wtorek, 28 marca 2017

Rozdział 26

*Lucy*
   Poprzednią noc spędziłam u Louisa mimo, że moja mama nie była z tego zadowolona, ale po tak burzliwym dniu potrzebowałam zasnąć obok kogoś bliskiego i obudzić się wtulona w jego bok słuchając bicia jego serca. To piękne uczucie, najpiękniejsze jakie znam.
   Obudziliśmy się oboje wcześnie. Louis musiał odwieźć mnie do domu, a sam jechał na trening zaczynający się o tej samej godzinie co moje lekcje.
  - Przyjadę po ciebie po szkole. - powiedział, kiedy samochód zaparkował na podjeździe przed moim domem. - I przyszykuj sobie jakąś ładną sukienkę, bo zabiorę cię na prawdziwą randkę do restauracji.
  - Z jakiej to okazji? - zapytałam zdziwiona.
  - Czy musi być jakaś okazja, żebym mógł zabrać swoją dziewczynę gdzieś gdzie zasługuje? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie.
  - Robisz się coraz bardziej romantyczny. - powiedziałam ze śmiechem. - Ale dobrze wybiorę sobie coś ładnego.
   Kiedy auto Louisa odjechało, a ja weszłam do domu powitała mnie głucha cisza. Mama już dawno pojechała do pracy, wieszak na płaszcze był pusty, zniknęły również kluczyki do samochodu, a na stole nie leżały żadne jej papiery, o których mogła zapomnieć, co oznaczało, że szanse na jej powrót są zerowe, dlatego postanowiłam to wykorzystać. Moją pierwszą lekcją była matematyka, której szczerze nienawidzę, a nauczycielka (najbardziej znienawidzona przez wszystkich uczniów liceum Bentleya) jest wymagająca do tego stopnia, że kartkówki są u niej na prawie każdej lekcji, więc nie chcąc ryzykować kolejną negatywną oceną stwierdziłam, że najlepszym wyborem będzie po prostu na nią nie iść.
   Ze spokojem udałam się więc do swojego pokoju, żeby zmienić ubrania na dzisiejsze, a później skierowałam się do łazienki w celach upiększających, jeśli wiecie co mam na myśli. Kiedy wszystkie czynności, które powinnam zrobić zostały ukończone zeszłam na dół włączając telewizor i zabierając się za oglądanie kolejnego sezonu Kardashianek. Jednak w mojej głowie była jedna rzecz, która nie pozwalała mi się skupić na losach Kim, która właśnie poszła razem z Kourtney, żeby dowiedzieć się o płci swojego dziecka. Przez cały czas gryzło mnie moje wczorajsze zachowanie w stosunku do Lily, Kate i Zayna. Sama nie wiem kogo potraktowałam najgorzej, ale wiedziałam, że będę musiała przeprosić całą trójkę i zwierzyć się dziewczynom z mojej bulimii. Jako moje dwie najbliższe przyjaciółki powinny o tym wiedzieć, ale będzie to niezwykle trudne dla mnie do powiedzenia.
   Równo o godzinie 9 wyszłam z domu i po 20 minutach dotarłam pod budynek szkoły. W szatni zaczepiło mnie kilka dziewczyn, z którymi chodzę na matematykę, żeby pożyczyć mi swoje notatki, za które podziękowałam i je wzięłam. Teraz przynajmniej będę przygotowana do następnej lekcji, a jestem pewna, że matematyczka już więcej razy mi nie odpuści.
  - Widziałyście gdzieś Kate albo Lily? - zapytałam Ashley i Anne, które nadal wiernie dotrzymywały mi towarzystwa.
  - Kate jest u trenera w kantorku, a Lily ostatnio widziałam w kawiarni. - odparła Anne szczęśliwa, że to właśnie ona mogła udzielić mi cennej odpowiedzi.
  - W porządku, w takim razie dziękuję wam za notatki i do zobaczenia. - powiedziałam zamykając swoją szafkę i wychodząc z szatni. Anne i Ashley pomachały mi na pożegnanie, a ja popędziłam na górę w poszukiwaniu Lily. Sprawę Kate i Zayna wolałam załatwić później, ponieważ przeczuwałam, że z tym pójdzie mi najciężej.
   Nie musiałam zbyt długo się rozglądać, żeby znaleźć Lily. Wychodziła właśnie z kawiarni trzymając w ręce papierowy kubek z gorącą czekoladą. Na mój widok stanęła w miejscu nie wiedząc co powinna teraz zrobić.
  - Hej Lil. - podeszłam do niej, zaczynając od zwykłego przywitania.
  - Hej. - mruknęła.
  - Możemy pogadać? - zapytałam rozglądając się po korytarzu. Wszędzie gdzie tylko sięgnęłam wzrokiem byli uczniowie z różnych klas. Jedynym ustronnym miejscem, gdzie zwykle nie przebywało wiele osób była szatnia dziewczyn, dlatego zaproponowałam Lily właśnie to miejsce, w które później się udałyśmy.
- O czym chcesz ze mną gadać? - zapytała Lily siadając na ławce w szatni.
  - Chcę pogadać o tym co wczoraj się stało na wfie. Powinnam powiedzieć wam to już dawno temu, ale zwyczajnie nie miałam odwagi. Myślałam, że poradzę sobie z tym sama. - westchnęłam.
  - Chyba wiem o co chodzi. - powiedziała Lily. - Kate powtórzyła mi to co mówił jej Zayn.
  - Czy oni naprawdę informują się o wszystkim? - zadałam pytanie skierowane po połowie do przyjaciółki, a po połowie do siebie samej. Lily wzruszyła ramionami, a ja nie chcąc dalej przedłużać momentu do którego dążyłam zaczęłam opowiadać Lily całą swoją historię od początku. Po wszystkim nie kryła swojego zaskoczenia jak i również oburzenia faktem, że dowiaduje się o tym dopiero teraz, ale mimo to uściskałyśmy się, a ja znów poczułam, że zawsze mogę liczyć na pomoc przyjaciółek.
   Dzwonek zadzwonił w momencie, gdy wyszłyśmy z szatni. Lil popędziła do swojej sali, a ja skręciłam korytarzem kierując się na swoje zajęcia, na które specjalnie się nie spieszyłam. Pani Stanley - nauczycielka historii, kobieta po pięćdziesiątce zbliżająca się do emerytury niespecjalnie zainteresowała się, gdy weszłam do sali z niemrawym ,, przepraszam za spóźnienie" i z hukiem położyłam swoje rzeczy na ławce. Po tylu latach pracy w szkole chyba była do tego przyzwyczajona. Zauważyłam, że w sali nie ma jeszcze kilku uczniów i dopiero, gdy wszyscy już przyszli Stanley zaczęła sprawdzać listę obecności, po której zaczęła prowadzić lekcje o ile można nazwać to lekcją. Była dziś zmęczona do tego stopnia, że kazała przeczytać nam temat w podręczniku, a sama z ociąganiem zaczęłam uzupełniać dziennik.
   Po skończonej lekcji zaczęłam szukać Kate. Liczyłam na to, że nie siedzi znów u swojego brata w kantorku tylko chodzi gdzieś razem z Naomi i Judie lub pije z nimi miętową herbatę w kawiarni. Nie myliłam się, nie musiałam długo się za nią rozglądać, by dostrzec ją w kawiarni, gdzie siedziała przy jednym z elitarnych stolików, jak nazwali to uczniowie tej szkoły. Podobno kawiarnia od początków wybudowania tej szkoły należała do tak zwanej elity, ale później gdy zaczęli w niej przebywać również ci '' zwykli" uczniowie elita wydzieliła miejsce, gdzie siadali tylko oni i tak to już zostało.
   Podeszłam do stolika Kate zajmując wolne miejsce. Siedzące dwa stoliki dalej Melody i Cindy pomachały mi na przywitanie, ale nie zamierzałam odwzajemnić tego gestu, gdyż zwyczajnie nie miałam na to czasu.
  - Naomi, Judie, możecie zostawić nas same? - zapytałam dziewczyny siedzące przy Kate, jednak moja prośba zabrzmiała bardziej jak żądanie czym również się nie przejęłam. Na moje słowa od razu wstały opuszczając stolik i zostawiając mnie z przyjaciółką.
  - Musimy porozmawiać. - powiedziałam, gdy Naomi i Judie już na dobre odeszły.
  - Inaczej nie wypraszałabyś moich koleżanek. - wywróciła oczami Kate biorąc kolejny łyk miętowej herbaty przez zakręconą słomkę w jej ulubionym, fioletowym kolorze.
  - Wiem, że wczoraj nie zachowałam się w porządku wobec ciebie nie mówiąc ci prawdy, ale...
  - Obraziłaś mojego brata i jednocześnie mnie przed szkołą. - powiedziała zachowując stoicki spokój, który przerażał mnie w niej najbardziej. Kiedy nie okazywała kompletnie żadnych emocji wtedy było już wiadomo, że jest bardzo zła. To był jej znak rozpoznawczy, który umieli rozpoznać tylko najbliższe jej osoby. Inni mogli zastanawiać się tylko co jest nie tak lub myśleć, że Kate nie ma nastroju.
  - Wiem, jego też przeproszę, ale najpierw chciałam zacząć od ciebie. - westchnęłam dosuwając swoje krzesełko do stolika. - Zayn miał rację, ale bałam się do tego przyznać. Wiem, powinnam powiedzieć ci o tym już dawno temu kiedy to wszystko się zaczęło, ale nie potrafiłam.
  - Jak to się zaczęło? - zapytała odsuwając od siebie herbatę.
   Więc po raz trzeci w przeciągu ostatnich 24 godzin opowiedziałam historię swojej bulimii, o tym jak do niej wróciłam i czemu to zrobiłam. Mimo, że na samym początku mina Kate nie wyrażała kompletnie nic tak jak poprzednio to po pewnym czasie na jej twarzy pojawiło się współczucie i gdy już skończyłam opowiadać jej wszystko przytuliła mnie i zamówiła mi miętową herbatkę jako oznakę swojego wybaczenia.
  - Myślałam, że już skończyło ci się kieszonkowe. - powiedziałam przypominając sobie moment, w którym Kate oznajmiła wszystkim wszechobecnym, że po wyjeździe jest spłukana i nie dostała od rodziców więcej kieszonkowego.
  - Bo się skończyło, dlatego teraz zabieram od Zayna.
  - Wie o tym?
  - Nawet sam mi daje i będzie dawał dopóki rodzice nie wrócą z kolejnej delegacji.
  - A jeśli mówimy już o Zaynie, to gdzie on teraz jest? - zapytałam.
  - U Hetfielda. - odpowiedziała mi zerkając na swój telefon. - Właśnie wyszedł.
  - Piszecie do siebie za każdym razem gdy zmieniacie miejsce?
  - Zdarzają się wyjątki. - wzruszyła ramionami chowając telefon do kieszeni. - Jeżeli chcesz pogadać z nim jeszcze na tej przerwie, to radzę ci idź do niego teraz. Za chwilę rzuci się na niego Mia i jej spółka, ostatnio cały czas go podrywa.
  - Zauważyłam, dzięki za herbatę. - powiedziałam wstając i przysuwając swoje krzesło do stolika. Chciałam wspomnieć jeszcze o naszej rozmowie i powiedzieć do Kate coś w stylu ,, cieszę się, że nie mamy już przed sobą tajemnic", ale odpuściłam to sobie wiedząc, że moja przyjaciółka nie należy do osób, które lubią żyć wspomnieniami nawet jeśli mówimy tu o wspomnieniach sprzed kilku minut.
   Zgodnie z tym co mi powiedziała udałam się w kierunku gabinetu dyrektora i kiedy byłam w połowie drogi napotkałam na niej Zayna.
  - Hej. - przywitałam się, a moja pewność siebie, która towarzyszyła mi jeszcze przed chwilą wyparowała. Zawsze bowiem znalazła się osoba lub sytuacja przez, którą czułam się bardzo niepewnie.
  - Witaj Lucy. - odpowiedział podnosząc na mnie swój wzrok.
  - Chciałam...z tobą pogadać.
  - Zapraszam. - Zayn wskazał, żebym poszła przodem i poszliśmy do jego kantorka. Podczas tej niedługiej drogi widziałam jak Mia, która nosiła się z zamiarem zagadania przystojnego trenera patrzy na mnie zazdrośnie, ale po chwili to spojrzenie znika i tylko uśmiecha się do mnie niewinnie. Jej zachowanie pozostanie dla mnie już zawsze zagadką, ale w zasadzie wolę, gdy usługuje mi na każdym kroku niż gdy mnie wyzywa choć i z tym już sobie nieźle radzę. Szkoła Kate robi swoje.
  - Zrobić ci herbaty? - spytał Zayn, gdy drzwi od jego kantorka zostały za nami zamknięte, a ja siadłam na tym samym miejscu, na którym siedziałam wczoraj.
  - Nie dziękuje, piłam przed chwilą z Kate w kawiarnii. Zayn pokiwał głową i zajął swoje miejsce naprzeciwko mnie.
   Tak jak poprzednio przez moment zapadła między nami cisza, ale w odróżnieniu od dnia wczorajszego to ja przerywam milczenie.
  - Przepraszam za to jak na ciebie nakrzyczałam i byłam dla ciebie nie miła. Miałeś rację co do każdego słowa. Przepraszam, po prostu się bałam. Nie chciałam, żeby mój sekret się wydał.
  -Wiem Lucy, rozumiem to i przyjmuję twoje przeprosiny. Najważniejsze jest teraz to, żebyś otrzymała odpowiednią pomoc i wsparcie od rodziny i przyjaciół.
  - To już jest załatwione. Louis obiecał, że poszuka mi najlepszego psychologa. - powiedziałam dumna z tego jaki mój zazwyczaj mało pomocny chłopak może okazać się wspaniały. Wiedziałam, że najgorsze jest jeszcze przede mną, terapia i te wszystkie sprawy, ale pierwszy krok został już zrobiony i to przynosiło mi niesamowitą ulgę.
  - Ale w zasadzie jak domyśliłeś się tego, że mam bulimię? - zapytałam Zayna. W końcu nagłe zasłabnięcie mogło być równie dobrze objawem czegokolwiek innego, a on już za pierwszym razem postawił prawidłowe przypuszczenie.
  - Około dwa lata temu, pamiętam moment, kiedy byłaś u Kate i gdy wszedłem do was do pokoju zauważyłem jak wpychasz w siebie wszystkie przekąski postawione na jej biurku. Potem słyszałem jak wymiotujesz w łazience i nawet chciałem z toba o tym porozmawiać, ale nie było do tego sposobności, a kilka dni później już o tym zapomniałem. Przypomniało mi się to dopiero wczoraj, gdy zemdlałaś. Twoje nagłe zaburzenia równowagi świadczyły albo o zaburzeniu krążenia albo o chorobie o podłożu psychicznym. Wykreśliłem powód pierwszy i została mi tylko bulimia. - wytłumaczył Zayn. - W każdym razie chcę, żebyś wiedziała, że możesz liczyć na moje wsparcie w każdej chwili. - brunet ścisnął moją dłoń, a następnie wstał ze swojego miejsca zamykając mnie w uścisku.
  - Dzięki Zayn. - powiedziałam, gdy po chwili uwolniłam się z jego ramion.
  - Nie ma sprawy, widzimy się na wfie. - uśmiechnął się do mnie. - I jeszcze jedno. Nie rób tego więcej, proszę.
  - Postaram się. - westchnęłam, a potem nacisnęłam klamkę i opuściłam pomieszczenie.
   Po trzech następnych lekcjach zmęczona dotarłam do szatni, gdzie w pośpiechu przebrałam się i weszłam na salę razem z Kate i Lily podczas gdy reszta dziewczyn była jeszcze w trakcie przebierania się i plotkowania.
  - Co będziemy dziś robić Zayn? - zapytała Kate podchodząc do brata i siadając obok niego na ławce.
  - Gramy w siatkówkę tak jak wczoraj. Świetnie wam wtedy szło.
  - Nie lubię siatki. - westchnęła Lily.
  - Ja też nie. - dodałam mając nadzieję, że dzięki temu Zayn zmieni plany co do naszych dzisiejszych zajęć.
  - Dajcie spokój, siatkówka jest super.
  - Pograjmy w koszykówkę. - zaproponowała Lily wychodząc na środek sali i udając, że rzuca piłką do kosza.
  - Wszystkie jesteście na to za niskie. - stwierdził Zayn. - Siatka jest dla was najlepsza.
   Być może próbowałybyśmy dyskutować z Zaynem dalej, ale na salę weszły wszystkie dziewczyny, więc jakiekolwiek rozmowy z nim były wykluczone. Jeszcze przed feriami Lindy i Rose - dziewczyny, z którymi chodzę na geografię zaprotestowały mówiąc, że to niesprawiedliwe, że ja i Lily możemy zwracać się do trenera po imieniu tylko dlatego, że przyjaźnimy się blisko z jego siostrą. Zayn musiał wtedy załagodzić sytuację i powiedział nam, żebyśmy starały unikać się dłuższych rozmów z nim na lekcji. Sam obawiał się tego, że te dwie lalunie pójdą z tym do Hetfielda, a on nie zaliczy praktyk studenckich, dlatego od tej pory rozmawiałyśmy z nim tylko po lekcjach lub przed nimi, gdy wszystkie dziewczyny opuściły salę.
   Po krótkiej rozgrzewce zostałyśmy rozdzielone na dwie drużyny i rozpoczęła się gra. Przyznam, że na początku nie szło mi najlepiej. Nie potrafiłam odbić żadnej piłki lecącej do mnie, a raz dostałam piłką w twarz. Gdy więc przyszła kolej, żebym zaserwowała piłkę zaczęłam protestować nie chcąc poniżyć się jeszcze bardziej, ale Zayn w porę przybiegł do mnie i zaczął pokazywać mi w jaki sposób powinnam odbić tak, żeby piłka przeleciała na drugą stronę siatki.
  - Teraz pochyl się i nie uginając ręki odbij piłkę. - poinstruował mnie, przez cały czas stojąc za mną i trzymając mi jedną rękę. Spróbowałam powtórzyć jego ruch, jednak zamiast tego piłka wypadła mi z ręki i poturlała się po podłodze.
  - Spokojnie, spróbujmy jeszcze raz. - powiedział Zayn podnosząc piłkę i podając mi ją.
  - Nie podoba mi się ta gra. - mruknęłam po raz kolejny ustawiając się w tej samej pozycji.
  - Nie tak, nie tak. - Zayn pochylił się nade mną i mogłabym przysiąc, że poczułam jak jego ręka dotyka mojej pupy przez chwilę się na niej zatrzymując, a później wędruje we właściwe miejsce. Wytłumaczyłam sobie to jednak tym, że było to całkowicie przypadkowo, dlatego nie zwróciłam na to uwagi. Przecież wie o tym, że chodzę z Louisem, a sam również ma dziewczynę. Poza tym jest tutaj praktykantem, a takie zachowanie wykracza poza regulamin szkoły, którego on stara się przestrzegać.
   Po skończonych zajęciach wfu przyszedł czas na oczekiwany powrót do domu. Na parkingu jak zwykle czekało na mnie białe auto, z którego wysiadł Louis, by potem odwieźć mnie do domu, gdzie miałam zmienić swój strój i jechać z nim na obiad do restauracji. Spodziewałam się, że restauracja będzie z pewnością należała do tych lepszych, gdzie cena za szklankę wody wynosi tyle ile dobry obiad w pubie, dlatego przygotowałam na to wyjście czerwoną, koronkową sukienkę z wyciętym dekoltem z myślą o Louisie.
  - Poczekaj tu, ja się tylko przebiorę. - poleciłam Louisowi usadzając go na swoim łóżku.
  - Nie spiesz się mamy rezerwacje dopiero za godzinę, a ja rozegram w tym czasie kolejną rundkę Candy Crush.
  - Na której jesteś planszy? - zapytałam zaciekawiona. Candy Crush to gra w której głównym celem jest przesuwanie kolorowych cukierków i bycie na jak najwyższej planszy, gdzie każda z nich ma swoją nazwę. Samej czasami zdarza mi się pograć w tą grę i wiem, że potrafi naprawdę wciągać mimo, że na pozór cukierki nie wydają się ciekawe.
  - Karmelowa Zatoka, nieźle co?
  - Jestem trzy plansze dalej. - odpowiedziałam zadowolona i wystawiłam Louisowi język.
  - To niemożliwe, pokaż. - zażądał rzucając swój telefon na łóżko.
   Wyjęłam z kieszeni swój telefon, włączyłam grę i pokazałam Lou swoją planszę. Nie był zadowolony z tego, że wreszcie znalazł się ktoś lepszy od niego, dlatego milcząc włączył swoją grę i zaczął przesuwać cukierki na planszy.
  - Zobaczysz i tak cię wyprzedzę. - warknął do mnie nie odrywając wzroku od gry.
  - Twoje niedoczekanie skarbie. - powiedziałam całując go w policzek, a następnie znikając za drzwiami łazienki.
   Przebrałam się w niej w moją sukienkę oraz postanowiłam poprawić również swój dzienny makijaż. Jasno różową szminkę zamieniłam na krwistą czerwień, a na oczach narysowałam cienką, subtelną kreskę. Do tego wytuszowałam rzęsy tak, żeby nabrały większej objętości. Efekt końcowy był zniewalający. Byłam pewna, że gdy przy wyjściu założę wysokie, czerwone szpilki moje nogi będą wyglądać o niebo lepiej, a ja sama zaprezentuję się znacznie lepiej niż teraz.
  - Możemy już iść Louis. - powiedziałam otwierając drzwi łazienki. Lou po kilku ruchach wyłączył grę i włożył znów telefon do kieszeni.
  - O kurwa. - powiedział na mój widok skanując mnie dokładnie wzrokiem od góry do dołu. - Wyglądasz cholernie seksownie, najchętniej wziąłbym cię już teraz, na twoim biurku.
  - Ale nie weźmiesz, bo idziemy na randkę, więc spróbuj nie pożerać mnie wzrokiem, żeby w spodniach nie zrobił ci się namiot, bo nie wejdziemy tak do restauracji.
  - Dlaczego zawsze musisz psuć te gorące chwile. - mruknął niezadowolony. - Mogę chociaż złapać cię za tyłek?
  - Nie. Wychodzimy. - powiedziałam stanowczo zabierając jeszcze ze sobą małą kopertówkę wysadzaną kryształkami Swarowskiego, którą kiedyś dostałam od Kate do której schowałam swój telefon i portfel. Przy wyjściu usłyszałam od Lou jeszcze kilka komplementów i próśb, żeby chociaż mógł mnie dotknąć, ale każdą z nich kończyłam takim samym słowem, którego chyba nie trudno się domyślić.
  - Jestem wielkim szczęściarzem, że mam taką cholernie gorącą dziewczynę. - powiedział, gdy wsiedliśmy już do samochodu. - Chyba sam Bóg wrzucił mi cię wtedy pod koła.
  - Nasze pierwsze spotkanie było dosyć osobliwe. - stwierdziłam przypominając sobie feralny sylwestrowy wieczór, gdy ja i Louis się poznaliśmy. Na pewno nie był to sposób poznania, w jaki zazwyczaj poznają się normalni ludzie, ale przecież kto powiedział, że my jesteśmy normalnymi ludźmi?
   Po kilkunastu minutach jazdy dotarliśmy do restauracji na samym końcu miasta. Miła wielkie okna i piękne zadaszenie. Na parkingu znajdowało się wiele samochodów takich jakie miał Louis. Było kilka czerwonych ferrari, lamborghini i lexusów. Wszystkie z wyższej półki tak samo jak goście. Kiedy tylko weszliśmy do środka dwóch szatniarzy zabrało od nas nakrycia, a jedna z kelnerek wskazała nam miejsce gdzie powinniśmy usiąść bez wypytywania Louisa o nazwisko. Jak się okazało kelnerka rozpoznała Louisa od razu, ponieważ, gdy doprowadziła nas do właściwego stolika zdjęła z niego karteczkę z napisem: TOMLINSON.
  - Proszę bardzo o to państwa karty menu. Proszę zadzwonić tym dzwoneczkiem, kiedy będą państwo gotowi do złożenia zamówienia. - powiedziała uprzejmie kelnerka, a następnie oddaliła się zostawiając nas samych.
   Nasz stolik był nieco oddalony od stolików innych gości przez co zachowała się dla nas większa prywatność. Tak jak podejrzewałam goście byli wystrojeni w podobne ubiory do naszych. Panie miały piękne, drogi sukienki i wysokie szpilki, a panowie eleganckie fraki. Prawie na każdym stoliku stała butelka musującego szampana albo białego wina. Potrawy były podawane w mniejszych ilościach na dużych talerzach w towarzystwie bukietu warzyw. Kiedy zerknęłam do karty menu zorientowałam się, że ceny są jeszcze bardziej kosmiczne niż podejrzewałam. Cena sałatki greckiej (jednej z najtańszych dań) wynosiła 16£, a musujący szampan, którego goście tak chętnie pili 120£ za  jedną butelkę.
  - Co sobie życzysz kochanie? - zapytał Louis znad karty dań.
  - Widziałeś ceny tych dań? - spytałam go dyskretnie przerzucając strony karty tak, żeby nikt z gości nie zorientował się, że nie znajduje się na ich poziomie, a cena podane w karcie są trzy razy wyższe niż moje miesięczne kieszonkowe.
  - Owszem, jadłem tu już wiele razy. - odpowiedział mi odkładając swoją kartę. - Polecam ci musującego szampana. W tej restauracji podają tylko te z najwyższej półki i smakują naprawdę wybornie. Nie przejmuj się cenami. - powiedział widząc moją minę. - Ja za wszystko płacę.
  - W takim razie poproszę tylko sałatkę grecką i ewentualnie szklankę wody. - powiedziałam zamykając kartę dań. Wiedziałam o tym, że Louisa na to wszystko stać, ale mimo to głupio się czułam zamawiając kosztowne dania na jego rachunek. Nie chciałam, żeby przeze mnie zbankrutował lub co gorsze żałował, że w ogóle mnie tu zabrał, gdyby zobaczył koszt swojego zamówienia po tym, gdybym zamówiła to na co miałam ochotę.
  - Nie wygłupiaj się. Przyszliśmy tu na obiad, a nie na lekką przekąskę przed obiadem. Zamów sobie stek albo coś innego co chciałabyś zjeść. - zażądał stanowczym głosem tym samym, którego użył w stosunku do mnie w niedzielę, w łazience po obiedzie z Nicholasem, kiedy wkładał mi do ust swoją koszulkę.
  - Lou, ale...- spróbowałam zaprotestować.
  - Nie słyszę słowa więcej. - zgasił mnie szybko. - Wolisz szampana czy wino?
  - Szampana. - odpowiedziałam na nowo wertując kartki menu. - Chętnie zjadłabym ośmiornicę duszoną z batatami. Uwielbiam owoce morza.
  - Też je kocham. Zamówię to samo, jeszcze nigdy nie jadłem tutaj ośmiornicy. - powiedział Louis dzwonią dzwoneczkiem pozostawionym nam przez kelnerkę.
   W mgnieniu oka znalazł się przy nas jeden z kelnerów przyjmując od nas zamówienie, a później oddalając się z niskim ukłonem. Chwilę potem pojawił się znowu niosąc nam szampana i kryształowe kieliszki. Następnie otworzył nam butelkę i rozlał alkohol do kieliszków uprzednio pytając się czy sobie tego życzymy. Szampan rzeczywiście smakował wybornie. Przyznam, że jeszcze nigdzie nie piłam go tak dobrego pomimo, że kilka razy zdarzyło mi się wypić alkohol z wyższej półki.
  - Ta restauracja jest naprawdę świetna. - powiedziałam odsuwając kieliszek od ust. - Obsługa jest bardzo uprzejma i kulturalna, a szampan doskonały i ten wystrój... - zachwycałam się dalej.
  - Myślałaś, że gdzie cię zabiorę? Do byle jakiej restauracji jak ostatnio zabrał nas Liam w Austrii? Ja moja ukochana wybieram tylko te najlepsze z najlepszych. - wychwalał się Lou z dumnie uniesioną głową. Chciałam jedynie zauważyć, że restauracja, którą wybierał nam Liam była zatwierdzona przez Louisa, który stwierdził, że możemy tam wejść, ale nie przypomniałam mu tego małego drobiazgu, gdyż nie chciałam psuć dzisiaj jego dumy i zadowolenia faktem, że chociaż raz udało mu się zabrać dziewczynę na wspaniałą randkę. (O ile moje poprzedniczki chodziły z Lou na randki pomiędzy przerwami od seksu)
   W końcu po długim czasie oczekiwania zamówione przez nas dania dotarły do naszego stolika. Ten sam kelner, który wcześniej dostarczył nam szampana, podał nam ośmiornice z taką samą gracją i w tak samo szybkim tempie oddalił się od stolika życząc smacznego.
  - Wyglądają wyśmienicie. - powiedziałam biorąc do ręki sztućce i patrząc z wielkim apetytem na ośmiornicę zalaną sosem o bursztynowej barwie razem z ułożonymi wokoło niej upieczonymi batatami.
  - Na pewno tak smakuje skoro sama nam to wybrałaś. Smacznego skarbie. - uśmiechnął się Louis zajadając się po chwili ośmiornicą.
   Rzeczywiście smak był nieziemski tak jak zresztą wszystko w tej restauracji. Kiedy ośmiornice zostały już przez nas zjedzone migiem zjawił się przy nas kelner zabierając puste talerze.
  - Czy życzą sobie państwo deseru? - zapytał.
  - Owszem. Co może nam pan polecić? - spytał Louis, a kelner zaczął po kolei wymieniać mu zapewne wszystko co mieli na karcie. Swoją drogą to naprawdę imponujące, że tutejsza obsługa uczy się menu na pamięć. Myślę, że w rzadko której restauracji to się zdarza. Kelnerzy raczej nie znają wszystkich dań i często nawet nie wiedzą z czego są robione co według mnie jest bardzo istotnym szczegółem.
  - Lucy, co powiesz na Pana Cotte ze świeżymi malinami?
  - Tak, myślę, że może być. - odpowiedziałam Louisowi zajęta oglądaniem widoku zachodzącego słońca przez wielkie okno restauracji.
  - Lucy?
  - Tak?
  - Co byś zrobiła gdybym powiedział ci, że kiedy ostatnio uprawialiśmy seks zapomniałem użyć zabezpieczenia?
   I w tym momencie cały czar prysnął. Wróciłam do rzeczywistości wybudzona z pięknego snu i spojrzałam na Louisa przestraszona. Zapomniał się zabezpieczyć ostatnim razem czy po prostu chciał zadać głupie pytanie, żeby mnie zdenerwować? Miałam szczerą nadzieję, że to drugie ponieważ na dzień, w którym ostatni raz byliśmy ze sobą bardzo blisko przypadał na moje dni płodne, a prawdopodobieństwo zapłodnienia po jednym stosunku bez zabezpieczenia w przypadku młodej kobiety takiej jak ja wynosiło powyżej 30%. (zapamiętałam tą wiadomość z lekcji o wychowaniu seksualnym prowadzoną dla dziewcząt w pierwszej i drugiej klasie liceum. Nasza nauczycielka najwięcej mówiła właśnie o ciąży przestrzegając dziewczyny, żeby szczególnie uważały na swoje dni płodne i wyliczały je w prowadzonym przez siebie kalendarzyku miesiączki, który nam rozdawała. Żadna z nas nie wzięła chyba tego na poważnie myśląc, że przecież zawsze są ostrożne podczas zbliżeń ze swoim chłopakiem, ale jak teraz się okazuje nie zawsze może tak być, gdy ponoszą cię emocje po nudnym obiedzie z nowym partnerem twojej mamy)
  - Powiedz, że to twoje kolejne durne pytanie mające na celu doprowadzenia mnie do palpitacji serca. - syknęłam do Louisa z trudem ukrywając swoje narastające zdenerwowanie.
  - Niestety chyba nie. - odparł spuszaczając głowę i unikajac mojego spojrzenia, które w tym momencie wypalało w nim wielką dziurę i gdyby mogło zabijać leżałby w tym momencie martwy pod stołem.
  - Jak mogłeś zapomnieć?
  - Nie wiem, zawsze pamiętam, ale tym razem wyleciało mi zupełnie z głowy. Przepraszam. - mruknął.
  - Przepraszasz mnie? Zdajesz sobie sprawę z tego, że teraz mogę być z tobą w ciąży?
  - Wiem o tym. - westchął Louis. - Ale obiecuję, że nawet jeśli w niej będziesz to cię nie zostawię i razem wychowamy tego smrodka. Zamieszkasz wtedy u mnie, wyremontujemy jeden pokój, wybierzemy mu albo jej jeśli to będzie dziewczynka wspólnie mebelki i...
  - Louis stop. - przerwałam mu. - Na razie nie wiemy czy na pewno jestem w ciąży, więc nic sobie nie planuj. Zresztą to nie jest takie kolorowe jak ci się wydaje. Dziecko wymaga całodobowej opieki. Trzeba zmieniać mu brudne pieluchy, karmić i wstawać w środku nocy, kiedy płacze. Nie dalibyśmy rady, ty masz karierę, a ja jeszcze szkołę, a po niej planuje studia.
  - Mógłbym z niej zrezygnować i zatrudnić się później jako trener. - oświadczył jakby to było czymś naturalnym, ale ja wiedziałam, że to nie przyszłoby do niego tak łatwo, ponieważ jak na razie z tego co widzę, kariera znaczy dla niego naprawdę wiele.
  - Nie wiesz co mówisz. - westchnęłam. - W każdym razie ja nie jestem gotowa do tego, żeby zostać matką. - zagryzłam mocno wargę i schowałam w twarz w dłoniach.
  - Hej Lucy. Spójrz na mnie. - usłyszałam łagodny głos Louisa, a gdy w żaden sposób na niego nie zareagowałam usłyszałam szuranie krzesła i kilka sekund potem Louis stanął przy mnie głaszcząc mnie po plecach.
  - Też nie jestem gotowy do tego, żeby być teraz ojcem, ale jeśli bedę musiał poradzę sobie z tym i nigdy cię nie zostawię. Kocham cię, tyle razy ci to już mówiłem.
  - Ja ciebie też Lou. - odparłam przytulając się do niego i całując w usta smakujące jeszcze duszoną ośmiornicą.
  - Przepraszam. - usłyszeliśmy nad głowami głos kelnera. - Nie chciałbym państwu przeszkadzać, ale przyniósłem deser, czy mam podać go teraz?
  - Tak, oczywiście, przepraszamy. - uśmiechnęłam się do mężczyzny.
  - Oh nie mają państwo za co, życzę smacznego.
   Nie muszę chyba komentować tego jak bardzo smakowała mi Pana Cotta z malinami, podczas jedzenia której razem z Lou postanowiliśmy nie wracać już do tematu mojej ewentualnej ciąży tylko rozkoszować się deserem. Gdy kelner przyniósł nam rachunek Louis nie pozwolił mi na niego spojrzeć, a gdy wkładał do środka pieniądze kazał odwrócić mi się tyłem tak, żebym nie widziała jaką sumę włożył do środka, ale ja i tak wiedziałam ile zapłacił pamiętając ceny potraw, kiedy dostałam kartę menu.
  - Może pojedziemy teraz do mnie? - zaproponował, gdy wsiedliśmy do samochodu.
  - Bardzo bym chciała, ale nie dzisiaj. Muszę powtorzyć sobie jeszcze nowy dział z matematyki.
  - Powiedz mi tylko jaki i nauczę cię. - powiedział skręcając w autostradę.
  - Tak jak poprzednjm razem?
  - Przecież ci się podobało i koniec końców dostałaś trójkę, więc?
  - Nie Lou, nie dzisiaj.
  - Jesteś uparta. - westchnął.
  - Już to słyszałam. - zaśmiałam się wychylając się ze swojego miejsca, żeby pocałować go w policzek.
   Kiedy samochód Louisa dotarł pod mój dom z wielkim żalem zabrałam z niego swoje rzeczy i położyłam dłoń na klamce.
  - Do zobaczenia kochanie. - pożegnałam się szybko.
  - A gdzie mój soczysty buziak w usta? - zapytał zawiedziony.
   Widząc jego minę pochyliłam się nad nim, ale zamiast zwykłego pocałunku zostałam wciągnięta przez Louisa na jego kolana, gdzie zaczął mnie zachłannie całować i wkładać ręce pod moją sukienkę.
  - Jesteś taka seksowna. - wymruczał odrywając swoje usta od moich ust i przysysając się nimi do mojego odsłoniętego dekoltu.
  - Louis, muszę iść. - powiedziałam bawiąc się jego włosami i ciągnąć za ich końcówki.
  - Tak? Bo nie wyglądasz mi na taką. Co powiesz na szybki numerek na tylnych siedzeniach? - zaoferował z chytrym uśmiechem na ustach.
  - Przecież dopiero rozmawialiśmy o tym, że mogę być w ciąży. - przypomniałam mu wracając na swoje miejsce.
  - Spokojnje tym razem nie zapomnę o gumce.
  - Nie. Do zobaczenia Louis. - powiedziałam naciskając klamkę i opuszczając samochód w obawie, że mimo swojego rozsądku po raz kolejny ulegnę Louisowi.
   Gdy odjeżdżał z parkingu pomachałam mu jaszcze stojąc przy drzwiach i z uśmiechem weszłam do środka zadowolona z przebiegu mojej dzisiejszej randki. Postanowiłam nie mówić mamie nic o ewentualnej ciąży pamiętając o jej przestraszonym spojrzeniu gdy pomyślała, że to właśnie z Lou chcemy jej przekazać, a co do siebie stwierdziłam, że najlepszym wyborem będzie bardziej skupić się na nauce i zbliżających się wielkim krokami egzaminach niż na ciąży, której równie dobrze może nie być.
Następny rozdział: 12 kwietnia


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz