie życia bez Lexie.
Kiedy dotarł na ganek przed jej domem, nacisnął dzwonek do drzwi czekając na to, aż jego dziewczyna mu otworzy i pocałuje go czule na przywitanie, tak jak robiła to za każdym razem, gdy Liam ją odwiedzał.
Róże, które sadzili razem dwa miesiące temu w jej ogródku, zaczęły wypuszczać pączki, a niektóre z nich wypuściły już pierwsze, czerwone kwiaty. Ten ogródek był dowodem ich miłości. Lexie uwielbiała sadzić i pielęgnować kwiaty, a Liam zawsze chętnie jej w tym pomagał. Pamiętał doskonale, kiedy sadzili razem żonkile, a Lexie opowiadała mu o tym jakie to niezwykłe kwiaty. Kochał słuchać jej głosu. Był to najpiękniejszy dźwięk jaki słyszał w całym swoim życiu i nie potrafił tego opisać słowami.
Liam czekał już na ganku kilka minut, jednak nadal nikt mu nie otwierał. Bardzo go to zdziwiło. Było jeszcze wcześnie i zawsze o tej godzinie Lexie była w domu, przygotowując sobie śniadanie i niekiedy podśpiewując swoje ulubione piosenki. Liamowi już nie raz zdarzyło się to usłyszeć. Przyłożył, więc ucho do drzwi, nasłuchując dźwięków ze środka w nadziei, że jego dziewczyna, po prostu nie usłyszała dzwonka, jednak w domu było zupełnie cicho jakby w środku nikogo nie było. Nacisnął, więc ostatecznie klamkę i ku jego jeszcze większemu zdziwieniu, drzwi ustąpiły, wpuszczając go do środka.
- Lexie?! To ja, Liam! - Liam wchodził w głąb mieszkania, ale nikogo nigdzie nie było, co go bardzo zaniepokoiło. Gdyby Lexie postanowiła gdzieś wyjść na pewno zamknęłaby drzwi, a tymczasem one były otwarte.
Z rosnącym niepokojem wszedł po drewnianych schodach na górę, kierując się do sypialni ukochanej. Niestety jej nie było. Łóżko było idealnie pościelone, a wszystkie rzeczy, poukładane na swoich miejscach. Nic nie mogłoby wzbudzić jakiegokolwiek podejrzenia. Być może Lexie, po prostu wyszła do sklepu i zapomniała zamknąć drzwi? Ale jednak była jedna rzecz, która przykuła uwagę Liama. Mianowicie drzwi od łazienki w jej pokoju stały uchylone, a Lexie zawsze zamykała je do końca, gdyż twierdziła, że zostawianie otwartych drzwi od łazienki jest niehigieniczne.
Liam wszedł, więc powoli do łazienki, a to co tam zobaczył przeszło najśmielsze oczekiwania. Padł na kolana zanosząc się głośnym płaczem. Lexie leżała nieprzytomna na zimnych kafelkach w kałuży krwi. W zimnej dłoni trzymała jeszcze nóż, którym podcięła swoje żyły, a obok niej spoczywała biała karteczka, z równym rzędem liter napisanych czarnym długopisem. Roztrzęsiony Liam chwycił ją i zaczął czytać list zaadresowany do jego osoby.
Mój ukochany Liamie!
Pierwsze co chcę ci powiedzieć to to, że bardzo cię kocham. Bardziej niż kogokolwiek innego, ale nie byłam z Tobą do końca szczera . Teraz chcę ci to wszystko wyznać.
Nie spotkaliśmy się przypadkiem. Dostałam zlecenie od pewnej osoby, żeby Cię w sobie rozkochać, a potem zostawić. W przeszłości bardzo zraniłeś tą osobę, a ona chciała się na Tobie zemścić. Zaoferowała mi za pomoc w swoim planie duże pieniądze, które ja niestety przyjęłam. Wtedy nie wiedziałam, że się w tobie naprawdę zakocham. Dzisiaj miał nastać ten dzień, w którym miałam Cię zranić. Miałabym cię zostawić i złamać ci serce, a ja tego zwyczajnie nie potrafiłam. Stałeś się dla mnie wszystkim i nie wyobrażałam sobie życie bez Ciebie, dlatego się zabiłam. Planowałam to już od pewnego czasu, kiedy wiedziałam, że moja ostateczna misja się zbliża. Pomyślałam, że moja śmierć mniej cię zaboli, niż to co miałabym Ci zrobić, chociaż pewnie teraz i tak mnie już nienawidzisz, ale mam do Ciebie jedną prośbę.
Chcę żebyś, kiedyś był szczęśliwy. Znalazł sobie dziewczynę, która będzie Ciebie warta, bo ja nigdy nie byłam. To co miałam zrobić było okropne i niewybaczalne, ale proszę pamiętaj, że Cię kochałam. Moja miłość była prawdziwa i nigdy nie wybaczę sobie tego na co się zgodziłam.
Kocham Cię
Lexie
Łzy zaczęły, płynąć ciurkiem po policzkach Liama. Rzucił kartkę na bok i przytulił się do zimnego, martwego ciała ukochanej. Został przez nią co prawda zraniony tym wyznaniem, ale przecież mógłby jej wszystko wybaczyć. Lexie mogłaby mu o wszystkim powiedzieć i razem znaleźliby jakieś wyjście z sytuacji. Nie musiałaby się zabijać, nie zostawiłaby Liama i nadal byliby szczęśliwą parą, a teraz tylko jednej rzeczy Liam nie potrafił jej wybaczyć. Tego, że odeszła. Tego, że swoją śmiercią złamała mu serce, bardziej niż by to zrobiła godząc się na plan okrutnej i mściwej osoby.
Swoją drogą Liam nie miał pojęcia, kto mógłby to być. Żałował, że Lexie nie napisała w liście nazwiska, tego bezdusznego potwora, żeby mógłby go zabić własnymi rękami. W końcu to on był po części winien jej śmierci.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Do domu Lexie przyjechali lekarze, którzy zabrali martwą dziewczynę z rąk zapłakanego Liama i stwierdzili jej zgon. Następnie zawieźli jej ciało do kostnicy, a Liam został jeszcze w jej domu, patrząc z żalem na wszystkie rzeczy, których Lexie już nie dotknie. Kochał ją nadal, a nawet jeszcze mocniej niż wcześniej, ale wiedział, że nie może zrobić tego co chciała. Nie może być już nigdy więcej z żadną inną dziewczyną. Obiecał sobie, że już nigdy nie pokocha i pozostanie wierny swojej ukochanej Lexie do końca życia.
*Justin*
Justin obudził się dosyć wcześnie rano. Sam nie wiedział z jakiego powodu. Dzisiejszy dzień był dla niego dniem wolnym od jego piłkarskich treningów, które zaczęły go z dnia na dzień coraz bardziej wykańczać. Kochał to co robił, a marzenia o byciu piłkarzem towarzyszyły mu od dziecka, jednak teraz czuł, że trener zdecydowanie za dużo od niego wymaga, dlatego postanowił, że dzisiejszy dzień 5 sierpnia, będzie dla niego dniem lenistwa i przyjemności.
Sięgnął po swój telefon leżący na stoliku nocnym przy jego łóżku i wybrał dobrze mu znany numer swojej masażystki i jednocześnie kochanki. Lizzy była śliczną młodą, blondynką pracującą od niedawna w salonie masażu, który należał do jej mamy. Już od samego początku wpadła Justinowi w oko, tak samo jak on jej, dlatego młody piłkarz postanowił to wykorzystać. Nie wiązał jednak z Lizzy żadnych poważnych planów. Sądził, że związki są nie dla niego, więc się w nie nie angażował, a jedyne czego chciał od płci żeńskiej to seksu.
- Witaj, Liz. - przywitał się Justin, gdy tylko w słuchawce po drugiej stronie usłyszał głos dziewczyny.
- Cześć Justin, dobrze że dzwonisz, bo musimy porozmawiać. - ton głosu masażystki wydawał się dosyć poważny co odrobinę zaniepokoiło Justina. W głowie już zaczął robić swój rachunek sumienia zastanawiając się z którą dziewczyną Lizy mogła go nakryć. Kto jak kto, ale ona była we wszystkim najlepsza i Justinowi bynajmniej nie było na rękę stracenie tak dobrej kochanki.
- O czym... dokładnie. - zapytał z nutką obawy.
- To nie jest rozmowa na telefon. Będę u ciebie za 15 minut.
- Lizzy... - Justin nie zdążył dokończyć tego co właśnie chciał powiedzieć, ponieważ przerwał mu sygnał przerywanego połączenia.
Pospiesznie odłożył telefon, założył na siebie świeżą, białą koszulkę i wciągnął jeansowe spodnie z dziurami zrobionymi na kolanach i udach. Zdążył jeszcze umyć zęby i ułożyć swoje włosy w łazience, kiedy po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Lekko zestresowany Justin, zbiegł po marmurowych schodach na dół i po chwili wpuścił do środka Lizzy, która dzisiaj prezentowała się wyjątkowo pięknie w dobieranym warkoczu i krótkiej, błękitnej sukience ledwo zakrywającej jej uda. Gdyby nie fakt, że prawdopodobnie czekała go z nią poważna rozmowa, już teraz rzuciłby się na dziewczynę i wziąłby ją w łazience na piętrze lub w jakimś innym miejscu, które by mu się zamarzyło.
- No to... mów, bo się trochę stresuję. - zaczął, kiedy zobaczył, że Lizzy nadal stoi w holu w kompletnym milczeniu z grobową miną.
- Jestem w ciąży. - wypaliła nagle patrząc się na Justina.
- Yyy... no... cóż to w takim razie, gratuluję? - zaczął zmieszany chłopak.
- Z tobą, Justin. - dodała twardo.
- To niemożliwe, zabezpieczałem się pamiętam to dokładnie, więc to nie może być moje dziecko.
- Ale to jest twoje dziecko. - Lizzy zrobiła krok w przód. - Tylko z tobą spałam, z nikim innym.
- Skąd mam mieć pewność? - Justin od razu przybrał pozycję obronną. Nie miał zamiaru bawić się w szczęśliwego tatusia i przewijać jakiegoś bobasa. Nie teraz, kiedy jego kariera zaczęła nabierać rozpędu.
- Jeżeli chcesz możemy zrobić badania DNA, po urodzeniu dziecka. - oświadczyła blondynka krzyżując ręce na piersiach.
- Nie ma mowy, nie będzie żadnego dziecka. Jeżeli naprawdę jest moje to masz je usunąć.
- Justin to jest dziecko, ono nie jest niczemu winne!
- Mam to gdzieś! Masz je usunąć i koniec kropka inaczej zapomnij o mnie. Nie będę ci płacił alimentów na tego smarkacza, on tylko może zaszkodzić mojej karierze. Dam ci nawet kasę na zabieg i umówię cię do jakiejś porządnej kliniki.
W oczach Lizzy zebrały się łzy. Nie chciała mieć teraz dziecka, ani tym bardziej zakładać rodziny, ale nie wyobrażała sobie jakby mogła zabić życie noszone pod swoim sercem, jednak Justin był nieugięty. Twardo zażądał od niej usunięcia dziecka, albo zniknie z jej życia i wyprze się wszystkiego co z go z nią łączyło. Dla młodej, niedoszłej matki to by było nie do zniesienia. Była zakochana w Justinie jak nigdy w nikim innym, dlatego z trudem zgodziła się na jego żądanie.
Kilka dni później było już "po wszystkim". Dziecka nie było. Justin przez niedługi okres czasu spotykał się dalej z Lizzy, jednak ta nie chciała już więcej zbliżeń między nimi nadal przeżywając to co musiała zrobić w imię miłości, która tak naprawdę wcale nie była prawdziwą miłością. Ich drogi się rozeszły. Lizzy przestała pracować w salonie masażu i znalazła sobie inną pracę jako kosmetyczka, a Justin... pozostał z zawodu tym samym Justinem, jednak od tamtej pory w jego życiu nie było dnia, żeby nie żałował swojej decyzji. Zdał sobie sprawę z tego, że zabił swojego syna lub swoją córkę, która musiała umrzeć, bo jej tata wolał karierę zamiast jej lub jego. Codziennie płakał, klęcząc i prosząc Boga, żeby wybaczył mu kiedyś to co zrobił i dał jego nienarodzonemu maluszkowi lepszych rodziców, a co najważniejsze lepszego ojca niż on sam. Poprzysiągł również sobie, że jeżeli w przyszłości w jego życiu ponownie zdarzy się okazja do zostania rodzicem, przenigdy nie pozwoli na to, żeby jego dziecko umarło. Nigdy.
Mimo upału panującego na zewnątrz, Lily założyła na siebie czarną bluzę z kapturem, zasłaniając nim swoją twarz na tyle, na ile pozwalał jej na to cienki materiał. Blond włosy włożyła za bluzę i wyszła niezauważalnie z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Z kieszeni wyjęła telefon, sprawdzając adres, pod który miała się udać. Okazało się, że dom dzisiejszego nieszczęśnika leży zupełnie niedaleko, dlatego Lily znalazła się tam w ciągu zaledwie 10 minut. Zapukała dwa razy w mocne dębowe drzwi, wkładając jedną rękę do kieszeni i chwytając za nóż. Już po chwili w progu pojawił się około 20 - letni chłopak z lekkim zarostem na twarzy, ubrany w szare dresy. Nie wyglądał jak nałogowy narkoman, raczej jak student, który lubi czasem sobie czegoś spróbować. Może nawet spodobałby się Lily, ale niestety był on tylko jednym z klientów umieszczonych na "czarnej liście", dlatego należało się jak najszybciej zabrać do pracy.
Dziewczyna wtargnęła pospiesznie do środka, wyjmując z kieszeni ostre narzędzie i błyskawicznie przyłożyła je do gardła chłopaka. Jego oczy od razu zrobiły się większe, a ręce podniósł bezradnie do góry. Nawet nie próbował się bronić, co było Lily na rękę.
- Wiesz dlaczego tu jestem? - spytała, siląc się na jak najbardziej wrogi ton głosu.
Thomas pokręcił przecząco głową.
- Więc pozwól, że ci przypomnę. Kupiłeś na kreskę prawie sześć gram kokainy. Gdzie jest kasa?
- J-ja... nie mam teraz pieniędzy, ale będę je miał, przysięgam. - zaczął, mówić przerażony chłopak.
- Kasia ma być teraz. - wysyczała Lily mocniej przykładając nóż do gardła delikwenta.
- Ale... j-ja n-nic teraz nie m-mam - wyjąkał. Lily westchnęła ciężko. Był to standardowy tekst każdego z dłużników, a i tak każdy, w końcu magicznym sposobem znajdował pieniądze lub chociaż oddawał jakąś biżuterię, która często miała większą wartość niż dług.
- Posłuchaj mnie uważnie - zaczęła ponownie Lily. - Jeżeli nie znajdziesz teraz tych pieniędzy, zajmą się tobą za chwilę inni ludzie i będziesz mógł, pożegnać się ze swoim życiem, więc jak?
- M-mam jeszcze pierścionki po babci, mogę ich poszukać. - zaoferował szybko Thomas.
- Nareszcie gadasz do rzeczy. - przewróciła oczami Lily i odsunęła nóż od gardła Thomasa, jednak nadal trzymała go mocno w dłoni, na wypadek, gdyby chłopak próbował jakiś sztuczek.
Na szczęście Simpson udał się tylko do salonu, gdzie zaczął otwierać po kolei wszystkie szafki w poszukiwaniu, obiecanej biżuterii, podczas gdy Lily stała obok, nie spuszczając z niego wzroku, ani na sekundę.
- Szybciej. - warknęła, podchodząc bliżej z nożem, wycelowanym w chłopaka.
- Mam. - odezwał się po chwili i wyciągnął w jej stronę, złoty pierścionek z dużym brylantem pośrodku.
Lily zabrała go bez słowa, chowając zdobycz w kieszeni i kierując się w stronę wyjścia.
- Nikt ma się nie dowiedzieć o tym co tutaj zaszło. Mnie tu nigdy nie było, rozumiesz? - zapytała, trzymając dłoń na klamce. Thomas pokiwał potakująco głową, nadal przerażony całą sytuacją, co upewniło Lily w tym, że dłużnik będzie milczeć jak grób.
Zadowolona z przebiegu akcji, opuściła ostrożnie dom, rozglądając się dookoła czy aby na pewno nie ma w pobliżu żadnych świadków. Kiedy zobaczyła, że jest całkowicie bezpieczna, zdjęła kaptur i wyjęła swój telefon, wybierając jeden z dobrze jej już znanych numerów.
- Sprawa załatwiona, szefie. Mam pierścionek. - powiedziała do słuchawki, uśmiechając się pod nosem.
- Świetnie, wiedziałem, że na ciebie można liczyć. - odezwała się osoba po drugiej stronie. - Idź teraz tam gdzie zawsze.
- Jasna sprawa. - odparła Lily, wciskając czerwoną słuchawkę i kierując się w stronę parku za rogiem ulicy.
*Louis*
Dla większości ludzi, sierpień był miesiącem relaksu i odpoczynku, a przynajmniej powinien być, ale nie dla Louis Tomlinsona. Odkąd udało mu się wejść do reprezentacji Anglii w piłce nożnej oraz do sławnego angielskiego klubu "Manchester United", jego życie stało się pasmem ciągłych treningów. Młody piłkarz stał się też szybko zainteresowaniem wielu gazet, a jego zdjęcia z sesji zdjęciowych widniały na wielu tabloidach.
Początkowo takie życie bardzo mu się podobało. Uwielbiał być w centrum uwagi, a zwłaszcza kobiet. Nie rzadko wykorzystywał fakt, że jest młody, przystojny i sławny, i udawało mu się z tego powodu zaciągać dziewczyny do łóżka, które z chęcią mu się oddawały. Do tego ilość pieniędzy, które zarabiał, przyćmiewały w jego życiu wszystko. Do momentu, w którym dowiedział się, że jego ojciec ma raka mózgu. Przez pierwsze miesiące po wykryciu choroby, guzy udało się usunąć, jednak teraz nowotwór znów dał o sobie znać. Louis już po raz piąty dzwonił do swojej siostry - Lottie, która miała jechać razem z nim do szpitala, żeby odwiedzić chorego ojca przed następną chemioterapią. Kiedy po raz kolejny usłyszał automatyczną sekretarkę, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła wysoka blondynka z czarną - białą torbą od Miu Miu przewieszoną przez ramię i najnowszym Iphonem 5s w ręku.
- Już miałam do ciebie oddzwonić, ale i tak byłam pod twoim domem, więc stwierdziłam, że nie ma sensu. - wytłumaczyła Lottie posyłając bratu niewinny uśmiech.
- Czemu nie odbierałaś, kiedy dzwoniłem do ciebie kilka razy?! - wrzasnął Louis, rozzłoszczony postawą swojej siostry. Denerwowało go to, cały czas dziko imprezując i chodząc z koleżankami po galeriach za jego pieniądze. Co prawda nie mieszkała już razem z nim, ale mieszkała niedaleko posiadłości Louisa, w równie pięknym domu, zakupionym również za jego pieniądze, razem z ich matką i ojcem, który coraz częściej zamiast w domu, był w szpitalu.
- Rozmawiałam z koleżanką, okej? Zresztą to nie twoja sprawa, jedźmy już. - westchnęła dziewczyna.
- Myślę, że jednak moja. Przepuszczasz moje pieniądze na pierdoły, w dodatku masz w dupie ojca, który może umrzeć!
- Nieprawda! - Lottie również uniosła głos - Nie masz prawa mnie oceniać!
- A jak wytłumaczysz swoje zachowanie? - Louis nie zamierzał dać siostrze za wygraną.
- Martwię się o tatę, tak samo jak ty. Zakupy, różne wyjścia na imprezy i te inne pozwalają mi o tym zapomnieć... - dziewczyna zniżyła głos i spuściła głowę. Było jej naprawdę wstyd, ale to co powiedział jej brat, uraziło ją do głębi. Tak samo jak on, chciała tylko jednego - żeby ich tata wrócił do zdrowia, a imprezowanie było jej odskocznią od dręczących ją myśli na temat ojca, jednak Louis najwyraźniej tego nie rozumiał.
- Gówno prawda! Po prostu przyznaj, że jego śmierć byłaby ci na rękę - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Jak możesz tak wogóle mówić?! - w niebieskich oczach Lottie zebrały się łzy, które już po chwili uwolniły się spod jej powiek, płynąc swobodnie po policzkach. -Wiesz, moim zdaniem ty nie jesteś ani trochę lepszy ode mnie. Udajesz troskliwego syna, a w rzeczywistości jesteś zwykłym dziwkarzem!
To całkowicie wyprowadziła Louisa z równowagi. Przestał nad sobą panować i uderzył siostrę w policzek. Głowa Lottie przechyliła się mocno w bok pod wpływem silnego uderzenia, a po chwili dziewczyna trzymała się w piekącym miejscu, patrząc nienawistnym wzrokiem na brata. Nie powiedziała nic. Z jej oczu wypłynęło jeszcze kilka słonych łez, a potem wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.
Po jej wyjściu, Louis stał przez chwilę pośrodku salonu, uświadamiając sobie co właśnie zrobił. Powoli usiadł na kanapie, chowając twarz w dłonie. Po raz pierwszy uderzył kobietę, która na dodatek była jego siostrą. Wiedział, że postąpił źle, a jego tata byłby nim zawiedziony, jak nigdy dotąd. W tym stanie, nie mógł do niego jechać. Prędzej spaliłby się ze wstydu, niż pokazałby mu się na oczy.
Louis nawet nie miał pojęcia, ile minęło czasu od feralnej kłótni z siostrą, kiedy jego telefon zadzwonił mu w kieszeni. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowy, dlatego nawet nie zadał sobie trudu, żeby wyjąć go z kieszeni i zobaczyć kto dzwoni. Gdy jednak zadzwonił kolejny raz i kolejny, wyjął telefon i przesunął zieloną słuchawkę, rzucając do niej ze złością "Halo?".
Przez chwilę słyszał w niej tylko płacz kobiety, ale po chwili rozpoznał w nim głoś swojej mamy, która dukała drżącym głosem pojedyncze słowa.
- Mamo?! Co się stało?!
- Lottie... m-miała... wypadek. J-jest w... szpitalu. - mówiła kobieta.
- Jak to? Co jej jest? Żyje? W jakim jest szpitalu?! - pytania same nachodziły na usta Louisa. Jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany. Czuł, że to wszystko to wyłącznie jego wina.
- Mężczyzna... który ją w-widział, p-powiedział, że widział jak p-przebiegła przez pasy. B-była zapłakana. Nie zauważyła jadącego a-auta...
- Ale Lottie, żyje mamo, prawda?
- Żyje, ale jest w ciężkim stanie. - głos mamy całkowicie się załamał. Po drugiej stronie słuchawki, można było usłyszeć tylko płacz i co chwilę pociąganie nosem.
Louis szybko zakończył rozmowę, dowiadując się jeszcze jedynie o adres szpitala. Po uzyskaniu od matki tej informacji, natychmiast wybiegł z domu i wsiadł do samochodu, jadąc z prędkością 130 km/h. Po krótkim czasie zaparkował pod budynkiem szpitala, wbiegając do środka. Podbiegł zdenerwowany do recepcji, rzucając znudzonej recepcjonistce w okularach imię i nazwisko siostry.
- Sala 124, na drugim piętrze. - odpowiedziała kobieta, nie zadając na szczęście, żadnych zbędnych pytań o spokrewnienie lub inne bezsensowne rzeczy, które mogłyby zabrać tylko Louisowi cenny czas.
Chłopak wbiegł pospiesznie po schodach, nie czekając nawet na windę i już po krótkim czasie, znalazł się w sali Lottie, gdzie lekarze podpinali ją do najróżniejszych urządzeń.
- Proszę opuścić salę. - rozkazał jeden z lekarzy, patrząc groźnie na Louisa.
- To jest moja siostra, ja muszę z nią porozmawiać. - zaprzeczył Louis, gdy zobaczył, że jego siostra ma otwarte oczy i spogląda na niego w milczeniu. Na jej policzku uformował się fioletowy siniak od uderzenia, które jej zadał, co sprawiło, że Louis poczuł się jeszcze gorzej.
- Proszę kazać mu wyjść. - powiedziała cicho dziewczyna z ledwością, powstrzymując płacz - Nienawidzę cię, Louis. Nie jesteś już moim bratem.
- Lottie, przepraszam. - Louis próbował podejść do jej łóżka, jednak ten sam lekarz, który wcześniej prosił go o wyjście, wypchnął go z sali.
Chłopak został sam na korytarzu sam. Dziękował w duchu, że nie ma w pobliżu jego mamy, bo obawiał się, że również jej nie potrafiłby spojrzeć w oczy. Oparł się o obdrapaną z farby, niebieską ścianę i zaczął cicho płakać, przeklinając się za wszystko co zrobił swojej niewinnej, młodszej siostrze.
*Liam*
Liam Payne wędrował wesoło ulicą Wood Street, prosto do domu swojej ukochanej dziewczyny - Lexie, oddalonego zaledwie kilka kroków od swojej posiadłości. Byli razem już ponad pół roku, a Liam czuł, że Lexie to ta jedyna dziewczyna, z którą chciałby być do końca swojego życia. Jeszcze nigdy nie był tak zakochany, dlatego nie wyobrażał sobie życia bez Lexie.
Kiedy dotarł na ganek przed jej domem, nacisnął dzwonek do drzwi czekając na to, aż jego dziewczyna mu otworzy i pocałuje go czule na przywitanie, tak jak robiła to za każdym razem, gdy Liam ją odwiedzał.
Róże, które sadzili razem dwa miesiące temu w jej ogródku, zaczęły wypuszczać pączki, a niektóre z nich wypuściły już pierwsze, czerwone kwiaty. Ten ogródek był dowodem ich miłości. Lexie uwielbiała sadzić i pielęgnować kwiaty, a Liam zawsze chętnie jej w tym pomagał. Pamiętał doskonale, kiedy sadzili razem żonkile, a Lexie opowiadała mu o tym jakie to niezwykłe kwiaty. Kochał słuchać jej głosu. Był to najpiękniejszy dźwięk jaki słyszał w całym swoim życiu i nie potrafił tego opisać słowami.
Liam czekał już na ganku kilka minut, jednak nadal nikt mu nie otwierał. Bardzo go to zdziwiło. Było jeszcze wcześnie i zawsze o tej godzinie Lexie była w domu, przygotowując sobie śniadanie i niekiedy podśpiewując swoje ulubione piosenki. Liamowi już nie raz zdarzyło się to usłyszeć. Przyłożył, więc ucho do drzwi, nasłuchując dźwięków ze środka w nadziei, że jego dziewczyna, po prostu nie usłyszała dzwonka, jednak w domu było zupełnie cicho jakby w środku nikogo nie było. Nacisnął, więc ostatecznie klamkę i ku jego jeszcze większemu zdziwieniu, drzwi ustąpiły, wpuszczając go do środka.
- Lexie?! To ja, Liam! - Liam wchodził w głąb mieszkania, ale nikogo nigdzie nie było, co go bardzo zaniepokoiło. Gdyby Lexie postanowiła gdzieś wyjść na pewno zamknęłaby drzwi, a tymczasem one były otwarte.
Z rosnącym niepokojem wszedł po drewnianych schodach na górę, kierując się do sypialni ukochanej. Niestety jej nie było. Łóżko było idealnie pościelone, a wszystkie rzeczy, poukładane na swoich miejscach. Nic nie mogłoby wzbudzić jakiegokolwiek podejrzenia. Być może Lexie, po prostu wyszła do sklepu i zapomniała zamknąć drzwi? Ale jednak była jedna rzecz, która przykuła uwagę Liama. Mianowicie drzwi od łazienki w jej pokoju stały uchylone, a Lexie zawsze zamykała je do końca, gdyż twierdziła, że zostawianie otwartych drzwi od łazienki jest niehigieniczne.
Liam wszedł, więc powoli do łazienki, a to co tam zobaczył przeszło najśmielsze oczekiwania. Padł na kolana zanosząc się głośnym płaczem. Lexie leżała nieprzytomna na zimnych kafelkach w kałuży krwi. W zimnej dłoni trzymała jeszcze nóż, którym podcięła swoje żyły, a obok niej spoczywała biała karteczka, z równym rzędem liter napisanych czarnym długopisem. Roztrzęsiony Liam chwycił ją i zaczął czytać list zaadresowany do jego osoby.
Mój ukochany Liamie!
Pierwsze co chcę ci powiedzieć to to, że bardzo cię kocham. Bardziej niż kogokolwiek innego, ale nie byłam z Tobą do końca szczera . Teraz chcę ci to wszystko wyznać.
Nie spotkaliśmy się przypadkiem. Dostałam zlecenie od pewnej osoby, żeby Cię w sobie rozkochać, a potem zostawić. W przeszłości bardzo zraniłeś tą osobę, a ona chciała się na Tobie zemścić. Zaoferowała mi za pomoc w swoim planie duże pieniądze, które ja niestety przyjęłam. Wtedy nie wiedziałam, że się w tobie naprawdę zakocham. Dzisiaj miał nastać ten dzień, w którym miałam Cię zranić. Miałabym cię zostawić i złamać ci serce, a ja tego zwyczajnie nie potrafiłam. Stałeś się dla mnie wszystkim i nie wyobrażałam sobie życie bez Ciebie, dlatego się zabiłam. Planowałam to już od pewnego czasu, kiedy wiedziałam, że moja ostateczna misja się zbliża. Pomyślałam, że moja śmierć mniej cię zaboli, niż to co miałabym Ci zrobić, chociaż pewnie teraz i tak mnie już nienawidzisz, ale mam do Ciebie jedną prośbę.
Chcę żebyś, kiedyś był szczęśliwy. Znalazł sobie dziewczynę, która będzie Ciebie warta, bo ja nigdy nie byłam. To co miałam zrobić było okropne i niewybaczalne, ale proszę pamiętaj, że Cię kochałam. Moja miłość była prawdziwa i nigdy nie wybaczę sobie tego na co się zgodziłam.
Kocham Cię
Lexie
Łzy zaczęły, płynąć ciurkiem po policzkach Liama. Rzucił kartkę na bok i przytulił się do zimnego, martwego ciała ukochanej. Został przez nią co prawda zraniony tym wyznaniem, ale przecież mógłby jej wszystko wybaczyć. Lexie mogłaby mu o wszystkim powiedzieć i razem znaleźliby jakieś wyjście z sytuacji. Nie musiałaby się zabijać, nie zostawiłaby Liama i nadal byliby szczęśliwą parą, a teraz tylko jednej rzeczy Liam nie potrafił jej wybaczyć. Tego, że odeszła. Tego, że swoją śmiercią złamała mu serce, bardziej niż by to zrobiła godząc się na plan okrutnej i mściwej osoby.
Swoją drogą Liam nie miał pojęcia, kto mógłby to być. Żałował, że Lexie nie napisała w liście nazwiska, tego bezdusznego potwora, żeby mógłby go zabić własnymi rękami. W końcu to on był po części winien jej śmierci.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Do domu Lexie przyjechali lekarze, którzy zabrali martwą dziewczynę z rąk zapłakanego Liama i stwierdzili jej zgon. Następnie zawieźli jej ciało do kostnicy, a Liam został jeszcze w jej domu, patrząc z żalem na wszystkie rzeczy, których Lexie już nie dotknie. Kochał ją nadal, a nawet jeszcze mocniej niż wcześniej, ale wiedział, że nie może zrobić tego co chciała. Nie może być już nigdy więcej z żadną inną dziewczyną. Obiecał sobie, że już nigdy nie pokocha i pozostanie wierny swojej ukochanej Lexie do końca życia.
*Justin*
Justin obudził się dosyć wcześnie rano. Sam nie wiedział z jakiego powodu. Dzisiejszy dzień był dla niego dniem wolnym od jego piłkarskich treningów, które zaczęły go z dnia na dzień coraz bardziej wykańczać. Kochał to co robił, a marzenia o byciu piłkarzem towarzyszyły mu od dziecka, jednak teraz czuł, że trener zdecydowanie za dużo od niego wymaga, dlatego postanowił, że dzisiejszy dzień 5 sierpnia, będzie dla niego dniem lenistwa i przyjemności.
Sięgnął po swój telefon leżący na stoliku nocnym przy jego łóżku i wybrał dobrze mu znany numer swojej masażystki i jednocześnie kochanki. Lizzy była śliczną młodą, blondynką pracującą od niedawna w salonie masażu, który należał do jej mamy. Już od samego początku wpadła Justinowi w oko, tak samo jak on jej, dlatego młody piłkarz postanowił to wykorzystać. Nie wiązał jednak z Lizzy żadnych poważnych planów. Sądził, że związki są nie dla niego, więc się w nie nie angażował, a jedyne czego chciał od płci żeńskiej to seksu.
- Witaj, Liz. - przywitał się Justin, gdy tylko w słuchawce po drugiej stronie usłyszał głos dziewczyny.
- Cześć Justin, dobrze że dzwonisz, bo musimy porozmawiać. - ton głosu masażystki wydawał się dosyć poważny co odrobinę zaniepokoiło Justina. W głowie już zaczął robić swój rachunek sumienia zastanawiając się z którą dziewczyną Lizy mogła go nakryć. Kto jak kto, ale ona była we wszystkim najlepsza i Justinowi bynajmniej nie było na rękę stracenie tak dobrej kochanki.
- O czym... dokładnie. - zapytał z nutką obawy.
- To nie jest rozmowa na telefon. Będę u ciebie za 15 minut.
- Lizzy... - Justin nie zdążył dokończyć tego co właśnie chciał powiedzieć, ponieważ przerwał mu sygnał przerywanego połączenia.
Pospiesznie odłożył telefon, założył na siebie świeżą, białą koszulkę i wciągnął jeansowe spodnie z dziurami zrobionymi na kolanach i udach. Zdążył jeszcze umyć zęby i ułożyć swoje włosy w łazience, kiedy po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Lekko zestresowany Justin, zbiegł po marmurowych schodach na dół i po chwili wpuścił do środka Lizzy, która dzisiaj prezentowała się wyjątkowo pięknie w dobieranym warkoczu i krótkiej, błękitnej sukience ledwo zakrywającej jej uda. Gdyby nie fakt, że prawdopodobnie czekała go z nią poważna rozmowa, już teraz rzuciłby się na dziewczynę i wziąłby ją w łazience na piętrze lub w jakimś innym miejscu, które by mu się zamarzyło.
- No to... mów, bo się trochę stresuję. - zaczął, kiedy zobaczył, że Lizzy nadal stoi w holu w kompletnym milczeniu z grobową miną.
- Jestem w ciąży. - wypaliła nagle patrząc się na Justina.
- Yyy... no... cóż to w takim razie, gratuluję? - zaczął zmieszany chłopak.
- Z tobą, Justin. - dodała twardo.
- To niemożliwe, zabezpieczałem się pamiętam to dokładnie, więc to nie może być moje dziecko.
- Ale to jest twoje dziecko. - Lizzy zrobiła krok w przód. - Tylko z tobą spałam, z nikim innym.
- Skąd mam mieć pewność? - Justin od razu przybrał pozycję obronną. Nie miał zamiaru bawić się w szczęśliwego tatusia i przewijać jakiegoś bobasa. Nie teraz, kiedy jego kariera zaczęła nabierać rozpędu.
- Jeżeli chcesz możemy zrobić badania DNA, po urodzeniu dziecka. - oświadczyła blondynka krzyżując ręce na piersiach.
- Nie ma mowy, nie będzie żadnego dziecka. Jeżeli naprawdę jest moje to masz je usunąć.
- Justin to jest dziecko, ono nie jest niczemu winne!
- Mam to gdzieś! Masz je usunąć i koniec kropka inaczej zapomnij o mnie. Nie będę ci płacił alimentów na tego smarkacza, on tylko może zaszkodzić mojej karierze. Dam ci nawet kasę na zabieg i umówię cię do jakiejś porządnej kliniki.
W oczach Lizzy zebrały się łzy. Nie chciała mieć teraz dziecka, ani tym bardziej zakładać rodziny, ale nie wyobrażała sobie jakby mogła zabić życie noszone pod swoim sercem, jednak Justin był nieugięty. Twardo zażądał od niej usunięcia dziecka, albo zniknie z jej życia i wyprze się wszystkiego co z go z nią łączyło. Dla młodej, niedoszłej matki to by było nie do zniesienia. Była zakochana w Justinie jak nigdy w nikim innym, dlatego z trudem zgodziła się na jego żądanie.
Kilka dni później było już "po wszystkim". Dziecka nie było. Justin przez niedługi okres czasu spotykał się dalej z Lizzy, jednak ta nie chciała już więcej zbliżeń między nimi nadal przeżywając to co musiała zrobić w imię miłości, która tak naprawdę wcale nie była prawdziwą miłością. Ich drogi się rozeszły. Lizzy przestała pracować w salonie masażu i znalazła sobie inną pracę jako kosmetyczka, a Justin... pozostał z zawodu tym samym Justinem, jednak od tamtej pory w jego życiu nie było dnia, żeby nie żałował swojej decyzji. Zdał sobie sprawę z tego, że zabił swojego syna lub swoją córkę, która musiała umrzeć, bo jej tata wolał karierę zamiast jej lub jego. Codziennie płakał, klęcząc i prosząc Boga, żeby wybaczył mu kiedyś to co zrobił i dał jego nienarodzonemu maluszkowi lepszych rodziców, a co najważniejsze lepszego ojca niż on sam. Poprzysiągł również sobie, że jeżeli w przyszłości w jego życiu ponownie zdarzy się okazja do zostania rodzicem, przenigdy nie pozwoli na to, żeby jego dziecko umarło. Nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz