sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 23

*Lucy*
   Śniadanie w hotelu serwowane było tylko do godziny 11, więc z tego względu razem z Louisem musieliśmy wstać wcześniej niż tego chcieliśmy. Równo o 10, opuściliśmy nasz pokój i zeszliśmy na dół, gdzie siedzieli już Liam i Lily. Dosiedliśmy się do ich stolika i przywitaliśmy się ze sobą, jeszcze nieco zmęczeni i niewyspani.
  - Obsługuje tu jakiś kelner? - zapytałam wychylając się ze swojego miejsca i szukając wzrokiem mężczyzny w czarnym fartuszku.
  - Nie, Lucy. - zaśmiał się Louis. - Musisz sama nałożyć sobie jedzenie, kelner obsługuje tylko podczas obiadu, ale dzisiaj ja mogę być twoim kelnerem jeśli chcesz.
  - Chętnie, dziękuje. - uśmiechnęłam się do Louisa.
  - Co chcesz, żeby ci nałożyć? - spytał, gdy podnosił się już ze swojego miejsca, żeby udać się w kierunku trzech ogromnych stołów z wyłożonymi na nich najróżniejszymi specjałami, które dopiero teraz zauważyłam.
  - Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Wybierz mi coś, tylko nie za dużo.
   Louis pokiwał głową i ruszył w kierunku stołów, a ja rozparłam się wygodnie na krześle. Chwilę potem, podczas gdy Lou nakładał nam jedzenie na talerze do bufetu zeszli Justin i Kate trzymający się za ręce. Gdy podeszli do naszego stołu Justin odsunął krzesło Kate jak prawdziwy dżentelmen, a później ruszył w ślady Louisa zmierzając po jedzenie dla siebie i mojej przyjaciółki, czule ją wcześniej całując w pomalowane na czerwono usta.
  - Muszę przyznać, że Justin zachowuje się wyjątkowo męsko. - stwierdziła Lily patrząc za oddalającym się blondynem z wielkim podziwem i dumą.
  - W końcu jesteśmy parą. - odparła Kate nieznacznie się przy tym uśmiechając.
  - Parą?! - od razu odchyliłam się na swoim krześle z zaskoczenia. Wiedziałam, że Justin i Kate mają się ku sobie, ale nie pomyślałabym, że będą razem tak szybko.
  - Od kiedy jesteście razem? - zapytała Lily wychylając się zza ramienia Liama z zaciekawieniem.
  - No właśnie, dlaczego Justin mi nic nie powiedział? - dodał Liam również oczekując odpowiedzi na swoje pytanie.
  - Jesteśmy razem dopiero od wczoraj późnego wieczora, dlatego dowiadujecie się o tym teraz. -wytłumaczyła Kate. - Nie wiem tylko jak zareaguje na to Zayn, on nie pała sympatią do Justina. Kłóci się z nim za każdym razem gdy tylko go widzi.
  - Na pewno zrozumie, że Justin nie chce cię zranić. Twój brat to naprawdę spoko koleś. - Liam pogładził Kate po ramieniu uśmiechając się do niej pocieszająco.
  - Co to za nowa sensacja? - zainteresował się Louis, gdy tylko znów usiadł przy stole stawiając przed sobą i przede mną talarze wypełnione mnóstwem jedzenia mimo, że prosiłam go o tylko trochę.
  - Justin i Kate są razem. - zawiadomiłam go biorąc kromkę chleba z talerza.
  - Mówicie serio?
  - Tak, ja i Kate od tej pory oficjalnie jesteśmy parą. - uśmiechnął się Justin zasiadając na miejscu obok swojej dziewczyny i również rozkładając między nimi dwa talerze po brzegi wypełnione jedzeniem tyle, że Kate to odpowiadało. Zawsze uwielbiała dużo jeść z tą różnicą, że ona nigdy nie tyła od nadmiaru jedzenia.
  - No cóż...w takim razie gratuluję. - mruknął Louis pakując do ust rogalika z czekoladą.
   Spojrzałam na niego, ale on nie spojrzał na mnie. Miałam nadzieję, że wyczytam z jego twarzy jakieś odczucia, ale on skupiał się tylko i wyłącznie na tym, żeby zjeść. W pierwszej chwili myślałam, że to co powiedział Justin zrobi na nim jakieś wrażenie i da do zrozumienia, że być może on też powinien bardziej zaangażować się w to co nas łączy nadając temu jakieś imię, jednak jak to mówią nadzieja matką głupich. Chyba po raz pierwszy zazdrościłam Kate czegoś tak naprawdę (wyłączając jej niezwykle przystojnego brata, który przez długi czas był obiektem moich westchnień) i nie czułam się z tym dobrze.
   Przez resztę śniadania Kate i Justin opowiadali o swoim trwającym od kilku godzin związku, a ja wyobrażałam sobie jak wspaniale by było, gdybyśmy to ja i Louis byli na ich miejscu. Później Kate wspomniała o sesjach zdjęciowych, w których brała udział oraz o tym, że są duże szanse na to, że znajdzie się na okładce gazetki reklamowej Zary.
   Wtedy spojrzałam na swój talerz. Był już prawie pusty, choć jedzenie, które się na nim znajdowało przypominało kopiec dla zapaśnika. Louis nie dobrnął jeszcze nawet do połowy, a po jego minie było widać, że powoli ma już dosyć objadania się. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy. To nie dziwne, że Louis nie chce ze mną być. Nie wyglądam tak jak Kate. Ona jest ładna, wysoka i szczupła, a do tego pewna siebie. Ideał kobiety, dlatego Justin tak szybko się nią zauroczył, a potem zakochał. A ja? Mogę jedynie marzyć o tym jak Louis angażuje się ze mną w związek. Tak samo jak mogę pomarzyć o figurze modelki, pewności siebie i sesjach zdjęciowych dla Zary.
   Wstałam więc pospiesznie od stołu zostawiając na talerzu dwa małe rogaliki, które jeszcze nie zostały przeze mnie skonsumowane i wyjęłam z kieszeni Louisa kluczyk do naszego pokoju.
  - Co się dzieje, dlaczego idziesz? - zapytał oderwany od rozmowy z chłopakami.
  - Trochę źle się czuje. Kręci mi się w głowie, chcę się iść położyć. - skłamałam. Louis niczego nie podejrzewając pokiwał głową i powiedział, że za chwilę do mnie przyjdzie, co dało mi kilka lub też kilkanaście minut wolnego czasu na zrealizowanie moich zamiarów, a właściwie to powrotu do dawnych przyzwyczajeń niekoniecznie tych dobrych, jeśli wiecie co mam na myśli.
   Szybko dotarłam na nasze piętro i trzęsącymi dłońmi otworzyłam pokój a następnie pobiegłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi na wypadek gdyby Louisowi zamarzyło się wrócić wcześniej i ze łzami w oczach włożyłam do swojego gardła dwa palce wywołując u siebie wymioty. Nienawidziłam wykonywać tej czynności. Za każdym razem budziła we mnie to samo obrzydzenie do samej siebie, ale jednocześnie sprawiała, że czułam się piękniejsza, dlatego to robiłam.
   Dzisiaj, po roku czasu od ostatnich wymiotów znów poczułam tą potrzebę i nie potrafiłam jej w sobie pohamować ani stłumić tego okropnego uczucia wyobrażenia siebie jako grubaski nie mieszczącej się nawet w rozmiar L. Gdy całe śniadanie, które w siebie dzisiaj wepchnęłam zostało przeze mnie zwrócone, wstałam nacisnęłam spłuczkę i spojrzałam w lustro. Uśmiechnęłam się do siebie z dumą i pomyślałam w głowie ,,Brawo Lucy teraz już nie masz w sobie tylu zbędnych kalorii, zrobiłaś to co należało", ale pojawił się też we mnie ten drugi głos, krytykujący mnie i mówiący do mnie ,, I co myślisz, że dzięki temu będziesz szczuplejsza? Nigdy nie będziesz wyglądała jak twoja przyjaciółka, zawsze będziesz tłustą świnką, a Louis nigdy nie będzie cię chciał. Gdyby o wszystkim się dowiedział brzydziłby się tobą tak jak ja".
   Potrząsnęłam głową próbując wyrzucić drugi głos z głowy i zabrałam się za mycie zębów. Po myciu zębów upewniłam się, że w łazience nie pozostawiłam żadnego śladu po tym co przed chwilą się tu wydarzyło, a później opuściłam ją i położyłam się na łóżku idealnie pościelonego przez pokojówkę podczas naszej nieobecności.
   Kilka minut później do pokoju wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha Louis. Spojrzałam na niego niemrawo, gdy on właśnie zaczął zmierzać w moją stronę rzucając się obok mnie.
  - Jak się czujesz? - spytał przykładając dłoń do mojego czoła.
  - Nie martw się, nie mam gorączki. - mruknęłam odsuwając od siebie jego rękę.
  - Jesteś na mnie zła? Zrobiłem coś nie tak? - Louis zawisł nade mną ustawiając swoje ręce po obu stronach mojej głowy blokując mi tym jakikolwiek ruch. Jego uśmiech zastąpiło teraz zmartwienie na jego twarzy, którego nie lubiłam, dlatego uśmiechnęłam się mimowolnie zapewniając Lou, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
  - Świetnie, bo za chwilę wybieramy się na stok. - oświadczył całując mnie krótko w usta i schodząc z łóżka.
  - Nie wiem czy mam ochotę zjeżdżać dzisiaj na nartach. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
  - Dlaczego nie? - Louis odwrócił się w moją stronę i znów usiadł na łóżku.
  - Po prostu. Nawet nie pamiętam jak się na nich jeździ, a poza tym nie mam ochoty na to, żeby ktoś robił mi zdjęcia jak się potykam nieudolnie próbując wrócić do dawnej formy.
  - Nikt nie będzie robił ci zdjęć. Na stoku nie ma paparazzi, a przynajmniej nie powinno ich być.
  - Oni są wszędzie Louis. Teraz wystarczy wpisać w internecie moje nazwisko a wyskoczy ci stek moich zdjęć robionych z zaskoczenia i to na dodatek niekoniecznie ładnych.
   Louis westchnął ciężko i położył rękę na mojej.
  - Wiem, że tego nie lubisz, ale nie mam na to wpływu. Oni zawsze nas znajdą, nawet w innym kraju.
  - Naprawdę umiesz pocieszać. - mruknęłam z sarkazmem.
*Louis*
   Wszyscy chyba wiedzą, że słaby ze mnie pocieszyciel, ale nic na to nie poradzę. Znam się tylko na piłce i ewentualnie potrafię coś ugotować. Bardzo chciałem, jednak namówić Lucy, żeby poszła na stok, bo w końcu po to tu przyjechaliśmy,więc postanowiłem użyć bardziej brutalnych metod wobec niej.
   Bez pytania ściągnąłem ją z łóżka przerzucając sobie jej lekkie ciało przez plecy i mimo jej krzyków i pisków żądających, żebym ją puścił udałem się z nią do holu, gdzie usadziłem ją na niewielkiej komodzie.
  - Dlaczego ściągasz mnie z łóżka bez mojego pozwolenia?! - zapytała rozwścieczona. - I na dodatek niesiesz jak worek kartofli.
  - Taka była moja wola. - oświadczyłem ze spokojem sięgając po kurtkę Lucy i zaczynając ją w nią ubierać.
  - Ale moja wola jest inna. A poza tym sama umiem się ubrać. - warknęła na mnie, jednak nadal siedziała na miejscu, w którym ją usadziłem pozwalając mi na kontynuowanie jej ubierania.
  - W walizce mam płaskie kozaki, wyjmij je z niej. - powiedziała, gdy zapiąłem jej kurtkę pod szyję i założyłem szalik i czapkę.
   Chwilę potem oboje byliśmy ciepło ubrani i gotowi do wyjścia. Zeszliśmy na dół, gdzie Lily, Liam, Justin i Kate już na nas czekali i wspólnie ruszyliśmy na stok pieszo.
  - Bolą mnie już nogi, mówiłeś, że to blisko. - zaczęła narzekać Lucy wlokąc się za mną gdzieś z tyłu.
  - Bo to jest blisko. - odparłem. - Za pięć minut będziemy na miejscu.
  - Zanieś mnie tam. - zażądała stając na środku zaśnieżonego chodnika.
  - Ale Lucy, ja...
  - Przecież to tylko pięć minut.
  - No dobrze.- zgodziłem się.
   Tak więc przez resztę drogi niosłem moją zmęczoną Lucy na plecach, a ona jedynie co chwilę mnie pospieszała mówiąc, że idziemy jako ostatni. Raz pozwoliłem sobie zauważyć, że nie szlibyśmy jako ostatni gdyby nie siedziała mi na plecach, jednak szybko umilkłem, gdy zagroziła mi, że będę za karę spać dzisiaj na kanapie.
   Na stok dotarliśmy dopiero po piętnastu minutach niż po pięciu jakie były wcześniej planowane, jednak kolejka na wyciąg oraz do wypożyczalni nart była niewielka dlatego zbytnio nad tym nie ubolewałem. Podczas zakładania nart zza drewnianej budki wychyliło się kilku paparazzich, co wywołało natychmiastową złość u Lucy, ale szybko udało mi się ją uspokoić mówiąc, że za chwilę sobie pójdą, ponieważ nie dostaną się na górkę z której będziemy zjeżdżać.
   Na początku musiałem uczyć Lucy jak powinna zjeżdżać, ale szybko nabrała w to wprawy i już za trzecim razem zjeżdżała bez mojej pomocy. Kilka razy uniknęła wpadnięcia w zaspę śnieżną, ale poza tym szło jej naprawdę dobrze. Po godzinie zjeżdżania z prostej trasy przeszliśmy na najtrudniejszą co było dla mnie dużo ciekawsze, bo wreszcie mogłem wykazać się swoimi umiejętnościami, których i tak nikt nie podziwiał oprócz dwóch fotografów czyhających gdzieś na dole.
   Raz minąłem się z Liamem, któremu dane było zjeżdżać samemu bez obecności Lily, którą zostawił na małej górce z Kate, ale szybko zniknął z zasięgu mojego wzroku, a ja musiałem zbierać Lucy z ziemi, ponieważ górka okazała się dla niej za trudna i potknęła się o leżącą na śniegu grubą gałąź, którą jej zdaniem ktoś specjalnie podrzucił na jej tor zjazdu.
  - Powinniśmy się już zbierać za chwilę zrobi się ciemno. - powiedziałem, gdy po raz ostatni zjechałem razem z Lucy z górki asekurując ją przed kolejnym niechcianym upadkiem.
  - A Lily i Kate? - zapytała poprawiając swoje narty.
  - Zeszły już ze stoku godzinę temu. Justin chyba też, musimy poszukać tylko Liama.
  - W porządku. - pokiwała głową, a potem oboje udaliśmy się w kierunku zejścia ze stoku narciarskiego.
*Lucy*
   Wreszcie odnaleźliśmy Liama, który bezradnie chodził wzdłuż stoku poszukując swoich przyjaciół. Na nasz widok bardzo się ucieszył i wspólnie odnaleźliśmy kolejne trzy zguby.
   Niebo zaczęło zachodzić różnobarwnymi chmurami zapowiadając nadchodzącą ciemność, jednak wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że godzina jest jeszcze dla nas wczesna, więc postanowiliśmy udać się do pobliskiego klubu, który właśnie był otwierany. Oczywiście zostaliśmy do niego wpuszczeni od razu, bez kolejki i zbędnych pytań. Muskularnemu ochroniarzowi za dowód osobisty wystarczył fakt, że do klubu wchodzi trzech piłkarzy co było gwarancją dużej liczby gości.
   Klub prezentował się bardzo elegancko. Niewątpliwie przychodzili tu sami bogaci ludzie. Na ścianach były porozwieszane neonowe tabliczki, a wielkie kanapy ze lśniącej skóry mogły spokojnie pomieścić dziesięć osób. Barek przyciągał wzrok kolorowymi alkoholami rozstawionymi na mnóstwie szklanych półek przez co od razu zachciało mi się wypić jakiegoś drinka.
  - Czego się państwo napiją? - zapytał uprzejmie barman stojący za barkiem i czyszczący kryształowe kieliszki do szampana.
  - Ja tequile. - poprosił Justin.
  - To ja też. - powiedział Louis.
  - Jak wszyscy to wszyscy. - dodał Liam wygodnie rozsiadając się na jednej z wielkich kanap.
  - Więc dla panów trzy razy tequila? - podsumował inteligentnie, a kiedy nasi chłopcy dżentelmeni pokiwali głowami zwrócił się do mnie i do dziewczyn.
  -  A dla pięknych pań?
  - A co pan proponuje? - zapytała Kate siadając na barowym stołku naprzeciwko mężczyzny, który w świetle neonów wydawał się dosyć przystojny. Nie był Austriakiem co wywnioskowałam po jego akcencie i specyficznej urodzie.
  - To zależy od tego jakie alkohole panie preferują.
  - Może przejdźmy na ,,ty". Wydaje mi się, że jesteśmy w podobnym wieku. - zaoferowała Kate uśmiechając się czarująco do barmana.
  Mężczyzna z chęcią się na to zgodził i wszystkie trzy przedstawiłyśmy mu się, a potem zasiadłyśmy obok siebie przed barkiem nawiązując z nim rozmowę, podczas kiedy panowie, z którymi przyszłyśmy pochłonięci byli własną rozmową. Okazało się, że barman ma na imię Dominico. Powiedział nam również, że jego rodzina pochodzi z Hiszpanii, a on przyjechał tu na stałe dla swojej narzeczonej, z którą zamierza wziąć ślub na wiosnę. Był bardzo miły, zagadałyśmy się z nim do tego stopnia, że nawet nie spostrzegłyśmy ile gości znajduje się już w klubie.
  - Może powinnyśmy iść do chłopaków, widzę jak kilka lasek przez cały czas się na nich gapi. - zaoferowała Lily spoglądając co chwilę nerwowo na Liama.
  - Nie przesadzaj, oni są zapatrzeni w swoją tequilę. - odpowiedziałam jej biorąc kolejny łyk Margarity zrobionej przez Dominico.
  - Wypij więcej, może się bardziej wyluzujesz. - dodała Kate znad swojego kieliszka. Piła już trzecią kolorową whiskey i jak do tek pory była chyba już najbardziej wyluzowana z nas trzech.
  - Wszystkie trzy z nimi chodzicie? - zapytał Dominico przygotowując kolejne drinki dla przybywających z każdą minutą gości i zerkając na chłopaków.
  - Nie, tylko Kate chodzi z Justinem. To znaczy z Justinem Bieberem. - odpowiedziałam za przyjaciółkę szukającą swojego telefonu po całej torebce.
  - A ty przyjaźnisz się z...
 - Z Louisem Tomlinsonem o ile naszą relację można nazwać tylko przyjaźnią. - westchnęłam.
  - Nie lubisz tego? - zapytał.
  - Czego?
  - Tego, że nie jesteście razem, a wasza relacja przypomina falę wielkich zawirowań.
  - Skąd wiesz?
  - Nie wiem, tylko się pytam. - wzruszył ramionami Dominico, odchodząc od butelek z alkoholami i zaczynając czyścić brudne kieliszki.
  - Zayn, ale ja wcale się nie upiłam, a poza tym to jestem już dorosła. - Kate odszukała swój telefon i teraz trzymała go przy uchu próbując przekrzyczeć tłum. Z tego co słyszałam rozmawiała ze swoim starszym bratem, który nawet z odległości kilku tysięcy kilometrów musiał ją kontrolować.
  - Muszę na chwilę wyjść, zaraz wrócę. - zwróciła się do mnie i do Lily, a po chwili wybiegła z klubu dziko po drodze gestykulując.
  - Komu tak zawzięcie się tłumaczyła? - Dominico postawił wyczyszczone szklanki gdzieś z boku i teraz skupił całą swoją uwagę na mnie i na Lily.
  - Swojemu starszemu bratu. Traktuje ją jak swoją przyszywaną córkę. - wytłumaczyłam.
  - Dobrze mieć takie troskliwe starsze rodzeństwo. Ja wychowywałem się razem z moimi dwoma starszymi siostrami i zawsze miałem w nich oparcie. To dobra rzecz.
  - Też mam starszą siostrę, ale... - nie zdążyłam dokończyć zdania, ponieważ mój wzrok przykuła męska postać idąca w stronę mniejszego pokoju ze striptizem, która do złudzenia przypominała mi Louisa. Wiedziałam, że coś mogło mi się pomylić, ponieważ wypiłam już trochę alkoholu, ale puste miejsce obok Liama, na którym Lou nie tak dawno siedział dało mi pozwolenie do podejrzeń, dlatego musiałam to sprawdzić.
  Zaniepokojona przeprosiłam Dominico i zerwałam się ze swojego stołka idąc w tłum kłębiących się ludzi.
  - Hej, Lucy gdzie idziesz?! - krzyknęła za mną Lily, ale nie miałam wtedy czasu na odpowiedzi. Machnęłam tylko na nią ręką i szłam dalej próbując dostać się jak najszybciej do wejścia pokoju ze striptizem.
   Serce biło mi jak oszalałe. Chciałam myśleć, że coś mi się pomyliło i mężczyzna, który właśnie tam wchodził nie był Louisem, a Louis poszedł tylko do toalety, jednak byłam zbyt pewna, że to był on, żeby dawać sobie złudne nadzieje. Gdy nareszcie dotarłam pod czarne drzwi z plakatem striptizerki tańczącej na rurze zatrzymało mnie dwóch ochroniarzy.
  - To oddzielny klub, tu nie ma wstępu. - odezwał się jeden z nich gburowatym głosem.
  - Ale ja muszę tam wejść. - powiedziałam stanowczo tupiąc nogą jakby to miało przynieść mi jakieś korzyści.
  - Przykro mi panienko, ale tu nie wejdziesz. Tu wchodzą tylko mężczyźni.
  - Ale tam jest mój mężczyzna i muszę go stąd zabrać jak najszybciej, zrozumcie mnie. - dalej szłam w zaparte mając nadzieję, że może tym razem uda mi się wzbudzić w ochroniarzach współczucie, ale nic z tego.Byli totalnie nieugięci, a mi brakowało pomysłów jak ich namówić na to, żeby pozwolili mi wejść do tego przeklętego miejsca dla nie szanujących się kobiet.
  - Dobra, w takim razie pogadamy sobie inaczej. - warknęłam, postanawiając sięgnąć do radykalnych metod.
   Otworzyłam moją torebkę, wygrzebałam z niej portfel i wyjęłam z niego sto euro podając je gburowatemu ochroniarzowi. Ten na widok pieniędzy od razu się uśmiechnął i otworzył mi drzwi.
  - Proszę bardzo, życzę powodzenia w szukaniu chłopaka.
  - Dziękuje. - odparłam wściekła, a moja wściekłość przemieniła się ponownie w niepokój, gdy tylko znalazłam się w środku tego obrzydliwego miejsca.
   Na środku tańczyły dwie striptizerki obie ubrane w bardzo skąpą, wyzywającą bieliznę i wysokie czerwone szpilki. Jedna była młoda, myślę, że w moim wieku, miała lśniące czarne włosy i ciemny makijaż na twarzy. Zastanawiałam się dlaczego to robi. Nie mogła znaleźć sobie normalnej pracy,w której nie musiałaby rozbierać się przed bandą napalonych facetów? To naprawdę odrażające.
   Mimo obrzydzenia szłam dalej. Ominęłam jedną z kanap, na której siedziało kilku mężczyzn ubranych w garnitury, a w końcu stanęłam nieruchomo wgapiając się w jeden punkt przede mną.
   Miałam ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie. Przede mną przy jednej ze striptizerek stał Louis, wkładając jej do stringów cienki plik banknotów. Teraz byłam tego całkowicie pewna. Stałam nieruchomo dopóki Louis nie odwrócił się i nie spojrzał na mnie. Otworzył szeroko oczy i szybko podbiegł w moją stronę zostawiając dziewczynę.
  - Lucy, co ty tu robisz, przecież powinnaś być w tamtym klubie.
  - Śmiesz jeszcze mieć o to do mnie pretensje?! - wrzasnęłam, a wszyscy którzy byli zgromadzeni spojrzeli na nas łącznie ze striptizerkami.
  - Proszę nie krzycz, porozmawiajmy na zewnątrz.
  - Nie będę z tobą rozmawiać. Jesteś zwykłym gnojem, nienawidzę cię. Żałuję, że dałam ci się namówić na ten wyjazd i żałuję, że cię poznałam. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby, a potem automatycznie, nie wiedząc do końca co robię uderzyłam zszokowanego i zażenowanego Louisa z całej siły w policzek. Jego głowa odchyliła się w bok, a na skórze odcisnął mu się ślad mojej ręki.
   Myślałam, że coś powie. Krzyknie na mnie lub cokolwiek, ale on stał w milczeniu przykładając swoją dłoń do piekącego policzka. Nie tracąc więcej czasu wyszłam wyszłam z klubu tylnymi drzwiami chcąc jak najszybciej dostać się na świeże powietrze. Niebo zrobiło się już czarne, a po ulicach szli zmęczeni ludzie wracający z pracy lub też młodsze towarzystwo nie wiedzące co zrobić ze swoim życiem i poszukujące frajdy na mieście. Co do mnie, nie mogłam wrócić do hotelu, ponieważ klucze do pokoju miał jak zwykle Louis, a ja nie zamierzałam po nie wracać z powrotem do klubu, dlatego zdecydowałam pozwiedzać miasto i może znaleźć jakieś ciche, ustronne miejsce gdzie mogłabym się wypłakać.
   Nie potrafię opisać jak się wtedy czułam. Jeszcze nikt mnie nigdy tak nie zawiódł. Wiedziałam, że ja i Louis nie jesteśmy w związku, a on mi nigdy nic nie obiecywał, ale to i tak bolało, bo miałam głupią nadzieję, że może skoro przespaliśmy się ze sobą coś w nim drgnie.
  - Lucy! - nagle usłyszałam za sobą wołanie. Zatrzymałam się na środku uliczki, którą właśnie przechodziłam i odwróciłam się w kierunku osoby, która mnie wołała. W moją stronę biegł Louis, a gdy zobaczył, że się zatrzymałam na jego twarzy pojawiła się niewielka ulga i po chwili stał przy mnie zdyszany.
  -Chcesz dostać drugi raz w twarz? - zapytałam od razu z sarkastycznym uśmiechem, chociaż wcale nie czułam się tak dobrze jak próbowałam to pokazać. Czułam się beznadziejne i nic nie mogło tego zmienić.
  - Nie, chociaż wiem, że mi się to należy. - odpowiedział. - Posłuchaj ja wiem, że pewnie teraz myślisz o mnie same najgorsze rzeczy, ale...
  - Masz rację, myślę, że jesteś skończonym dupkiem, dziwkarzem i nie zasługujesz na żadną z rzeczy, którą masz. - warknęłam przerywając Louisowi.
  - Być może, ale zrozum, że to wina alkoholu. Za dużo wypiłem, nie powinienem iść do tamtego klubu. Przepraszam.
  - Myślisz, że teraz wrócę z tobą po twoich marnych przeprosinach? Wykorzystałeś mnie. Od początku chodziło ci tylko o to, żeby się ze mną przespać i mną pobawić. Zabrałeś mnie tu, właśnie w tym celu, a potem? Przestałbyś się mną interesować, zablokował numer, żebym nie mogła do ciebie dzwonić. Rzucił do kąta jak starą zabawkę, prawda?!
  - Nie. Nie prawda. - Lou pokręcił głową i gdybym go już nie znała może nawet stwierdziłabym, że jest mu smutno i żałuje, ale niestety byłam prawie pewna, że znowu udaje.
  - Kocham cię. - palnął, a ja roześmiałam się na cały głos udawanym, żałosnym, pełnym rozpaczy śmiechem.
  - Kochasz? Co ty możesz kurwa wiedzieć o miłości. Jeszcze na dodatek znowu kłamiesz, żeby mnie udobruchać.
  - Przysięgam, że to prawda! - zaprzeczył rozpaczliwie.
  - Jak mogę ci wierzyć? Tobie, który najpierw powtarza mi za każdym razem, że jestem piękna, a potem przy najbliższej okazji idzie do klubu Go Go na striptiz.
  - Bo jesteś piękna. Dla mnie jesteś najpiękniejsza i zawsze będziesz. To ty nauczyłaś mnie co to znaczy miłość. Tyle razy byłaś przy mnie kiedy tego potrzebowałem i płakałem. Pocieszałaś mnie wtedy i głaskałaś po włosach. Jesteś pierwszą osobą, której powiedziałem o Lottie, przy której płakałem jak dziecko i czułem się z tym dobrze. Wiem, że cię cholernie zawiodłem moim zachowaniem, ale błagam uwierz mi, że to co mówię teraz jest prawdziwe. Że cię kurewsko kocham tylko za każdym razem bałem ci się do tego przyznać, bo jestem tchórzem, a tak wspaniała osoba zasługuje na więcej niż na miłość takiego tchórza.
   To wyznanie mnie wzruszyło. Nie wiedziałam, że Louis tak o mnie myśli. Nie wiedziałam nawet, że on coś o mnie w ogóle myśli, ale nie umiałam tak nagle wybaczyć mu tego całego świństwa i o tym zapomnieć. Jednym słowem byłam kompletnie rozdarta. Nie wiedziałam co mam zrobić ani co mam powiedzieć. Stałam tylko nieruchomo czekając na dalszy rozwój wydarzeń między nami.
  - A ty... mnie kochasz? - spytał nieśmiało spuszczając głowę w dół i podnosząc ją co chwilę, by obserwować moją reakcję.
   Czy go kochałam? Nie wiem. Nigdy nie zadawałam sobie tego pytania. Byłam w nim zakochana, to pewne, ale nie miałam pojęcia czy go kocham. Miłość to dużo silniejsze uczucie niż zakochanie i ciężko jest stwierdzić kiedy pojawia się prawdziwa miłość.
  - Nie wiem, Louis. Nie potrafię ci odpowiedzieć. - szepnęłam zgodnie z prawdą po dłuższym czasie napiętego milczenia. - To chyba zły czas na wyznawanie sobie miłości. - dodałam po chwili przekierowując na niego swój wzrok.
  - To przez to, że cię zdradziłem, tak?
  - Nie zdradziłeś mnie, bo nigdy nie byliśmy razem, zapomniałeś?
  - Ale ta relacja chyba do czegoś nas zobowiązywała, no nie?
  - Nie wiem, to pytanie powinieneś zadać sobie.
   Louis pokiwał głową i znów spuścił smętnie głowę. Miał ponury wyraz twarzy, chyba czuł się teraz tak samo jak ja. Staliśmy tak w milczeniu przez dłuższy czas, aż postanowiłam zakończyć między nami ciszę zarówno jak i swoją wzajemną niezręczną obecność.
  - Daj mi klucze do pokoju. - powiedziałam wyciągając w jego kierunku rękę.
   Bez słowa włożył rękę do kieszeni, wyciągnął z niej mały kluczyk i podał mi go.
  - Mam dzisiaj spać na kanapie? - zapytał
  - Nie ma takiej potrzeby, bo nie będę spać dzisiaj w naszym pokoju. - oświadczyłam podejmując tą decyzję w tym samym czasie, w którym wypowiedziałam to zdanie, całkowicie spontanicznie, jednak wiedziałam, że to wyjście będzie dla nas obojga najlepsze, ponieważ wyszłam z założenia, że ciężko by nam było być w jednym pokoju nie odzywając się do siebie przy tym ani słowem.
   Lou westchnął z rezygnacją, a po chwili odwrócił się do mnie plecami i odszedł. Miałam cichutką nadzieję, że coś jeszcze powie, może spróbuje błagać mnie o to, żebym jednak została, ale wydawało mi się nawet, że pogodził się z tym co się stało i postanowił wrócić do klubu oglądać tańczące striptizerki. Załamałam się wtedy jeszcze bardziej, a łzy poleciały niekontrolowanie po moich policzkach. Nie potrafiłam udawać kogoś kim nie jestem, chociaż w takich momentach tak bardzo chciałam.
  - Hej Lucy!
  - Czego znowu chcesz, Louis? - spytałam nawet się nie odwracając w jego stronę.
  - To nie Louis. To ja. - odwróciłam się. Przede mną stała Kate ze zmartwionym wyrazem twarzy. Domyśliłam się po jej minie, że dowiedziała się już o wszystkim, jak to ona, jednak teraz nie miałam jej tego za złe. Uznałam, że to może lepiej, bo naprawdę potrzebowałam wtedy wsparcia przyjaciółki.
  - Już wiesz? - zapytałam szeptem.
  - Tak. Lily gadała z Liamem, powiedział jej, że Louis poszedł do tego klubu, a potem widziałam jak się kłócicie, ale postanowiłam poczekać na odpowiedni moment.
  - Może powinnaś nam przerwać. - westchnęłam. - Ale to nieważne.
  - Naprawdę mi przykro.
   Kate zbliżyła się w moją stronę dwa kroki, a potem przytuliła mnie, na co oddałam jej uścisk. Pewnie przytulałybyśmy się tak dalej, jednak nadal stałyśmy na środku chodnika, a ludzie mijający nas dziwnie się nam przyglądali, dlatego oddaliłyśmy się od siebie i zgodnie stwierdziłyśmy, że lepiej będzie wrócić do hotelu.
   Po drodze Kate zaszła do pobliskiego sklepu po butelkę wina. Powiedziała, że wino najlepiej rozwiązuje smutki i chociaż na początku nie byłam tego pewna, to w końcu uległam przyjaciółce. Gdy znalazłyśmy się już w hotelu, weszłyśmy do windy, gdzie Kate zarządziła, że jedziemy na jej piętro, do jej pokoju, ponieważ lepiej nie przywoływać smutnych wspomnień i nie wracać do pokoju, gdzie dzisiejszego poranka budziłam się przy boku Louisa. Na to również się zgodziłam i tym razem z chęcią poszłam za nią do jej pokoju znajdującego się w labiryncie krętych korytarzy.
  - To duży hotel. Jeden z największych, można się więc było spodziewać tych wszystkich korytarzy, ale i tak nie jestem z tego zadowolona, bo mój pokój leży dalej od Justina, mimo, że zaznaczałam, że żądam, żeby nasze pokoje były tuż obok siebie. - westchnęła, kiedy weszłyśmy do środka.
  -Więc dlaczego nie macie pokoju razem? - spytałam mając nadzieję, że jeżeli odbiegnę od tematu Louisa zapomnę o nim i o całym zajściu sprzed zaledwie pół godziny.
  - Bo nie ja nie chciałam. Nie byliśmy razem, gdy tu przyjechaliśmy, więc zarządziłam, że śpimy oddzielnie, ale jutro chcemy wziąć pokój razem, jeżeli jeszcze da się to zmienić.
   Kiwnęłam głową i usiadłam na łóżku Kate, Próba odwiania myśli od Louisa nie powiodła się. W głowie cały czas miałam moment, kiedy wsadzał za gumkę majtek tej dziewczyny pieniądze. Brzydziłam się nim, nie chciałam go widzieć, ale jednocześnie marzyłam o tym, żeby teraz przyszedł tutaj i mnie przytulił. Byłam pełna sprzeczności. Nie rozumiałam samej siebie i to było okropne.
  - Nadal o tym myślisz? - zagadała Kate nalewając do plastikowych kubków wina. - Wybacz, że nie w kieliszkach jak należy, ale nie przewidziałam sytuacji i nie wzięłam ich ze sobą.
  - Nie ma sprawy. Najważniejsze jest to, że mamy się czego napić, a bardziej to ja, bo to mnie facet nie chce. To ja jestem tą nieszczęśnicą. - powiedziałam załamanym głosem biorąc z kubka duży łyk wina dla pocieszenia.
  - Nie mów tak. Louis to zwykła świnia i kobieciarz, nie zasługuje na ciebie. On nie jest niczego wart.
  - Nie rozumiesz. Ja go kocham. - pokręciłam głową.
  - Kochasz go? Przecież jemu mówiłaś zupełnie co innego.- Kate popatrzyła na mnie ze zdumieniem.
  - Wiem. Może to zabrzmi śmiesznie i żałośnie, ale wtedy tego nie wiedziałam. Byłam na niego wściekła i nie myślałam, ale teraz jestem tego pewna. Kocham go i nienawidzę jednocześnie. - wyrzuciłam z siebie i z pełną świadomością mogłam teraz stwierdzić, że to co mówię jest prawdą. Kocham Louisa Tomlinsona mimo, że dosyć często zachował się w stosunku mnie jak dupek.
  - Okej, więc... nienawidzisz go za to co ci zrobił,a kochasz za...?
  - Sama nie wiem za co. - wzruszyłam ramionami. - Po prostu nie wyobrażam sobie życia bez niego. Od momentu tego pechowego sylwestra nie było dnia w którym o nim choć przez chwilę nie pomyślałam ani nie zatęskniłam, kiedy nie wiedzieliśmy się dłużej. Uwielbiam jego uśmiech i kiedy jest szczęśliwy, a kiedy jest smutny czuje nieodpartą potrzebę na przytulenie go i pocieszenie. Zupełnie jakby włączał mi się wtedy instynkt macierzyński.
   Kate popatrzyła na mnie chwilę w milczeniu, a potem wstała i zabrała mi wino z ręki.
  - Co ty robisz? - zapytałam zdezorientowana, nie rozumiejąc poczynań mojej przyjaciółki.
  - Jak to co? Idziemy szukać tego gamonia. Nie znoszę go to fakt i nadal myślę, że nie jest ciebie wart, a zwłaszcza po tym co odstawił, ale... jesteś moją przyjaciółką i nie chcę żebyś cierpiała, a widzę, że ty go naprawdę kochasz. A na prawdziwą miłość nie ma innej rady jak pogodzenie się z nią i jej przyjęcie.
  - Mówisz jak swatka i wielka znawczyni miłości. - roześmiałam się.
  - Możliwe, ale po tym co usłyszałam nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami. Skoro ja potrafiłam zmienić kobieciarza w pantofla, to ty też będziesz umiała.
  - Dziękuje Kate, jesteś wspaniała. - uśmiechnęłam się i przytuliłam do przyjaciółki, a z oczu znów popłynęły mi łzy, ale tym razem były to łzy szczęścia.
  - Jesteś w stanie mu to wybaczyć? - zapytała nie wypuszczając mnie ze swoich objęć.
  - Chyba tak, jeśli obieca mi, że przestanie być takim dupkiem i wreszcie nada jakąś nazwę naszej relacji.
  - Więc idziemy, zmieniać Louisa.
   I tak wyszłyśmy z pokoju Kate do tej pory zamknięte z butelką wina i zaczęłyśmy iść korytarzami do windy. Czułam się pewna siebie. W głowie miałam ułożone to co chciałam powiedzieć Lou, ale i tak pozostała we mnie obawa o to, że na jego widok znów się zamknę i nie powiem mu ani słowa tylko spakuję swoje rzeczy i wyjdę z naszego pokoju bez słowa.
  - Jedziemy do waszego pokoju? - zapytała mnie, gdy weszłyśmy do windy.
  - Tak. Poczekam tam na niego, w końcu będzie musiał wrócić.
   Kate nacisnęła odpowiedni guzik, który włączył się i zamigotał zielonym światełkiem.
  - Wiesz co chcesz mu powiedzieć?
  - Tak, mam tylko nadzieję, że się go nie wystraszę, a Louis wykaże jakąkolwiek chęć do pojednania. Boję się tylko jeszcze jednej rzeczy...
  - Jakiej?
  - Tego, że jego słowa nie były prawdziwe i mnie nie kocha, albo tego, że zdenerwował się na mnie za te kilka ostrych słów, które o nim powiedziałam i nawet nie zechce ze mną rozmawiać. - powiedziałam z obawą. W końcu nie musi być tak pięknie i kolorowo jak przed chwilą to sobie wyobrażałam. Ta druga, mniej wyidealizowana wersja wydarzeń jest nawet bardziej realistyczna, więc czemu nie miałoby się tak stać?
  Wreszcie winda dojechała na piętro i drzwi otworzyły się. Korytarz był pusty. Nie było nikogo. Powoli wyszłam z windy i z narastającą gulą w gardle, na trzęsących się z nerwów nogach podeszłam do drzwi naszego pokoju i wyciągnęłam z kieszeni kluczyk, który dał mi Lou. Włożyłam go do zamka w drzwiach i przekręciłam.
  - Chcesz żebym zaczekała na tego pacana z tobą, czy mam iść do siebie? - spytała mnie przyjaciółka stojąca w dalszym ciągu nade mną.
  - Kate, nie obraź się, ale wolę zostać i poczekać na niego sama. Muszę samodzielnie przygotować się na tą konfrontację, ale dziękuję ci za wszystko.
  - Nie ma sprawy, rozumiem. Będę trzymała kciuki.
   Po raz ostatni przytuliłyśmy się o potem Kate poszła znikając po chwili w windzie. Zamknęłam drzwi, jednak nie na klucz, żeby Louis mógł wejść i usiadłam na łóżku, które teraz wydawało mi się ogromne. Może to ze strachu i obawy, a może to przez to, że zawsze oprócz mnie siedział lub leżał na nim jeszcze Lou. Na nowo byłam załamana i przestraszona. Pewność siebie, którą miałam przez kilka sekund po wyjściu z pokoju Kate wyparowała ze mnie całkowicie, a mi pozostało tylko czekać. Nie potrudziłam się nawet o zdjęcie z siebie kurtki czy butów, chciałam tylko, żeby Louis już przyszedł i chciałam mieć tą rozmowę z głowy. Rozważałam co zrobię, kiedy mnie wyśmieje i oznajmi, że to był tylko żart i w rzeczywistości nie kocha mnie ani trochę. Nie chciałam dać mu satysfakcji i się rozkleić. Zaplanowałam, że w takim wypadku jak najszybciej się spakuję i trzaskając drzwiami wyjdę z pokoju nie dając nic po sobie poznać. Jak prawdziwa feministka uważająca posiadanie przy sobie faceta jako zło konieczne.
   I wtedy usłyszałam trzask drzwi, ale nie ten w mojej głowie, a rzeczywisty trzask. Natychmiast poderwałam się z łóżka i stanęłam na równe nogi. Przy drzwiach stał Louis, jednak widząc mnie nie zrobił ani kroku.
  - Mam wyjść i poczekać za drzwiami, aż się spakujesz? - zapytał po dłuższej chwili uciążliwego milczenia.
  - Nie. Chciałam ci coś powiedzieć.
  - Słucham. - zrobił jeden krok do przodu i spojrzał mi prosto w oczy, ale nie mogłam z nich nic wyczytać. Nie było w nich nic. Żadnego smutku, szczęścia czy czegokolwiek innego.
  - Nie wiem czy to co mi powiedziałeś przed klubem było prawdą, ale... jeżeli tak to.. ja też cię kocham. Musiałam wszystko sobie przemyśleć. Strasznie mnie zraniłeś i to już nie pierwszy raz, ale nie powinnam się za to na ciebie wściekać, bo jak już mówiłam nie jesteśmy parą...i to mnie tak strasznie boli...- zakończyłam spuszczając głowę w dół i z wielkim zainteresowaniem zaczęłam wpatrywać się w czubki moich butów, jakby nagle stały się najciekawszą rzeczą na świecie.
  - Kochasz mnie? - Louis spojrzał na mnie z nadzieją i podszedł bliżej mnie.
  - Tak. - pokiwałam głową. - Teraz jestem tego pewna.
   Nagle poczułam na sobie jego usta. Oddałam ten pocałunek, zakładając mu ręce na szyję jak miałam to w zwyczaju robić za każdym razem, kiedy się całowaliśmy. Louis objął moją twarz pogłębiając pocałunek, a gdy już się od siebie oderwaliśmy usłyszałam słowa na które czekałam w głębi duszy już od bardzo dawna. Jestem pewna, że nie zapomnę ich do końca życia.
  - Chcesz ze mną być? Jesteś na to gotowa?
  - Jeśli ty jesteś gotowy na zaangażowanie się w to i obiecasz mi, że już nigdy więcej mnie nie zranisz. - odparłam z wielkim uśmiechem na ustach.
  - Obiecuję. Kocham cię, Lucy.
  - Kocham cię Louis.
   I właśnie tak zostaliśmy oficjalnie parą. Całowaliśmy się przez dobre dziesięć minut i żadne z nas nie potrafiło się od tego drugiego oderwać. Byłam taka szczęśliwa, że nareszcie poprosił mnie o to i odważył się powiedzieć, że mnie kocha, że cały świat przestał dla mnie istnieć, bo mój świat był obok mnie i właśnie zachłannie mnie całował, jakby jutro miało już nie nastąpić. Miałam nadzieję, że teraz moje życie będzie lepsze i nie będę musiała się martwic już tym, że Lou ogląda się za innymi dziewczynami, bo to ja jestem jego dziewczyną. A jeżeli jednak odważy się to zrobić, to będę miała pełne prawo do tego, żeby porządnie mu przyłożyć, jednak myślę, że to nie będzie już potrzebne. W końcu jesteśmy już razem.
  Następny rozdział: 1 marca




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz