wtorek, 20 grudnia 2016

Rozdział 19

*Lucy*
   Powoli zaczynały zbliżać się urodziny Kate. W zasadzie jej impreza urodzinowa miała odbyć się już jutro - 13 lutego, chociaż prawdziwa data jej urodzin to 16 lutego, ale niestety w tym dniu nie przypada żaden wolny dzień, dlatego impreza miała się odbyć właśnie w tym dniu. Oczywiście jako osoba towarzysząca idzie ze mną Louis, który stwierdził, że i tak wszyscy zapomną u kogo jest impreza więc co mu szkodzi, a dodatkowo zobowiązał się odebrać mnie ze szkoły i wspólnie z Lily, Liamem i Justinem mamy jechać do galerii, żeby wybrać prezent dla Kate. Co do jego propozycji wspólnego wyjazdu do Austrii... cóż można powiedzieć, że zmieniłam swoje zdanie i zdecydowałam, się pojechać. Moja mama rozmawiała z Louisem przed naszą bramą o czym dowiedziałam się od razu, kiedy wkroczyła do domu krzycząc do mnie z holu, o czym z nim rozmawiała i mówiąc mi, że już się zgodziła i wszystko mi zapłaci. Nie protestowałam z tego powodu, bo w zasadzie bardzo chciałam z nim jechać, a dodatkowo będę mogła pilnować, żeby nie wydrapali sobie wzajemnie z Kate oczu.
   Godzinę później odebrałam telefon od Louisa, w którym radośnie oświadczył, że zrobił już rezerwację biletów do Austrii na sześć osób oraz zarezerwował pokoje hotelowe w pięcio gwiazdkowym hotelu z bliskim dojściem do stoku narciarskiego. Hotel wydaje się zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz bardzo ładny i luksusowy, dlatego byłam pełna wątpliwości czy aby na pewno moja mama da radę za to zapłacić, jednak po dziesiątym potwierdzeniu z jej strony doszłam do wniosku, że nie ma sensu dalej o to pytać.
   W chwili obecnej kierowałam się prosto z szatni schodami na górę pod salę 121, gdzie za pięć minut miałam mieć lekcje literatury angielskiej. Czarna torba zawieszona na moim ramieniu była dzisiaj wyjątkowo lekka, a ja byłam bardzo zadowolona bo dzisiejszy dzień zapowiadał się znakomicie. Już od dawna chciałam bliżej poznać dwóch najlepszych przyjaciół Louisa, a dodatkowo sprawdzić czy są tak cudowni i wspaniali jak opowiadają mi Kate i Lily. Widziałam ich już jakiś czas temu, a w tamtejszych okolicznościach nie mieliśmy okazji trochę więcej ze sobą porozmawiać i bliżej się poznać.
  - Hej Lucy. - przywitało się ze mną kilka dziewczyn czekających już pod salą.
  - Hej. - odpowiedziałam, posyłając im krótki uśmiech.
  - Słyszałaś już o nowym praktykancie w naszej szkole? - zagadała mnie Megan - jedna ze szkolnych jak ja to nazywam "pudernic".
  - Nie, kto to jest?
  - Jeszcze nie wiem. Dziewczyny z drużyny cheerleaderek podsłuchały jak rozmawiał z Hetfieldem. Podobno będzie uczył damską drużynę w-fu i jest mega przystojny. Już nie mogę doczekać się, kiedy go zobaczę. - zapiszczała Megan.
   Wzruszyłam tylko ramionami i wyminęłam ją kierując się w stronę Cassie. Byłam ciekawa czy ona również słyszała już o seksownym praktykancie. Swoją drogą, też byłam ciekawa czy naprawdę jest taki przystojny jak mówią dziewczyny. Wiedziałam, że koniecznie muszę powiedzieć o tym Kate i Lily chociaż one prawdopodobnie już to wiedzą. Kate ma mnóstwo swoich informatorów, a Lily wie o każdej plotce w tej szkole. Niektóre nawet sama roznosiła.
   Nie zdążyłam jednak dokończyć rozmowę z Cass, ponieważ przerwał nam głośny dzwonek na lekcje, a po chwili pan Diaz wpuścił nas do sali. Przez całą lekcję omawialiśmy "Wichrowe wzgórza" , które bynajmniej nie były moją ulubioną książka, a podczas jej czytania musiałam robić sobie przerwy, żeby nie zasnąć, jednak nie wyraziłam głośno swojej prawdziwej opinii o tej powieści, gdyż jestem pewna, że panu Diazowi niespecjalnie by się ona spodobała.
   Po czterech godzinach lekcyjnych nastał czas na wychowanie fizyczne. Ciekawość o wygląd nowego praktykanta wprost zżerała mnie od środka. Razem z Cassie, szłam pod salę 108 na pierwszym piętrze, gdzie klasa Kate i Lily miały razem zastępstwo. W międzyczasie poczułam jak telefon w kieszeni moich jeansów wibruje, a po wyjęciu go na moich ustach od razu pojawił się uśmiech. Na ekranie widniała wiadomość od Louisa.

  ,, Jaką masz teraz lekcję, skarbie?"

  ,, Skarbie? Haha, od kiedy mnie tak nazywasz? Mam teraz w-f z nowym, przystojnym praktykantem, chcesz wpaść i też na niego popatrzeć?"

Odpisałam od razu, przez cały czas uśmiechając się do ekranu telefonu. Odpowiedź od Louisa przyszłą równie szybko, jak ta wysłana do niego przeze mnie.

,, Od teraz i możesz zacząć się do tego przyzwyczajać, bo będę cię już nazywał tak zawsze xx. A co do twojej propozycji, chętnie wpadnę, ale nie dlatego, żeby popatrzeć na tego kolesia. I tak pewnie w niczym nie może dorównać mi. Będę za niedługo"

   Po odczytaniu ostatniej wiadomości schowałam telefon ruszając w kierunku Kate i Lily, które już po chwili wyszły z sali zawzięcie o czymś ze sobą rozmawiając.
  - Słyszałyście o tym seksownym praktykancie?! - wykrzyknęła od razu Lily, kiedy razem z Kate stanęły obok nas.
  - Cała szkoła już o tym plotkuje. To znaczy tylko dziewczyny, chłopców chyba nie bardzo to obchodzi. - zaśmiała się Cassie.
  - Chyba, że któryś z nich jest gejem. - dodała Kate spoglądając ukosem na Jake Steela z pierwszej klasy, którego wszyscy widzieli na początku roku szkolnego, gdy całował się z jakimś drugim chłopakiem w męskiej toalecie. Pech chciał, że drzwi były uchylone, a para całuśników zapomniała je zamknąć. Przez prawie dwa tygodnie cała szkoła żyła tym wydarzeniem, a Jake ze wstydu nie przychodził do szkoły.
   Niespiesznym krokiem zaczęłyśmy iść w kierunku szatni przez cały czas wymieniając swoje zdania na temat praktykanta. Z jednej strony teoretycznie spotykałam się już z Louisem, ale przecież nie jestem lesbijką, więc chyba wolno mi cieszyć się z przystojnego nauczyciela. W końcu i tak nie będę go podrywać, ani on mnie , więc nasze relacje zakończą się na uczennica - nauczyciel i niczym więcej.
  - Nie przebierasz się? - zapytałam Kate, kiedy usiadła na jednej z ławek ustawionych w damskiej szatni, wyjmując swój telefon i nie wyglądając na osobę z zamiarem przebrania się.
  - Nie. Napisałam sobie zwolnienie z w-f, nie mam ochoty dzisiaj ćwiczyć. - wzruszyła ramionami i zaczęła pisać coś zawzięcie na różowym iPhonie. Podejrzewałam, że znowu pisze do Justina. Ostatnio piszą ze sobą przez cały czas, a ona uśmiechała się za każdym razem do ekranu zupełnie tak jak ja, gdy piszę z Louisem.
  - Nie boisz się, że ten koleś się zorientuje? - odezwała się Lily, zakładając szary podkoszulek przez głowę.
  - Niby jak? Jest nowy Nie zna charakteru pisma mojej mamy, ani mojego, a poza tym do tej pory już nie raz podrabiałam sobie zwolnienia i usprawiedliwienia. Kilka razy nawet podpisywałam się nazwiskiem Zayna. - uśmiechnęła się zadowolona chowając urządzenie na dźwięk dzwonka.
   Wszystkie dziewczyny wyszły z szatni ani na chwilę nie przestając między sobą podniecone, szeptać. Mi, Cassie, Lily i Kate również się udzielał się ten nastrój, dlatego wyszłyśmy przed szereg oczekując na przyjście praktykanta. Nagle Kate cofnęła się z przerażeniem i zatkała usta dłonią.
  - Jasna cholera, dlaczego mi nie powiedział... - wyszeptała ukrywając się za moimi plecami. Już po chwili zrozumiałam jej przerażenie. Nowym, seksownym praktykantem był jej przyrodni brat - Zayn.
   Dziewczyny zaczęły piszczeć cicho z zachwycenia, a ja i Lily stałyśmy odrobinę zażenowane tuż przed Zaynem. W końcu to trochę niecodzienne, kiedy dowiadujesz się, że przez najbliższe lekcje twoim nauczycielem wfu będzie brat twojej najlepszej przyjaciółki, który odwozi cię czasami do szkoły, a nawet wypłakuje ci się na ramieniu przed gabinetem dyrektora po kłótni z siostrą. Kate powoli wyłoniła się zza moich pleców starając się niezauważalnie uciec na sam koniec, jednak jej plan nie powiódł się, gdyż Zayn złapał ją za ramię przyciągając z powrotem na swoje miejsce.
  - Nie uciekniesz, siostrzyczko. Widziałem twoje zwolnienie, które zostawiłaś w kantorku chyba nie jest prawdziwe, co? - powiedział cicho, uśmiechając się złośliwie.
  - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że będziesz miał praktyki w mojej szkole?! - zapytała wściekłym szeptem Kate.
  - Dowiedziałem się o tym dopiero wczoraj, a poza tym chciałem zobaczyć twoja reakcję. Teraz będę mógł cię kontrolować, cieszysz się? - zapytał z sarkastycznym uśmiechem. Widocznie był bardzo rozśmieszony złością swojej siostry, kiedy jej kompletnie nie było do śmiechu. - A terasz szoruj do szatni i przebieraj się w strój do ćwiczeń. Nie przyjmuję twojego zwolnienia.
  - Nie ma mowy, nie mam zamiaru ćwiczyć ani ci się podporządkowywać. - Kate zacisnęła usta w wąską linię, a następnie zacisnęła dłonie w pięści. Przyznam szczerze, że powoli cała ta zaistniała sytuacja zaczęła mnie bawić. Wiedziałam, że moja przyjaciółka nie jest osobą, która z chęcią podporządkowuje się jakimkolwiek zakazom i nakazom, a szczególnie ze strony swojego starszego brata. To raczej ona zwykle nim rządziła i manipulowała, więc śmiesznie będzie oglądać gdy role się odwracają.
  - Albo to zrobisz, albo pokażę twoje zwolnienie mamie, która rzekomo ci to napisała, a dodatkowo będziesz sprzątała mój pokój przez tydzień. Uwierz mi, że jest tam większy bałagan niż u ciebie.
  - Nienawidzę cię. - wyszeptała Kate uderzając brata pięścią w ramię. Ból jednak nie był chyba o zbytnio natężonej sile, ponieważ Zayn nawet nie drgnął, a tylko uśmiechnął się z zadowoleniem.
   - Mogę prosić o ciszę?! - krzyknął próbując uciszyć rozgadane dziewczyny, kiedy tylko Kate odeszła tupiąc ze złością obcasami swoich botków. Dziewczyny, na dźwięk jego głosu od razu zamilkły jak zaczarowane i skupiły swój wzrok na Zaynie, wpatrując się w niego jak w obrazek. - Zanim zaczniemy lekcję, chciałbym się wam przedstawić. Nazywam się Zayn Malik, jestem studentem ostatniego roku na Akademii wychowania fizycznego i będę waszym trenerem w ramach praktyk studenckich. Mam nadzieję, że dobrze nam się będzie pracować i nie będzie żadnych problemów. Czy ktoś ma jakieś pytania?
   Z tyłu rękę podniosła Megan, która była najbardziej zafascynowana Zaynem, do tego stopnia, że na ostatniej przerwie przez calutkie 15 minut poprawiała swój makijaż, a później podwijała swoją i tak krótką bluzkę tak, żeby odsłonić jak najwięcej ciała. Chyba nie wiedziała, że Zayn ma już dziewczynę i bynajmniej nie zamierza z nią zrywać.
  - Jak długo będziesz w naszej szkole? - spytała trzepocząc swoimi długimi rzęsami.
  - Do końca marca i jeszcze jedna rzecz, o którą chcę was prosić. Wiem, że jestem od was niewiele starszy, ale proszę, żebyście zwracali się do mnie na terenie szkoły ''trenerze". Takie są zasady regulaminu szkoły. Poza szkołą możecie mi mówić po imieniu, dobrze?
  - Tak, trenerze. - pokiwały głowami zawiedzione dziewczyny. Niektóre z nich wywróciły teatralnie oczami również wyrażając swoją niechęć do zasady Zayna, ale pokiwały posłusznie głowami. - A teraz zapraszam was na salę, jeżeli to koniec pytań.- powiedział otwierając kluczem zawieszonym na szyi białe drzwi i wpuszczając całą grupę do środka.
   - Na rozgrzewkę pięć okrążeń. - ogłosił, gdy zza jego pleców wyszła Kate przebrana w swój strój. Już dawno nie widziałam jej ćwiczącej tak samo jak dawno nie widziałam jej w dresach. Jej mina nie była zbyt ciekawa. Z jej twarzy można było wyczytać, że z chęcią zabiłaby w tym momencie swojego brata, ale nic do niego nie powiedziała, tylko ruszyła przed siebie biegiem.
  - Zayn, mam do ciebie pytanie. - oświadczyłam oddalając się od reszty i idąc w kierunku bruneta opartego o parapet. Stwierdziłam, że skoro już się znamy, zasada zwracania się do niego "trenerze" mnie nie obowiązuje, a Zayn stwierdził najwyraźniej to samo, bo nie upomniał mnie o to. Podniósł tylko głowę i zwrócił swój wzrok na mnie.
  - Słucham, Lucy?
  - Skąd znasz moje imię?
   Zayn wywrócił oczami kręcąc jednocześnie głową.
  - Masz na czole napisane, wiesz? Dobrze, jakie jest twoje pytanie?
  - Mogę nie biegać? Od biegów dostaje później zakwasów w nogach. - westchnęłam masując swoje łydki dla ulepszenia efektu.
  - Ależ oczywiście...że nie. Nawet moja siostra biega, a ona nie potrafi nawet podbiec do autobusu dlatego między innymi ją wszędzie wożę i ciebie przy okazji też. Trochę sportu wam nie zaszkodzi, więc idź i biegaj.
  - No ale Zayn, myślałam, że się lubimy... - próbowałam dalej ciągnąć dyskusję.
  - Już! - krzyknął przykładając do ust niebieski gwizdek i dmuchając w niego mocno, na skutek czego po sali rozległ się ogłuszający gwizd. Wzdrygnęłam się i zastraszona gwizdkiem ruszyłam, biegać przyłączając się do Lily, Kate i Cassie biegających razem.
*Louis*
   Kiedy po kilkunastu minutach dotarłem do szkoły Lucy nareszcie poczułem ciepło. Zaparkowałem swój samochód dalej od szkoły, dlatego kawałek drogi musiałem pokonać na własnych nogach podczas, gdy śnieg mnie nie oszczędzał i prószył mi prosto w twarz. Zaprószony śniegiem i zziębnięty zacząłem iść szkolnymi korytarzami próbując odszukać salę gimnastyczną. Wreszcie po kilkuminutowym rozglądaniu się dookoła siebie dostrzegłem, duże, białe drzwi, które zapewne były moimi wrotami do Lucy, dlatego wszedłem swobodnie do środka.
   Nie myliłem się. Gdy tylko przekroczyłem próg, powitały mnie dźwięki odbijanych piłek i gwizd gwizdka trenera - praktykanta. Jako mężczyzna mogę powiedzieć, że nie był zły pod względem wyglądu. Był mniej więcej mojego wzrostu, dobrze ubrany, z lekkim zarostem na twarzy i ciemnymi włosami postawionymi do góry. Podszedłem bliżej niego chcąc wyłapać wzrokiem Lucy. Zauważyłem ją odbijającą piłkę do blondynki. Szybko rozpoznałem w niej Lily. Znalazłem wzrokiem również Kate, która grała razem z jakąś drugą brunetką, chociaż bardziej prowadziła z nią ona rozmowę niż odbijała piłkę.
  - Kate miałyście grać, a nie rozmawiać! - krzyknął praktykant i pokręcił głową. Kilka dziewczyn popatrzyło na mnie i zaczęły szeptać między sobą podnieconymi głosami. To zwróciło na mnie również uwagę praktykanta, który uciszył gestem rozgadaną grupę i podszedł do mnie bliżej.
  - Witam, pan tutaj... - zaczął, jednak przerwałem mu zanim zdążył dokończyć swoje zdanie.
  - Przyszedłem po jedną z uczennic. - oświadczyłem.
  - Lucy Swan, jak mniemam?
  - Skąd wiesz? - zdziwiłem się unosząc jedną brew do góry. Automatycznie przeszliśmy ze sobą na ''ty", jednak nie sądzę, żeby było to nie odpowiednie, ponieważ myślę, że jesteśmy do siebie podobni wiekowo.
  - Ah, moja siostra mi mówiła, że się spotykacie. Przyjaźni się z Lucy już od kilku lat. - wyjaśnił praktykant. - Tak poza tym, powinienem ci się przedstawić. Zayn Malik. - powiedział i wyciągnął do mnie rękę uśmiechając się przyjaźnie. Szczerze myślałem, że ten koleś nie jest zbyt sympatyczny. Może i był całkiem przystojny, ale na pierwszy rzut oka wyglądał mi na typowego seryjnego mordercę z zarostem, poszukiwanego przez FBI. Okazało się jednak, że jest zupełnie niegroźny, a przynajmniej na takiego mi się teraz wydawał.
  - Louis...
  - Nie musisz mówić, wiem kim jesteś i jak się nazywasz. Jako student a-wfu jestem fanem sportu. - ponownie się do mnie uśmiechnął. Zacząłem się do niego coraz bardziej przekonywać. Czułem, że może moglibyśmy się nawet zakumplować. Swoją drogą ma ciekawe nazwisko, a imię "Zayn" już chyba od kogoś słyszałem. Jestem pewien, że ma inne pochodzenie. Na pewno któreś z jego rodziców pochodzi krajów arabskich. Wywnioskowałem to po jego nazwisku i oliwkowej karnacji. Gdyby był zwykłym Brytyjczykiem na pewno by takiej nie miał.
  - Jak nazywa się twoja siostra? - zapytałem zaciekawiony odchodząc z Zaynem z dala od latających piłek.
  - Kurwa! - usłyszeliśmy pisk którejś z dziewcząt. Oboje się odwróciliśmy, a pisk okazał się pochodzić od Lucy, która trzymała się za głowę i rozmasowywała bolące miejsce. Przekleństwo w jej ustach brzmiało trochę dziwnie, ale cholera nie powiem... nie wiem dlaczego,ale podniecało mnie to.
  - Lucy, nie przeklinamy na sali! - krzyknął do niej Zayn i zagwizdał gwizdkiem przewieszonym razem z pękiem kluczy na swojej szyi.
  - Przepraszam. - zwrócił się ponownie do mnie. - Jakie zadałeś mi wcześniej pytanie?
  - Zapytałem cię, jak się nazywa twoja siostra.
  - Kate Parker, znasz ją chyba. - i wtedy właśnie przypomniało mi się gdzie wcześniej słyszałem imię Zayn. Lucy go użyła, gdy rozmawiała z Lily przez telefon, a później powiedziała mi, że Zayn jest przyrodnim bratem Kate. Gdybym wiedział o tym od początku prawdopodobnie nabrałbym do niego uprzedzenia już na samym początku rozmowy, jednak zdążyłem już z nim porozmawiać i nie wydawał mi się bynajmniej być jak jego okropna siostra. Miałem nadzieję, że tak już zostanie i postanowiłem nie zniechęcać się do niego tylko przez powiązanie z Kate.
   Tymczasem Lucy, nadal trzymała się za głowę i przestała odbijać piłkę do Lily. Po jej minie można było wywnioskować, że uderzenie było dosyć silne, dlatego odrobinę mnie to zaniepokoiło.
  - Zayn, myślę, że Lucy dostała za mocno tą piłką w głowę. - oświadczyłem przez cały czas obserwując szatynkę.
  - Też tak myślę. - pokiwał głową, a potem zawołał Lucy mówiąc jej, żeby do niego podeszła.
  - Bardzo boli cię ta głowa? - zapytał, kiedy do nas podbiegła.
  - Nie. W zasadzie to nic poważnego. - pokręciła głową Lucy patrząc przez chwilę na Zayna, a następnie przekierowując swój wzrok na moją osobę. Jej pomalowane na różowo usta od razu się uśmiechnęły, a zielone oczy wesoło zabłyszczały. Wiedziałem, że ma ochotę mnie pocałować, a ja odwzajemniałem tę ochotę, jednak jedyną osobą, która nam w tym przeszkadzała był mój nowy towarzysz Zayn. Omiotłem więc wzrokiem otoczenie dookoła poszukując wymówki, żeby musiał gdzieś pójść i jak na zawołanie w oczy rzuciła mi się jego siostrzyczka, która po cichu próbowała uciec z sali razem ze swoją koleżanką.
  - Chyba twoja siostra próbuje uciec z lekcji. - zawiadomiłem Zayna i trąciłem go lekko łokciem w żebra. Brunet od raza na to zareagował i ruszył w kierunku dwóch niedoszłych uciekinierek gwiżdżąc  na nie swoim gwizdkiem. Myślę, że zdecydowanie go nadużywał, jednak było to już dla mnie nieistotne. Wreszcie mogłem zrobić to na co obydwoje z Lucy mieliśmy ochotę. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem ją przeciągle, zwinnie wślizgując do jej ust swój język. Gdy już się od siebie oderwaliśmy, złożyłem na jej ustach jeszcze jeden, krótki pocałunek i włożyłem kosmyk jej kasztanowych włosów za ucho.
  - Seksownie wyglądasz w tych opinających spodenkach. - powiedziałem spoglądając na krótkie, obcisłe, szorty Lucy, idealnie eksponujące jej tyłek. Przysięgam, że gdybyśmy byli teraz sami rzuciłbym się na nią jak dzikie zwierzę.
  - Więc przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby pooglądać sobie moją dupę? - zapytała patrząc na mnie badawczo spod grubych, czarnych rzęs.
  - Oczywiście, że nie. Przyszedłem również po to, żeby zobaczyć jak ćwiczysz na lekcjach tego twojego przystojnego praktykanta, jak sama mi go opisałaś. - przypomniałem jej.
  - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to brat Kate. - wytłumaczyła - Ale gdyby nie fakt, że jest jej bratem i ma dziewczynę, myślę, że bym się za nim oglądała. Jest naprawdę, całkiem przystojny. - wzruszyła ramionami ukrywając swój uśmiech.
 - Jestem od niego sto razy lepszy. - prychnąłem pogardliwie. - Poza tym ja, jestem piłkarzem, a on tylko trenerem licealistek. - dodałem czując, że muszę bronic swojej męskiej dumy.
   Kiedy tylko z ust Lucy wypłynęły te słowa, poczułem się dziwnie. Tak jakby... zazdrosny, a przecież ja nie znam takiego słowa jak zazdrość. Tak czy inaczej, wolałbym, żeby zachowała tę uwagę dla siebie, lub przynajmniej nie wypowiadała jej przy mnie. Nie lubiłem czuć się gorszy ani też zazdrosny. To było dla mnie najgorsze z uczuć jakie mogło istnieć.
  - I spróbujcie tylko jeszcze raz uciec. - dobiegł do mnie ostrzegawczy głos Zayna, który po chwili znów zjawił się przy nas akurat w momencie, gdy Lucy już otwierała usta, żeby coś powiedzieć. - Na szczęście udało mi się je w porę złapać. - oświadczył zadowolony siadając na parapecie. Cała sympatia do tego gościa już ode mnie odeszła. Teraz chętnie przyłożyłbym mu porządnie w szczękę, nawet jeśli jemu nie podoba się moja Lucy i ma tą swoją dziewczynę.
  - Lucy, jeżeli głowa cię już przestała boleć, wracaj proszę do ćwiczeń. - zwrócił się do niej Zayn.
   Lucy pokiwała głową i szybkim krokiem oddaliła się w głąb sali. Ja natomiast zająłem miejsce na parapecie obok Zayna i wyjąłem z kieszeni kurtki telefon, żeby napić smsa do Justina i poinformować go, żeby zebrał swój tyłek i podjechał pod szkołę. Dzwonek miał być już za 15 minut, a ruchy mojego przyjaciela są bardzo powolne.
  - Gdzie jedziecie, jeśli mogę spytać? - zagadał znowu Zayn.
  - Do centrum, po prezent dla Kate. - odpowiedziałem mu, wciąż pisząc wiadomość na telefonie.
  - Czyli ty też będziesz jutro na imprezie?
  - Tak, twoja siostra jest z tego powodu bardzo zadowolona. - zaśmiałem się przypominając sobie reakcję Kate na wieść o tym, że ja również zaszczycę ją swoją obecnością na imprezie. Lucy pomagała jej wtedy w robieniu zakupów potrzebnych do wyżywienia połowy szkoły, którą zaprosiła, a ja stwierdziłem, że trochę im pomogę, więc przyjechałem. Była to dla mnie dobra okazja, żeby spędzić trochę czasu z Lucy, a poza tym bardzo miło jest denerwować dodatkowo osobę, której się nie lubi.
  - Słyszałem od niej, że za tobą nie przepada. Ty za nią chyba też, prawda? Ale szczerze mówiąc rozumiem cię. Wiem, że jest strasznie wredna. - Zayn również się roześmiał. Nie spodziewałem się po nim czegoś takiego. Wiem od Lucy, że jest bardzo zżyty z Kate, dlatego dziwnie było usłyszeć z jego ust coś co nie jest miłym określeniem dla niej.
  - To prawda. Jest okropna, ale ty masz z nią dobry kontakt, więc... trochę dziwne, że ją obrażasz. - powiedziałem zgodnie z prawdą, ciekawy odpowiedzi Zayna.
  - Mnie też czasami wkurza. Kiedy miałem 15 lat, zdenerwowała mnie do takie stopnia, że ukradłem jej hulajnogę i sprzedałem na e-bayu, bo rodzice nie chcieli mi dać więcej kieszonkowego, a ona do tej pory myśli, że zostawiła ją u babci w garażu.
  - Naprawdę? - zapytałem z niedowierzaniem nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
  - Serio, ale tak poza tym to... bardzo ją kocham. Jest moją siostrą i nie wyobrażam sobie, że mógłbym ją stracić.
    Natychmiast przestałem się śmiać. W głowie odtworzył mi się moment kłótni z Lottie dwa lata temu. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że ją uderzyłem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że ten wypadek, który miała to była tylko moja wina, a ja czułem się przez to jak potwór. Za każdym razem, kiedy odwiedzałem mamę w Londynie pytałem co u mojej siostry i próbowałem się z nią spotkać, jednak ona za każdym razem mi odmawiała. Chciałem poczekać na nią pod jej akademikiem położonym na terenie uczelni Oxford, jednak portier szybko mnie wyprosił, a ja nawet nie zdążyłem zobaczyć twarzy swojej siostry po tak dużym upływie czasu.
  - Louis, czy coś się stało, powiedziałem coś nie tak? - spytał od razu Zayn widząc mój smętny wyraz twarzy, jednak ja w odpowiedzi pokręciłem przeczącą głową siląc się na przyjacielski uśmiech w jego stronę. Nie mogłem mu przecież powiedzieć ,, Tak, Zayn właśnie nieświadomie przypomniałeś mi o tym jak bardzo skrzywdziłem moją ukochaną siostrę". 
   Szybko udało mi się umknąć z sali, kiedy Zayn podszedł w stronę dziewczyn pokazując im kolejne ćwiczenie, które miały wykonać. Jedynym moim pragnieniem było pozostać samemu, żeby móc pozbierać swoje myśli. Czułem jak do oczu napływają mi łzy pod natłokiem natrętnych wspomnień związanych z tragiczną w skutkach kłótnią z Lottie, jednak nie pozwoliłem sobie na płacz na szkolnym korytarzu gdzie za niecałe 10 minut będzie tu pełno nastolatków. Usiadłem na ławce postawionej przy damskiej szatni i wyciągnąłem telefon odczytując sma od Justina.

  ,, Wsiadłem już do auta. Zajadę jeszcze po Liama, żebyśmy nie jechali trzema samochodami, zaraz będziemy pod szkołą, uważaj tylko, żeby Kate się o niczym nie dowiedziała"

,, Oczywiście, twoja księżniczka jest najważniejsza. Zaparkuj przy parku, ja też mam tam samochód. "

  Wywróciłem oczami i schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Szczerze miałem dosyć mowy chwalącej Kate wygłaszanej przez Justina za każdym razem kiedy się spotykaliśmy. Nawet Liam, kiedy był chorobliwie zakochany w Lexie, nie mówił o niej aż tak dużo. To powoli zaczynało robić się naprawdę nudne.
  - O mój boże!!! - usłyszałem nad swoją głową dziewczęcy pisk. Podniosłem głowę i spojrzałem ciężko na stojąca nade mną dziewczyną w kręconych, czarnych włosach z różową torebką na ramieniu. Na moje oko miała 16 lat i najprawdopodobniej chodziła do najniższej klasy.
  - Mogę ci w czymś pomóc? - zapytałem odrobinę niegrzecznie, ponieważ naprawdę nie miałem ochoty na żadne rozmowy czy słodkie robienie sobie zdjęć.
  - Nie wierzę Louis Tomlinson w mojej szkole!!! - zapiszczała znowu dziewczyna. - Jestem Miley, i musisz wiedzieć, że jestem twoja wielką fanką. Oglądałam każdy mecz w którym grałeś po kilka razy!
  - Cieszę się... Miley. - odpowiedziałem podnosząc się ze swojego miejsca i próbując szybko zniknąć ze szkoły, jednak Miley okazała się być nieugiętą zawodniczką.
  - Mogłabym dostać twój autograf?
  - No dobrze, daj mi jakąś kartkę. - powiedziałem niechętnie.
   Ucieszona Miley wyciągnęła ze swojej torby zeszyt w miękkiej pomarańczowej okładce i  pospiesznie wyrwała z niego kartkę, a następnie wyjęła z bocznej kieszonki niebieski długopis podając mi go razem z kartką. Napisałem szybko swoje nazwisko i podałem wniebowziętej dziewczynie swój autograf.
  - Nie wiem jak mam ci dziękować! - ponownie zapiszczała.
  - Nie musisz, tylko nie mów nikomu, że tu byłem.
   Słyszałem jak dziewczyna krzyczała jeszcze coś za mną, jednak moim jedynym celem było jak najszybsze dostanie się do wyjścia zanim skończą się lekcje i tłumy nastolatków wyjdą na korytarz. Wtedy z całą pewnością nie udałoby mi się opuścić szkoły w miarę szybkim tempie.
   Po kilkunastu minutach czekania w ciepłym aucie, drzwi od strony pasażera otworzyły się, a miejsce obok mnie zajęła Lucy.
  - Liam i Justin już są? - spytała uśmiechając się wesoło.
  - Musimy na nich chwilę poczekać, Justinowi przebiła się opona. - oświadczyłem z grobową miną.
  - Jesteś na mnie zły? - od razu wychwyciła Lucy. Szczerze miałem nadzieję, że to zauważy. Co jak co, ale moim zdaniem nie powinna mówić przy mnie o tym jaki Zayn jest przystojny, nawet jeżeli nic do niego nie czuje.Oczywiście nie oznacza to, że jestem w jakikolwiek sposób zazdrosny o Lucy. Po prostu uważam, że takie zachowanie jest niewłaściwe.
  - No daj spokój. Przecież wiesz, że Zayn mi się nie podoba. - powiedziała po moim dłuższym milczeniu i położyła swoją dłoń na moim policzku gładząc mnie po nim delikatnie.
  - Nie wiem. - odpowiedziałem sucho odwracając się w stronę okna.
   Lucy automatycznie zabrała swoją dłoń z mojego policzka i kiedy już myślałem, że zrezygnuje ze swoich przekonywań, jej ręka zatrzymała się w miejscu, gdzie zdecydowanie nie powinna się znajdować, jeśli nie chciała, żebym w tym momencie wziął ją na tylnych siedzeniach.
  - Lucy. - powiedziałem ostrzegawczo, kiedy tylko jej ręka zacisnęła się na moim George'u.
  - Słucham, kochanie? - odezwała się się słodko, patrząc na mnie zupełnie niewinnie swoimi zielonymi oczami tak jakby właśnie nie robiła mi dobrze swoją ręką i to w dodatku przez spodnie.
  - Przestań. - powiedziałem, siląc się na poważny ton, jednak nic nie poradzę na to, że to pożądanie przemawiało przeze mnie i już po chwili wciągnąłem szatynkę na swoje kolana błądząc dłońmi pod jej bluzką.
  - Założyłaś koronkową bieliznę? - wychrypiałem w jej usta czując pod palcami koronkowy materiał stanika.
  - Tak. - wyszeptała posyłając mi zalotne spojrzenie. 
  - Pokaż mi. - zażądałem czując jak w moich spodniach robi się coraz mniej miejsca.
   Tak jak powiedziałem tak zrobiła. Lucy powolnymi ruchami ściągnęła z siebie kurtkę, a następnie bluzkę ukazując mi swoje idealne piersi schowane w czerwonym, koronkowym staniku. Gdyby tylko okoliczności były nam bardziej sprzyjające rzuciłbym ją na tylne siedzenia i pieprzył bez względu na wszystko, jednak niestety okoliczności nam nie sprzyjały a ja wiedziałem, że za chwilę będziemy musieli zakończyć tę niegrzeczną zabawę.
   Mimo to, postanowiłem cieszyć się chwilą i nacisnąłem wolną ręką zielony guzik przy drzwiach przyciemniający szyby. Następnie chwyciłem obiema dłońmi piersi Lucy wywołując u niej natychmiastowy jęk.
  - Wiesz, co chciałbym z tobą teraz robić? - spytałem uśmiechając się do niej uwodzicielsko, choć wiedziałem, że nie muszę zadawać tego typu pytań, żeby znać jej odpowiedź.
  - Wiem, ale wiesz o tym, że za chwilę będziemy musieli przestać?
  - Niestety tak. - przytaknąłem i jak na zawołanie telefon Lucy zabrzęczał w jej torbie położonej na siedzeniu obok.
   Ku mojemu niezadowoleniu, zeszła z moich kolan zajmując swoje miejsce i odczytując wiadomość widniejącą na ekranie. Na całe szczęście zapomniała założyć z powrotem bluzki, dlatego jeszcze przez chwilę mogłem pogapić się trochę na jej piersi dopóki nie odłożyła swojego telefonu i nie sięgnęła po górną część garderoby pozostawioną przy moim siedzeniu.
  - Lily, napisała mi, że pojedzie razem z Liamem i Justinem, więc możemy ruszać. - oświadczyła zakładając kurtkę. - Spotkamy się z nimi pod galerią.
  - Jasne. - mruknąłem odpalając samochód i wyjeżdżając spod szkoły na główną ulicę. Byłem naprawdę niezadowolony faktem, że nie zdążyliśmy pobawić się jeszcze trochę. Skoro Justin pewnie dopiero podjeżdża pod szkołę kilka minut postoju nikomu by nie zaszkodziło, a zwłaszcza mi ponieważ naprawdę trudno jest prowadzić z uciskającym cię penisem, który próbuje wydrzeć ci się ze spodni. Jeżeli przez 20 minut nie opadnie, to będę musiał chodzić z namiotem w spodniach po sklepie, a wtedy już nie będzie ani trochę zabawnie.
  - George nadal nie chce zasnąć? - zagadała Lucy spoglądając na moje krocze i śmiejąc się pod nosem co tylko bardziej mnie dobiło.
  - Jakbyś go nie obudziła to by nie wstał. - warknąłem zaciskając palce mocniej na kierownicy.
  - Hmm, idąc tym tropem, jakbyś nie kazał mi zdejmować bluzki, to twój kolega by się nie obudził. - Lucy chyba naprawdę bawiła ta cała sytuacja, ale droga do centrum powoli stawała się coraz krótsza, a mój przyjaciel naprawdę nie miał zamiaru iść spać co tylko mnie bardziej frustrowało.
  - To nie jest śmieszne, jeżeli on nie opadnie zanim dojedziemy do tego cholernego centrum, to będę musiał sam go uśpić, chyba, że ty chcesz mi w tym pomóc. - spojrzałem na Lucy z nadzieją, jednak ona tylko pokręciła z rozbawieniem głową.
  - Nie licz na to.
                                                                     ***
   W czasie drogi mój przyjaciel - George postanowił jednak wrócić do stanu spoczynku. Na całe szczęście ponieważ inaczej musiałbym szukać ustronnego, bezludnego miejsca, w którym mógłbym pomóc mojemu koledze opaść, z racji, że Lucy nie zgłosiła się na ochotnika. Przez kilka minut czekaliśmy w moim rozgrzanym samochodzie na parkingu, aż łaskawie białe lamborghini Justina dotarło na miejsce. Po chwili ze środka wypadli kolejno: Liam, Lily i Justin.
   Moi przyjaciele - jak przystało na dwóch dżentelmenów - przywitali się grzecznie z Lucy, po czym mogliśmy ruszyć spokojnie w stronę wielkiej galerii handlowej.
   - Justin, uważaj drzwi! - krzyknąłem odciągając przyjaciela od obrotowych, szklanych drzwi i kierując go w dobrą stronę tak, żeby nie zderzył się z drzwiami, które odkąd go znam, bardzo go przerażały, ponieważ zawsze w nie wpadał.
   Lucy i Lily spojrzały po sobie dziwnie, a następnie przekierowały zdziwione spojrzenia na Justina.
  - No co, ma problem ze szklanymi drzwiami. Nie widzi szkła. - wyjaśniłem wzruszając ramionami.
  - Często wpadasz w drzwi Justin? - zagadała Lucy śmiejąc się razem z Lily.
  - Czasami, gdy ktoś mnie od nich nie odciągnie. - Justin również się zaśmiał. Widocznie przypadło mu do gustu towarzystwo dziewczyn co nie bardzo mi się podobało. Był to chyba jedyny moment w całym moim życiu, w którym chciałem, żeby Kate również tu była dzięki czemu Justin miałby się kim zająć.
  - Do którego sklepu wchodzimy najpierw? - zapytał Liam, stając przy sklepie jubilerskim "Pandora".
  - Chyba możemy do tego. - stwierdziłem wskazując na szyld wiszący przy sklepie, przy którym stał. - Kate lubi błyskotki z tego sklepu? - zwróciłem się do drugiego przyjaciela, który zawzięcie z kimś pisał.
  - Oh, tak. - natychmiast odpowiedział, chowając telefon. - Ma srebrną bransoletkę z zawieszkami z tego sklepu, dostała ją od jej brata. Mówi, że bransoletki w tym sklepie są cudowne. Kocha rzeczy, które się świecą.
  - To dobrze, może będę miał dla niej prezent z głowy. - powiedziałem przekraczając próg "Pandory".
   W oczy natychmiast rzuciło mi się pełno szklanych gablot z najróżniejszym zawieszkami, bransoletkami, srebrnymi brożkami i innego tego typu świecidełkami. Dwie ekspedientki stojące przy kasie uśmiechnęły się do nas miło, a trzecia, która wyszła zza niedużych drzwi podeszła w naszą stronę.
  - Mogę w czymś państwu pomóc? - zgadała wesoło z takim samym wyćwiczonym uśmiechem na ustach.
  - Szukamy czegoś na prezent dla koleżanki. - odpowiedziałem przekierowując swój wzrok na ekspedientkę z wygrawerowanym na srebrnej przypince imieniu: Jessy. - Jakiejś bransoletki czy coś w tym rodzaju. - dodałem.
  - Tu ma pan, wszystkie rodzaje bransoletek. - powiedziała ekspedientka pokazując na gablotkę przed nami. - Srebrne, z zawieszkami bądź bez. Mi osobiście podoba się ta. - wskazała na srebrną bransoletkę z trzema niebieskimi kryształowymi koralikami i dwiema zawieszkami z wieżą Eiffela. Jej cena nie była za specjalnie niska, jednak przy moim budżecie, cena 300 funtów nie była wysoka.
  - Kate się spodoba. - pokiwał głową Justin podchodząc do szklanej gabloty. - Najbardziej lubi zawieszki.
  - Bardzo dobrze, w takim razie nich mi ją pani zapakuje. - poprosiłem, zadowolony z faktu, że w ciągu zaledwie kilku minut, już miałem prezent dla Kate, która moim zdaniem na niego zdecydowanie nie zasługuje, jednak nie wypada przychodzić na czyjeś urodziny bez prezentu. Mam w sobie jeszcze w sobie resztki kultury nawet do nie lubianych osób.
   Ekspedientka grzecznie zapakowała bransoletkę w niebieskie pudełko, i pożegnała całą naszą piątkę, gdy już wychodziliśmy ze sklepu. Po kilkunastominutowym chodzeniu po galerii, zdecydowaliśmy się rozdzielić. Ja, Justin i Lucy poszliśmy w swoją stronę, a Liam i Lily w swoją. Lucy weszła do kilku sklepów z torebkami, jednak jak się okazało, część z nich Kate już miała, a reszta była podobno nie w jej stylu. Wreszcie weszliśmy do sklepu z ubraniami, gdzie Lucy przystanęła przy wieszakach z sukienkami i zaczęła przeglądać po kolei każdą z nich.
  - Kate świetnie wygląda w sukienkach podkreślających jej talię. - powiedział Justin podchodząc do Lucy i również przyglądając się sukienkom.
  - Tak, wiem. Zazwyczaj właśnie takie nosi. Jest bardzo szczupła. Myślisz, że ta jej się spodoba? - Lucy zdjęła z wieszaka czarną krótką sukienkę, z wycięciem na dekolt.
  - Nie, nie, nie. - Justin pokręcił głową. - Za duży dekolt, Kate nie może jej założyć, za bardzo przyciągałaby uwagę innych facetów. Poszukajmy innej.
  - Byłbyś zazdrosny o swoją kaczuszkę? - uśmiechnąłem się prowokacyjne przypominając sobie nazwę, pod którą mój wielce zakochany przyjaciel zapisał Kate.
   Gdy pisał do niej smsa zobaczyłem kątem oka nazwę "Kaczuszka" na ekranie jego telefonu, a kiedy zapytałem Justina skąd ta nazwa zawstydził się i wyjaśnił, że nazywa ją kaczuszką, bo uwielbia kiedy się ją karmi tak jak kaczki. Później szybko pożałowałem swojego pytania, ponieważ zostałem uraczony przez Justina opowieściami na temat tego jak karmią się nawzajem z Kate kanapkami z nutellą, którą uwielbia, albo jak wyciera jej buzię chusteczką, kiedy się ubrudzi sosem od kebaba. Swoją drogę, myślę, że może nawet mógłbym zrobić coś takiego z Lucy, żeby zdobyć sobie u niej kilka punktów. To wydaje się być nawet słodkie i urocze. Zupełnie jak te zakochane w sobie na zabój pary z romantycznych filmów.
  - Pilnuj swoich spraw, Louis. - uciął krótko Justin, odrobinę speszony.
   Lucy uśmiechnęła się do niego pocieszająco i pogładziła po plecach.
  - Nie przejmuj się nim, zwyczajnie ci zazdrości, że masz być o kogo zazdrosny.
  - Dzięki. - odparł Justin i również uśmiechnął się przyjaźnie do Lucy.
   Jego zachowanie w stosunku do niej zdecydowanie mi się nie podobało. Powinien wiedzieć, że Lucy jest moja i nie może się do niej tak przymilać. No dobra, może nie jest do końca moja, bo w końcu ze sobą nie jesteśmy, ale to nadal nie zmienia faktu, że nie powinien się do niej tak głupkowato uśmiechać. To mnie irytuje.
   Znudzony usiadłem na fotelu niedaleko zagadanych ze sobą Lucy i Justina. Wyjąłem swój telefon i zacząłem grać w grę Candy Crush, gdy już po kilku minutach mój czujny wzrok dostrzegł jak mój przyjaciel znajduje się zdecydowanie za blisko Lucy, której najwyraźniej ani trochę to nie przeszkadzało i dalej spokojnie prowadziła z nim rozmowę, która już bynajmniej nie dotyczyła wyboru sukienki, dlatego uznałem, że muszę mu jasno zaznaczyć swój teren.
   Wstałem szybko z fotela, chowając telefon do kieszeni i odciągnąłem Justina kilka kroków dalej od Lucy. Kiedy napotkałem jego zdziwiony wzrok, powiedziałem tylko.
  -  Moim zdaniem stałeś zdecydowanie za blisko Lucy. Taka odległość będzie odpowiednia.
  - Ktoś tu chyba jest zazdrosny. - zaśmiał się.
  - Wcale nie. - odburknąłem oburzony, nie chcąc wyjść na zazdrośnika. Przecież wcale nim nie jestem, to chyba normalne, że jako facet wolę jasno wyznaczać swoje granice.
  - Jak wolisz, ja i tak wiem swoje. - Justin uśmiechnął się do mnie przebiegle. - Lepiej idź wracaj grać w Candy Crush, bo cię wyprzedzę.
   - Nigdy ci się nie uda. - odpowiedziałem wracając na swoje wcześniejsze miejsce i z powrotem wyciągając telefon, jednak przez cały czas miałem oko na przyjaciela. Wiem, że odkąd Justin zaczął kręcić z Kate, nie patrzy już na inne dziewczyny, jednak i tak na wszelki wypadek wolałem go pilnować.
   Wreszcie po pół godzinnym przerzucaniu cukierków Lucy wspólnie z Justinem wybrała dla Kate sukienkę, więc mogliśmy ku mojemu zadowoleniu opuścić sklep. Liam i Lily również wybrali prezent dla Kate, dlatego następną rzeczą pozostała do zrobienia zostało pojechanie po prezent od Justina. Wszyscy spodziewaliśmy się po nim, tego, że będzie to coś nadzwyczajnego, jednak nikt nie spodziewał się tego co nastąpiło.
   Justin pojechał pod pewien adres, gdzie niejaki pan Lambert posiadał swoją hodowlę małych Yorków. Podobno Kate jest nimi bardzo zafascynowana ponieważ szczekanie tych piesków jest bardzo podobne do chrumkania świni. Nie wiem, czemu jej się to podoba, ale tak czy inaczej Justin twierdził, że kiedy kupi jej tego pieska, będzie wniebowzięta i może nareszcie przestanie kazać mu co chwile chrumczeć.
   Pan Lambert szybko dał nam malutkiego szczeniaczka razem z instrukcją jego obsługi i paczką karmy dla małych piesków. Dziewczyny cały czas wzdychały do małego pieska i co chwilę głaskały go po małej główce. Przyznam, że też rozczuliłem się na widok szczeniaka, jednak szybko musieliśmy wsiąść do samochodu, żeby Yorczek nie zmarzł. Początkowo planowaliśmy wybrać się jeszcze wszyscy do Justina, ale plany uległy małej zmianie. Liam i Lily stwierdzili, że spędzają ostatnio ze sobą za mało czasu, dlatego udali się do domu Liama, natomiast Lucy została nagle wezwana telefonicznie przez swoją mamę do domu z powody jakiejś pilnej sprawy.
   Jedyną osobą, która została byłem ja, dlatego zdecydowałem się wpaść do Justina, po odwiezieniu Lucy do domu.
  - Szkoda, że nie możesz jechać ze mną, chyba polubiliście się z Justinem. - zagadałem podczas prowadzenia, do Lucy.
  - Tak, jest naprawdę bardzo miły. Zresztą Liam też. Nie wiedziałam, że masz tak miłych przyjaciół.
  - Powiedziałbym to samo o twoich przyjaciółkach, jednak niestety mogę wypowiedzieć się pozytywnie tylko o Lily. - odparłem przypominając sobie Kate, kiedy ciągnęła mnie za kaptur i kiedy co chwilę rzucała w moją stronę kąśliwe uwagi. Myślę, że nawet gdybym się starał nie będę w stanie jej polubić.
   W końcu zatrzymałem samochód przy ceglanym domu Lucy. Podziękowała mi za podwózkę i kiedy już planowała wysiąść, w ostatniej chwili zablokowałem jej drzwi.
  - Co jest? - zapytała zdezorientowana, ciągnąc za klamkę przy drzwiach.
  - Chyba zapomniałaś się ze mną należycie pożegnać. - odpowiedziałem posyłając jej jeden z moich uśmiechów w stylu ,,Chcę cie".
   Lucy wywróciła tylko oczami i pochyliła się w moją stronę dając mi krótkiego całusa, jednak ja nie miałem zamiaru poprzestać na tym. Wciągnąłem ją na swoje kolana tak jak poprzednim razem i pogłębiłem pocałunek. Jej torba spadła jej z ramienia, co ułatwiło nam obojgu ruchy. Widocznie była tak samo spragniona jak ja, ponieważ od razu zaczęła oddawać wszystkie moje pocałunki trzymając mnie jedną ręka za szyję, a drugą zsuwając mi z ramion rozpiętą, dżinsową kurtkę. Nie pozostałem jej dłużny. Również zacząłem zdejmować jej kurtkę odrywając się od jej ust i przekierowując swoje usta na obojczyk. Kiedy delikatnie zassałem jej skórę, Lucy jęknęła ciągnąc mnie za końcówki włosów.
  - Louis... ja już muszę... - zaczęła, jednak szybko jej przerwałem powracając do całowania jej miękkich, różowych ust.
  - Nic, nie musisz. - wyszeptałem w przerwie pomiędzy pocałunkami.
   Atmosfera między nami zaczęła robić się coraz bardziej gorąca. Oboje braliśmy co chwilę łapczywe oddechy i naprawdę nie wiem jak by się to skończyło, gdyby nie przeszywająco głośny dzwonek telefonu Lucy.
   Oczywiście nie dzwonił nikt inny jak jej mama, która pospieszała niecierpliwie swoją córkę.
  - Do jutra, Louis - rzuciła Lucy całując mnie po raz ostatni.
  - Do jutra, Lucy. - odpowiedziałem uśmiechając się do niej i patrząc jak wychodzi z samochodu, zabierając swoją torbę z siedzenia, a następnie trzaska drzwiami.
   Z uśmiechem na ustach, wyjechałem z jej ulicy układając w głowie plan jutrzejszego dnia, tak, żebyśmy jak najwięcej czasu mogli spędzić tylko we dwoje z dala od tłumu ludzi, który będzie w domu Kate i Zayna na imprezie. Za każdym razem, kiedy w moim pobliżu znajduje się Lucy nie myślę o niczym innym jak tylko o tym, żebym mógł całować jej słodkie usta i dotykać ją jak najdłużej. Czuję, że mój sposób myślenia powoli zaczyna odbiegać od normy.
                                                                         ***
  Następny rozdział: 3 stycznia.
   Z okazji świąt życzymy wszystkim czytelnikom Wesołych Świąt, udanej imprezy sylwestrowej oraz szczęśliwego nowego roku!


.










 





piątek, 9 grudnia 2016

Rozdziały

   UWAGA, UWAGA!
  NASTĄPIŁ PEWIEN BŁĄD W SYSTEMIE DLATEGO ROZDZIAŁ 18 ZNAJDUJE SIĘ POD ROZDZIAŁEM 17, OPUBLIKOWANY. ŻEBY GO PRZECZYTAĆ NALEŻY PRZEWINĄĆ W DÓŁ

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Rozdział 20

*Lucy*
   Była godzina 18:15. Na zewnątrz już od jakiegoś czasu panowała ciemność, a ja byłam w trakcie przymierzania trzeciej sukienki z rzędu. Wreszcie wzięłam z szafy najnowszą z moich kreacji - czarną, krótka sukienkę przed kolano z odsłoniętymi plecami, a po jej założeniu uznałam, że leży na mnie doskonale, dlatego postanowiłam w niej zostać. Upewniłam się jeszcze, że prezent, który kupiłam Kate jest przygotowany i chwyciłam za telefon, żeby wybrać numer do Louisa, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i pojawił się w nich zadowolony Louis w dżinsowej kurtce, czarnej bluzce i czarnych spodniach z dziurami na kolanach mimo przenikliwego zimna panującego na zewnątrz.
  - Wyglądasz bardzo seksownie w tej sukience. - powiedział na przywitanie łapiąc mnie za biodra i przyciągając do siebie, by następnie mnie pocałować. Szczerze, to uwielbiałam ten sposób przywitania, jednak teraz miałam na sobie bordową szminkę, dlatego oderwałam usta od jego ust podchodząc do lustra i poprawiając rozmazaną szminkę.
  - Hej, od kiedy to twój makijaż jest ważniejszy ode mnie. - zapytał udając obrażonego.
  - Od kiedy idę na imprezę urodzinową mojej przyjaciółki i chcę ładnie wyglądać. Zdajesz sobie sprawę ile tam będzie wystrojonych dziewczyn?
  - Ale ty i tak będziesz tam najpiękniej wyglądać. - zapewnił mnie Louis kładąc jedną rękę na moim tyłku.
  - Nie na za dużo sobie pozwalasz? - spytałam odwracając się i zabierając jego rękę z mojej pupy.
  - Zdecydowanie nie. - odparł uśmiechając się szeroko i ukazując rząd swoich białych zębów.
                                                                         ***
   Po kilkunastu minutach jazdy zatrzymaliśmy się pod białym domem Kate, gdzie oprócz samochodu Louisa było jeszcze kilkanaście innych. Muzykę słychać było już z daleka, chociaż przyjęcie zaczęło się dopiero kilka minut temu. Razem z Louisem weszliśmy na teren posesji Parkerów i grzecznie zadzwoniliśmy dzwonkiem do drzwi, chociaż prawdopodobnie i tak były otworzone.
  W drzwiach stanął uśmiechnięty Zayn zamiast samej jubilatki, jednak jak podejrzewam Kate była zbyt zajęta rozmową z zebranymi się już gośćmi, żeby usłyszeć dzwonek, dlatego nie otworzyła nam osobiście.
  - Cześć Lucy, Hej Louis. - przywitał się całując mnie w policzek i podając rękę Louisowi.
  - Kate, czy możesz zaszczycić gości swoją obecnością!? - krzyknął po chwili do siostry.
   Po chwili Kate przybiegła na swoich wysokich, brokatowych szpilkach z przepraszającym uśmiechem. Miała na sobie śliczną, krótką, różową sukienkę z rozpinanym dekoltem, której szczerze zaczęłam jej zazdrościć. Kiedy już miałam zacząć witać się z przyjaciółką przerwał mi jej brat, który stanął przed Kate z zażenowaną miną.
  - Ile razy ci mówiłem, że nie powinnaś rozpinać tego dekoltu do końca? - zapytał zakładając ręce na piersiach.
  - Ile razy ci mówiłam, że nie jestem zakonnicą? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Kate wypychając Zayna w tłum gości. - Przepraszam, Zayn już sobie idzie. - zwróciła się do mnie i do Louisa, chociaż jej wzrok był skierowany tylko na moją osobę.
   Zayn westchnął ciężko, jednak odpuścił sobie dalsze pouczanie swojej młodszej siostry i poszedł w stronę swojej dziewczyny, która siedziała na krześle barowym przy wyspie kuchennej w kuchni tym samym pozwalając mi na danie przyjaciółce prezentu.
   Nie obyło się oczywiście bez wzruszających życzeń, naszych wspólnych wspomnień i zachwytu Kate przy otwieraniu prezentu, aż przyszła kolej na Louisa, który przez cały czas stał niezadowolony z boku trzymając w ręku torebkę z Pandory. Widząc, że teraz nastała jego kolej na wręczenie prezentu, podszedł niechętnie w stronę Kate z wyciągniętą w jej kierunku torebką.
  - Więc...cóż, wszystkiego...uh...wszystkiego...dobra, nie każ mi tego mówić. - jęknął w końcu zrezygnowany. Kate zaśmiała się i wzięła od niego prezent dziękując mu, co było do niej bardzo niepodobne, jednak nie zwróciłam temu uwagi na głos nie chcąc psuć wyjątkowo przyjaznego i niecodziennego nastawienia Kate do Louisa.
  - Jaka śliczna bransoletka, pewnie wybierała ją Lucy? - zagadała, zakładając srebrny łańcuszek z drobnymi zawieszkami na swój nadgarstek.
  - Nie do końca. Pomogła nam ekspedientka. - odpowiedział Louis drapiąc się z zakłopotaniem po karku. Widoczniej jego też zdziwiło miłe zachowanie Kate do swojej osoby tak jak mnie. Zanim tu weszliśmy byłam prawie pewna, że moja przyjaciółka rzuci w stronę Louisa jakąś kąśliwą uwagę, której oczywiście on, nie uda, że jej nie usłyszał i również powie coś niezbyt miłego. Ten wieczór zapowiadał się na naprawdę udany.
   Weszliśmy więc dalej do salonu, gdzie kłębiło się najwięcej rozmawiających i tańczących ludzi. Kolorowe, ozdobne torebki stały poustawiane w równym rzędzie przy wieży skąd leciała głośna muzyka, a pomiędzy nimi latał radośnie mały piesek zakupiony wczoraj u pana Lamberta przez Justina.
  - Zayn, zabierz stąd Prosiaczka, zaraz go ktoś nadepnie! - krzyknęła Kate podchodząc w stronę stosu prezentów i dokładając do nich kolejny, tym razem ode mnie w czerwonej torebce z logo sklepu.
  - Prosiaczka? - spytałam zdziwiona.
  - Tak nazwałam mój prezent od Justina. Jest naprawdę słodziutki. - odpowiedziała, głaszcząc małego pieska.
  - Gdzie jest Justin? - spytał Louis, kiedy tylko usłyszał imię swojego przyjaciela.
  - Na górze, poszedł do toalety. - Kate wskazała ręką na schody.
   Louis oświadczył, że za chwilę wróci, a następnie pobiegł na górę zostawiając mnie samą z Kate i coraz większym tłumem gości. Kate jednak nie długo zdążyła ze mną porozmawiać, ponieważ musiała szybko przywitać nowo przybyłych gości oraz przyjąć od nich prezenty.
   Rozejrzałam się dookoła. Niedaleko mnie rozmawiały ze sobą Cindy i Melody jedne z popularniejszych dziewczyn w szkole, przy barku z alkoholami stali Mike, Dylan i Logan grający w męskiej drużynie koszykarskiej prowadzonej przez pana Fostera, na środku stało jeszcze kilkanaście innych osób, które kojarzyłam tylko z widzenia, aż nagle mój wzrok spoczął na Gigi stojącej z boku i rozglądającej się w poszukiwaniu towarzystwa, dlatego ruszyłam żwawym krokiem w jej stronę.
  - Cześć Gigi. - przywitałam się z dziewczyną Zayna, która uśmiechnęła się na mój widok.
  - Wreszcie jakaś znajoma twarz. - odetchnęła z ulgą. - Kate cały czas chodzi witać się z gośćmi, a Zayn poszedł odnieść jej psa do pokoju, a ja nie znam tu prawie nikogo.
  - Ja też nie znam tu dużo osób. Kate pozapraszała chyba wszystkie osoby z naszej szkoły. - stwierdziłam omiatając wzrokiem całe piętro. - A zmieniając temat, widziałaś gdzieś Lily?
  - Nie. - Gigi pokręciła głową. - Chyba jeszcze nie przyszła.
  - O czym rozmawiacie? - nagle usłyszałam za sobą głos Zayna, który chwycił Gigi za biodra i obrócił ją w swoją stronę. Ona natomiast uśmiechnęła się i zarzuciła brunetowi ręce na szyję. Są taką idealną i uroczą parą, czasami naprawdę zazdroszczę Gigi, tego, że ma takiego świetnego, troskliwego i przystojnego chłopaka. Ile mogłabym oddać, żeby wieść takie samo beztroskie życie.
  - W sumie, to o niczym ważnym, chyba pójdę poszukać Louisa. - odpowiedziałam szybko się wycofując i zostawiając zakochanych Gigi i Zayna samych. Czułabym się naprawdę niezręcznie, stojąc sama przy całującej się parze.
   Gigi uśmiechnęła się jeszcze do mnie z przepraszającą miną, a ja ruszyłam na poszukiwania mojej zguby. Weszłam schodami na górę omijając po drodze pokój Zayna i stając naprzeciwko łazienki. Światło w środku było zapalone co świadczyło o tym, że ktoś jest w środku, chociaż nie miałam stuprocentowej pewności, że jest tam Louis. Na całe szczęście już po kilku sekundach drzwi łazienki otworzyły się, a w w progu stanął poszukiwany przeze mnie osobnik.
  - Szukałam cię. - oświadczyłam z pretensją wiercąc wzrokiem dziurę na twarzy Lou.
  - Byłem tylko w łazience. - odparł, zamykając za sobą drzwi.
  - A gdzie jest Justin? - spytałam rozglądając się w poszukiwaniu Justina, po którego miał iść Louis.
  - Wrócił do Kate, a ja postanowiłem skorzystać z toalety, a co myślałaś? - na jego twarzy pojawiło się lekkie rozbawienie.
  - Nic. Wracajmy już na dół. - mruknęłam nieco zawstydzona swoim przesadnym pilnowaniem Louisa, jakby należał do mnie. A przecież nawet nie jesteśmy razem...
    Przez chwilę się ze mnie śmiał co chwilę mówiąc, że zaczynam być o niego zazdrosna i podejrzewam go o niestworzone rzeczy co po części było prawdą, dlatego trąciłam go łokciem i posłałam mu mordercze spojrzenie. Na ten gest, jego śmiech ustał, choć widziałam po nim, że jest w dalszym ciągu rozbawiony. Potem wziął mnie za rękę i pocałował, kiedy byliśmy już na dole tak, że nasz pocałunek przyciągnął uwagę połowy osób zebranych w salonie. Ich podniecenie sięgnęło zenitu, kiedy zdali sobie sprawę z tego, że osoba, która właśnie mnie całuje to Louis Tomlinson - ten sławny piłkarz na imprezie licealistów we własnej osobie. Z tego względu nie obyło się bez próśb o autograf zwłaszcza płci męskiej i mnóstwa zdjęć.
   Wokół zebrało się tyle osób, że stwierdziłam, iż najlepszym pomysłem będzie odsunąć się na tę chwilę, żeby przypadkiem nie zostać staranowanym. Odchodząc w przeciwnym kierunku napotkałam się na dzisiejszą jubilatkę stojącą pośrodku salonu z rozwścieczoną miną. Kate zdecydowanie nie jest osobą, która jest przyzwyczajona do bycia w cieniu innych osób. Ona jest liderką i nie znosi kiedy ktoś ja przyćmiewa, dlatego wdrapała się na mały, drewniany stolik do kawy i krzyknęła głośno zwracając uwagę wszystkich gości stłoczonych przy Louisie i Justinie, którego również się dopatrzyli pośród tłumu. Jedyną osobą, której jeszcze brakowało był Liam, który ukrywał się za plecami Lily w kuchni. Dopiero teraz zauważyłam, że oni w końcu również zjawili się na imprezie. Lily miała na sobie naprawdę ładną sukienkę, jestem pewna, że kupiła ją niedawno w tajemnicy przede mną.
  - Hej, są moje urodziny i za chwilę robimy grę w wyzwania, dlatego zostawcie wreszcie mojego Justina i tego drugiego piłkarzynę w spokoju. Zdążycie wziąć od nich autograf, będą do końca imprezy, a teraz gramy!
   Tłum na szczęście posłuchał Kate i odsunął się od Justina i Louisa pozwalając mi na wrócenie do boku Lou, który natychmiast objął mnie ramieniem. Kate zadowolona zeszła ze stolika o mało nie wywracając się na swoich wysokich szpilkach i podeszła do Justina całując go czule i biorąc za rękę. Jestem pewna, że chciała zaznaczyć tym swój teren, na wypadek gdyby inne dziewczyny, które sama zaprosiła chciały go podrywać, ale taka jest już moja przyjaciółka. Jej tok myślenia jest naprawdę trudno zrozumieć. Po 10 latach przyjaźni z nią nadal go nie odgadłam.
  - Zanim jednak zaczniemy grać, chciałem coś zrobić, a w zasadzie to puścić. - tym razem głos przejął Zayn wychodząc na środek. - Jako, że wszyscy się już zorientowali, że nasza dzisiejsza jubilatka jest moją siostrą, z okazji jej 19 urodzin, skleiłem pewien film z naszego dzieciństwa i innych różnych jej wspomnień. - Zayn popatrzył z miłością na swoją siostrę, a następnie podszedł do wielkiego plazmowego telewizora i włożył płytę do odtwarzacza.
   Nikt nie wiedział jeszcze o co chodzi i chyba sama Kate też, ponieważ była tak samo zdezorientowana jak reszta uczestników imprezy.
  - Wiesz o co chodzi? - spytała mnie szeptem przyjaciółka, spoglądając z ukosa na Zayna stojącego przy odtwarzaczu.
  - Skąd mam wiedzieć, przecież to twój brat. - odszepnęłam jej, z zaciekawieniem obserwując poczynania Zayna.
   Wreszcie na telewizorze wyświetlił się obraz. Wszyscy zajęli miejsca na kanapie, na fotelach bądź na stołkach barowych w kuchni i wpatrywali się w duży ekran. Na początku ukazał się salon, starego domu Kate przed przeprowadzką. Obraz był kręcony kamerą. Na dywanie siedziała mała, półroczna dziewczynka z ciemnymi włoskami. Bawiła się w najlepsze plastikową ciuchcią, a niedaleko niej siedział prawie pięcioletni chłopiec patrząc z zaciekawieniem na kamerę lub tez osobę, która kręciła film.
- No Zayn, przytul swoją siostrzyczkę. - odezwał się damski głos zza kamery należący do mamy Kate i Zayna - Jennifer Parker.
   Ciemnowłosy chłopiec wstał z dywanu i podszedł do bawiącej się dziewczynki otulając ją swoimi ramionami. Goście wydali jęk rozczulenia, jednak nie na długo. Na filmie widać było jak mały Zayn nie puszcza siostry i przytula ją do siebie mocniej, tak że Kate puściła zabawkę i wybałuszyła oczy nie mogąc złapać powietrza.
  - Zayn, nie tak mocno! - krzyknęła ich mama, odciągając Zayna od Kate. - Ona jest malutka, nie możesz tak mocno jej przytulać. - skarciła syna.
  - Ale sama mi kazałaś. - tłumaczył się chłopiec i uśmiechnął się zadowolony do kamery.
   Następna scena przedstawiała również stary dom Kate i choinkę. Przy choince stało uśmiechnięte rodzeństwo. Kate miała na oko 4 latka, Zayn - 8. Ten film również nagrywała ich mama, ponieważ z boku kadru widać było pana Wiliama krzątającego się po kuchni i dekorującego świąteczne pierniczki. Zayn nakładał na choinkę zielone bombki, a Kate chcąc iść w ślady starszego brata usiadła na podłodze i zaczęła rozpakowywać pudełka z czerwonymi bombkami. Kiedy zadowolona wyjęła jedną z nich i już wstawała, żeby zawiesić ją na choince, brat wyrwał jej bombkę i sam zaczął stawać na palcach, żeby ją zawiesić.
  - Zayn, oddaj mi, to moja! - krzyknęła niezadowolona dziewczynka, a gdy ciemnowłosy chłopiec odwrócił się i pokazał jej język zezłoszczona dała mu klapsa w pupę i odeszła tupiąc nogami.
  - Synku, dlaczego znowu jej dokuczasz, przecież wiesz, że jest od ciebie młodsza. - powiedziała stojąca za kamerą Jennifer, by po chwili obraz znikł z ekranu, a na jego miejsce pojawił się nowy.
   Tym razem na filmie był uwieczniony mój pokój. Kate i Lily siedziały na podłodze i czytały horoskopy, a ja nagrywałam ich kamerą. Doskonale pamiętałam ten moment. Miałyśmy wtedy po 12 lat. Do pokoju wszedł mój tata i zaczął czytać horoskopy razem z nami, a później zaczął robić głupie miny do kamery i powiedział, że zaprasza nas kanapki z żółtym serem, a na deser ciasto czekoladowe i właśnie wtedy nagranie się skończyło. Na telewizorze pokazało się jeszcze mnóstwo podobnych nagrań. Był film, z naszej pierwszej wspólnej nocy, kiedy opowiadałyśmy sobie straszne historie o duchach, kiedy jechałyśmy na obóz sportowy, kilka krótkich filmów z obozu i film jak Zayn oblewa Kate wodą w lany poniedziałek. W czasie trwania tych filmików przypomniałam sobie całe moje dzieciństwo spędzone wspólnie z przyjaciółkami i zdałam sobie sprawę ile dla mnie znaczą. Nie mogę sobie nawet wyobrazić co by było, gdyby którejś z nich w moim życiu zabrakło. Są dla mnie jak siostry.
   Louis widząc łzy w moich oczach otulił mnie ramieniem i pocałował w czoło, podczas, gdy Kate wstała z kolan Justina i również ze łzami w oczach, podeszła do Zayna ściskając go mocno. Gdy już wyściskała swojego brata i podziękowała mu tysiąc razy za sklejenie filmu, zawołała mnie i Lily na sam środek, gdzie obecnie stała i zebrałyśmy się we trzy w siostrzanym uścisku.
  - No dobra, wystarczy już tego wszystkiego. - Kate ponownie zabrała głos, gdy uścisk dobiegł końca. - Gramy w prawda czy wyzwanie, co wy na to?
   Goście oczywiście jednogłośnie się zgodzili. Wszyscy kochali grać w prawda czy wyzwanie. Nie byłam do tej pory na żadnym przyjęciu, na którym ta gra by się nie odbyła. To stały i nieodłączny punkt wszystkich imprez i nawet ją lubiłam dopóki ktoś nie wyznaczał do wykonania zadania mnie i jak to czasem bywa, wyzwanie nie było przyjemne, dlatego najczęściej wybierałam prawdę. Najlepiej i najprzyjemniej jest być obserwatorem, nie wykonawcą, a przynajmniej dla mnie. Jednak teraz kiedy zamiast mojej poprzedniej osobowości jest nowa, wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, żeby wpasować się do zgromadzonego towarzystwa. W końcu tak zachowałaby się Lucy, którą jestem teraz.
   Ludzie zaczęli siadać na dywanie w kręgu i gra zdawała się już rozpoczynać. Kate wzięła jeszcze plastikowe kubki i butelki z alkoholem, a potem również zajęła miejsce, oczywiście przy Justinie.
  - Wszyscy wiedzą jakie są zasady? - uczestnicy pokiwali głowami. - W porządku, komu zabraknie odwagi, może się napić. - Kate uśmiechnęła się słodko, a następnie jako pierwsza zakręciła butelką. Wypadło na Melody.
  - Prawda czy wyzwanie Melody?
  - Wyzwanie. - odpowiedziała odważnie blondynka, jednak po jej minie widać było, że obawia się tego co poleci jej Kate.
  - Skoro jesteś taka odważna, przeliż się z Cindy przez 10 sekund. - powiedziała zadowolona z siebie.
   Po minie Melody i Cindy można było wywnioskować, że są tym lekko obrzydzone i niezadowolone. Melody w geście ratunku nalała sobie pół kubka alkoholu, który wypiła szybko jednym haustem. Następnie zbliżyła się do Cindy, ujęła jej twarz w dłonie i powoli zaczęła całować swoją przyjaciółkę, która z ogromną niechęcią oddawała pocałunek.
  - Fuj, to obrzydliwe. - wyszeptał Louis chowając twarz w moje ramię, podczas gdy wszyscy inni zaczęli gwizdać.
   W końcu przyszła kolej na kręcenie butelką przez Melody, która dumnie wykonała swoje zadanie i usiadła z powrotem na swoje miejsce. Butelka kręciła się i kręciła, aż w końcu zatrzymała się na Louisie. Byłam spokojna do czasu, gdy po pytaniu ''Prawda czy wyzwanie", Louis wybrał opcję numer dwa, jednak nie to w tym wszystkim było najgorsze, a zadanie które dała mu Melody. Przysięgam, że w szkole osobiście ją uduszę własnymi rękoma.
  - Więc, Louis... Udawaj, że uprawiasz z kimś seks. Z dziewczyną lub z chłopakiem jeśli wolisz. - zachichotała, a razem z nią część gości. W kółku słychać było głośne szepty dziewczyn zadające sobie pytanie kogo wybierze Louis, i przyznam, że ja sama zadawałam sobie to pytanie, a im dłużej się nad tym zastanawiałam tym bardziej moja palpitacja serca wzrastała. Nie chciałam, żeby Louis wybrał jakąś inną dziewczynę i udawał, że uprawia z nią seks. Wiem, że to niby nic takiego, ale po prostu nie chcę patrzeć na to jak udaje z kimś stosunek. Można powiedzieć, że jestem o niego w pewien sposób zazdrosna i... uhh nienawidzę tej myśli.
  - Lucy. - w jego ustach zadźwięczało moje imię wypowiedziane tuż nad moim uchem. - W tym momencie wzrok wszystkich skierował się na nas co napawało mnie cholernym strachem. Tak, faktycznie nie chciałam, żeby zrobił to z jakąś dziewczyną z zebranego tu towarzystwa, ale nie chciałam też odgrywać takiej intymnej scenki przy tylu osobach. Jestem pewna, że jeśli to zrobimy ktoś za chwilę to nagra i puści filmik po całej szkole, ale wiedziałam, że nie mogę nic po sobie pokazać, dlatego przełknęłam ślinę, nalałam sobie pełny kubek alkoholu i po jego przełknięciu, byłam gotowa na to co miało się wydarzyć.
*Louis*
  - Połóż się pode mną. - poleciłem zdenerwowanej Lucy, która mimo swojego strachu postanowiła trzymać fason i nic po sobie nie pokazywać, jednak ja widziałem z bliska jej zdenerwowanie. Sam nie byłem z tego wyzwania zadowolony. Chętnie bym je wykonał, ale w miejscu gdzie nikt nas nie widzi, a nie w miejscu, gdzie jest zgromadzonych pełno ludzi, a w ręku już trzymają telefony do nagrania całego wyzwania.
  - Schowajcie te telefony, durnie, to co się tutaj będzie działo ma nie zostać nigdzie upublicznione. - warknąłem do wyczekujących w napięciu małolatów, którzy na moje niezbyt przyjemne polecenie schowali telefony czekając na rozwój wydarzeń. W końcu to trochę niecodzienne, kiedy na imprezę licealistów przychodzi sławny piłkarz i na dodatek udaje stosunek z jedną z licealistek.
   Lucy położyła się pode mną patrząc na mnie niepewnie, ale przecież już nie takie rzeczy już robiliśmy. Przełożyłem jedną nogę nad jej ciałem tak, że teraz górowałem nad nią w rozkroku, a następnie pochyliłem się bliżej i zacząłem poruszać płynnie biodrami udając stosunek. Lucy postanowiła ładnie ze mną współpracować i wypchnęła swoje biodra w kierunku moich w sposób, który spowodował, że nasze krocz się o siebie otarły. Jej ręce oplotły moja szyję przyciągając mnie do jej ciała jeszcze bliżej, a prawą nogę usadowiła na moim boku. Kurwa, to jest cholernie podniecające.
   Dla ulepszenia efektu złączyłem swoje usta razem z jej ustami, a po chwili wślizgnąłem do nich swój język, zaczynając ją zachłannie całować. Ona oddawała mi każdy pocałunek. Jej język współgrał z moim tak jak nasze biodra i gdyby to co robimy, nie było tylko wyzwaniem do wypełnienia mógłbym pozostać w tej pozycji na wieki. Kiedy już się od siebie odsunęliśmy i znaleźliśmy na właściwych miejscach zgromadzenie licealistów zaczęło bić nam brawo. Uśmiechnąłem się do nich z dumą, a następnie zakręciłem butelką. Kątem oka widziałem jak Lucy nadal nie może dojść do siebie. Była trochę oszołomiona i z trudem próbowała to zamaskować takim samym uśmiechem jak mój.
  - Liamie. - powiedziałem, bardzo szczęśliwy z faktu, że butelka stanęła na kimś kogo znam i nie będę musiał się zbytnio wysilać, żeby wymyślić coś ciekawego. - Proszę, abyś wykonał przy wszystkich tu zebranych swój irlandzki taniec. - poprosiłem tłumiąc w sobie śmiech. Irlandzki taniec Liama  polega na wymachiwaniu wszystkimi kończynami w powietrzu i ani trochę nie był zbliżony do prawdziwego irlandzkiego tańca. Wymyślił to, kiedy był pijany, jednak irlandzki taniec pozostał w mojej pamięci na zawsze i Justina chyba również, bo nawet z drugiego końca salonu widziałem jak śmiał się zatykając usta dłonią.
  - Ale, nawet nie wybrałem co wolę. - zaprotestował Liam.
  - Ależ nie musiałeś, zrobiłem to za ciebie, a teraz tańcz, przyjacielu.
   Dopiero teraz licealne towarzystwo spostrzegło, że na imprezie jest też trzeci piłkarz, jednak wbrew moim przypuszczeniom nie rzucili się na niego z kartkami i długopisami oraz telefonami albo Bóg wie jeszcze czym, tylko w uwadze obserwowali poczynania Liama czekając w zniecierpliwieniu podobnie jak ja na jego irlandzki taniec.
   Wreszcie Liam wstał ze swojego miejsca oparty o Lily i przystąpił do wykonania tańca. Zaczął wymachiwać w powietrzu kończynami czemu towarzyszył wielki śmiech gości i klaskanie. Ja wprost zwijałem się ze śmiechu kładąc się na kolanach Lucy, gdyż nie wytrzymałbym długo w pozycji siedzącej. Słyszałem jak ona też się z tego śmieje i kładzie rękę na moich plecach, a po chwili mnie po nich głaszcze. Nawet, gdy Liam już wykonał swoje wyzwanie i usiadł z powrotem posyłając mi mordercze i jednocześnie rozbawione spojrzenie nie wstałem z jej kolan nadal się uśmiechając, jednak tym razem z innego powodu. Przyjemnie mi było na jej nogach słysząc jej uroczy śmiech, dlatego nie chciałem z nich wstawać. Tak mi było dobrze.
   Po kilku następnych rundach wszyscy zaczęli być powoli wstawieni. Gra nabierała lepszej zabawy, kiedy się choć trochę napiło, więc większość osób wypiła po kilka kubeczków alkoholu nawet jeżeli nie dostali jeszcze żadnego zadania do wykonania. Kate miała za zadanie przelizać się z kimkolwiek chce, więc nie trudno było odgadnąć to, że wybierze Justina, jej brat wybrał prawdę i został zapytany o to czy podoba mu się jakaś z uczennic grupy z którą odbywa praktyki (Oczywiście zaprzeczył i na dowód pocałował swoją dziewczynę siedzącą obok niego ku niepocieszeniu zauroczonym w nim nastolatek), jakaś dziewczyna, której nie znam podobnie jak większości tych osób, musiała zdradzić któryś ze swoich sekretów a chłopak o imieniu Dylan miał twerkować przez 2 minuty do piosenki "Starships" Nicky Minaj (dowiedziałem się tego kiedy mnóstwo dziewczyn krzyczało jego imię, nie jestem pewien czy Lucy też by krzyczała, bo chłopak był całkiem przystojny, ale na wszelki wypadek zakryłem jej oczy dłonią i odwróciłem plecami do twerkującego Dylana).
  - Lucy. - chłopak, który kręcił butelką spojrzał na Lucy siedzącą mi na kolanach, która obecnie wtulała się, lekko pijana w moje ramię. - Prawda czy wyzwanie?
  - Skoro wszyscy biorą wyzwanie to ja też. - zaśmiała się odważnie. Miałem tylko nadzieję, że ten małolat nie wymyśli niczego głupiego, bo inaczej przysięgam, że złoję mu skórę.
  - Zrób mi malinkę na szyi. - oświadczył chłopak głupkowato się uśmiechając.
  - Nie ma mowy, ona tego nie zrobi, wymyśl jakieś inne zadanie. - zaprzeczyłem przytrzymując Lucy i sadzając ją sobie wyżej na kolanach.
  - A co jesteś o nią zazdrosny? - podjął dalej temat brunet drocząc się ze mną.
  - Nie jestem. Tylko wiem, że ona tego nie chce zrobić.
  - Może nie decyduj za nią i trochę wyluzuj.
   Kiedy już zbierałem się na powiedzenie temu bezczelnemu chłopakowi jakiejś ciętej riposty Lucy ku mojemu zdumieniu jak i większości zgromadzonego ludu wstała z moich kolan i ruszyła w stronę chłopaka.
   - Co ty robisz...? - zapytałam zdumiony, podczas gdy ona tak po prostu uklęknęła przy brunecie i przyssała się do jego szyi. Obserwowałem cały ten proces z otwarta buzią. Justin i Liam spojrzeli na mnie współczująco, ale totalnie nie obchodziły mnie teraz ich pocieszające gesty. Przecież ja bym jej czegoś takiego nie zrobił. Nie przysysałbym się do szyi innej laski, kiedy jest ze mną. Tak wiem, że nie jesteśmy parą, ale takich rzeczy się po prostu nie robi nawet jeżeli to tylko głupia gra w butelkę.
  - Proszę bardzo Mike. - powiedziała po wszystkim uśmiechając się do licealisty, który z zadowoleniem oglądał swoją malinkę w odbiciu swojego telefonu.
  - Dzięki Lucy. - również posłał jej uśmiech, kiedy szatynka chciała zająć znów miejsce na moich kolanach. ,,O nie, teraz możesz iść siadać na kolanach Mike'a" - pomyślałem odsuwając się od niej.
  - Co jest Louis? - zapytała siadając obok mnie na podłodze ze zdziwioną miną.
  - Nic, zupełnie nic. - odpowiedziałem najpoważniej jak potrafiłem odwracając się do Lucy plecami.
   Czy byłem  zazdrosny? Nie. Ja po prostu uważałem jej zachowanie za niestosowne. Robi malinki na szyi jakiemuś Mike'owi, kiedy kilka minut wcześniej przymilała się do mnie, ale nic straconego. Postanowiłem się za to, godnie odwdzięczyć. Tak jak przystoi na zawodowego łamacza serc - Louisa Tomlinsona. Oj tak, znam się na tym i uwierzcie mi, że jestem w stanie zranić ją mocniej niż ktokolwiek inny.
   Po skończonej grze, kiedy większość graczy była już mocno wstawiona goście rozeszli się po całym piętrze i robili najróżniejsze rzeczy. Na ściennym zegarze zobaczyłem, że wybiła godzina 21: 20, nie było więc jeszcze tak późno biorąc pod uwagę fakt, że impreza rozpoczynała się o 19, choć za oknami już od kilku godzin panowała ciemność. Lucy próbowała mi kilkakrotnie tłumaczyć, że zrobiła Mike'owi malinkę tylko, dlatego, że takie otrzymała wyzwanie, jednak ja byłem całkowicie obojętny na jej tłumaczenia. Nie obchodziło mnie to. Miałem teraz inne plany.
   W tłumie tańczących nastolatków wypatrzyłem jedną, ładną i zgrabną dziewczynę siedzącą samą z czerwonym kubkiem alkoholu w ręku. Podszedłem do niej ignorując Lucy, która nadal kręciła się obok mnie i przysiadłem się obok niej co od razu zwróciło jej uwagę.
  - Hej. - przywitałem się, od razu przystępując do zaplanowanej czynności i położyłem jej moją dłoń na kolanie.
  - H-hej. - odpowiedziała mi dziewczyna odrobię zszokowana moim zainteresowaniem jej osobą jak mniemam.
  - Od razu przykułaś moja uwagę wiesz? Jesteś bardzo ładna. - uśmiechnąłem się posyłając szatynce jeden z moich czarujących uśmiechów.
  - Dziękuję, ty też jesteś bardzo przystojny. Czasami oglądam mecze, w których grasz.
  ,, Oh, gdzieś to już słyszałem"
  - Więc możesz czasami podziwiać mnie bez koszulki. - puściłem jej oczko. - Zdradzisz mi może swoje imię?
  - Jestem Victoria. - odparła, ekscytując się mną coraz bardziej. Kochałem to powodzenie u płci przeciwnej. Czasami można wynieść z tego naprawdę ogromne korzyści jak na przykład teraz.
  - Victoria... - powtórzyłem udając rozmarzonego. - Piękne imię. Niemal tak bardzo jak ty.
   Dziewczyna właśnie mi coś odpowiadała, jednak jej paplanina niezbyt mnie obchodziła, dlatego postanowiłem od razu przystąpić do konkretów. Wciągnąłem ją na swoje kolana jednocześnie brutalnie przysysając się do jej warg. Oddawała każdy mój pocałunek, grzecznie otwierając usta i pozwalając mojemu językowi na wpełznięcie do środka. Podczas tego pocałunku otworzyłem na moment oczy i zobaczyłem Lucy stojącą nad nami. Zakończyłem więc badanie gardła Victorii i skierowałem swój wzrok na Lucy.
  - Czegoś potrzebujesz? - zwróciłem się do niej niezbyt uprzejmie.
  - Jesteś żałosny. - wysyczała przez zaciśnięte zęby, a następnie odwróciła się na swoich czarnych szpilkach posyłając Victorii siedzącej nadal na moich kolanach nienawistne spojrzenie na co dziewczyna tylko się do niej złośliwie uśmiechnęła pokazując tym swoją przewagę, której właściwie nie posiadała.
   Zepchnąłem ją ze swoich kolan i podążyłem w głąb ludzi szukając wzrokiem obrażoną na mnie Lucy. Victoria krzyczała za mną moje imię, ale nie miało to już dla mnie większego znaczenia. Chciałem znaleźć się jak najdalej od niej. Tak naprawdę to beznadziejnie całowała. Całując ją myślałem o ustach Lucy, bo inaczej nigdy bym jej nie pocałował mimo, że nie była wcale brzydka. Po prostu nie potrafiłem już inaczej. Lucy była moim ideałem wszystkiego i dlatego nie lubiłem jej ranić, ale mam bardzo trudny charakter i musiałem to zrobić. Inaczej nie byłbym sobą.
  - Zayn. - przystanąłem na chwilę przy brunecie tańczącym ze swoją dziewczyną. - Widziałeś gdzieś Lucy? - zapytałem z nadzieją.
  - Właśnie poszła na górę, do pokoju gościnnego, nie była chyba w dobrym nastroju, pokłóciliście się o coś? - zapytał ze zmartwionym wyrazem twarzy.
  - Nie. To znaczy tak. Tak trochę. Możesz mi jeszcze powiedzieć gdzie jest ten pokój gościnny?
  - Naprzeciwko łazienki, obok pokoju Kate.
  - Dzięki. - odparłem szybko wyplątując się z tłumu imprezowiczów i kierując się schodami na górę.
   Szybko odnalazłem pokój gościnny. Wywnioskowałem to, kiedy usłyszałem poszczekiwanie psa za jednymi z drzwi, więc stwierdziłem, że jest to pokój diabelskiej siostry Zayna, która dzisiaj zachowywała się w stosunku do mnie wyjątkowo uprzejmie. Góra była urządzona jeszcze ładniej niż salon i kuchnia na dole. Hol był tu wyjątkowo przestronny, a na każdej ze ścian wisiały zdjęcia Zayna i Kate, razem lub osobno, zdjęcia całej rodziny z wakacji lub zdjęcia z ferii zimowych. Zauważyłem jednak to, że na każdym ze zdjęć, gdzie rodzina była w komplecie Zayn i Kate mieli zaledwie po kilka lat. Nie było ich starszych zdjęć, jednak nie miałem czasu, żeby się w to zagłębiać.
   Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Na białej, podłużnej, wąskiej kanapie siedziała Lucy z twarzą schowaną w dłoniach. Widziałem jak łza potoczyła się po jej dłoni. Płakała, ale tak cicho jak nigdy dotąd. Jakby bała się, że ktoś ją usłyszy, chociaż na dole panuje taki hałas, że ludzie z dołu nie usłyszeliby nawet huku po upadnięciu telewizora, zawieszonego na ceglanej ściance naprzeciwko kanapy, gdzie siedzi. Poczułem się z tego powodu źle, bo przecież wiedziałem, że jej łzy są moją winą. Nie powinienem się na niej w ten sposób odgrywać, ale z drugiej strony nie potrafiłem się przed tym powstrzymać. Tak czy inaczej nie czułem się z tego powodu dobrze. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę z tego, że jestem dupkiem dla osób, które na to nie zasługują.
  - Lucy. - powiedziałem cicho, zbliżając się w jej stronę. Od razu podniosła głowę i szybko wytarła wierzchem dłoni łzy skapujące z jej policzków. Pod oczami miały rozmazany tusz do rzęs, a droga, po których płynęły łzy została oznaczona szarymi strużkami. Zrobiło mi się jej strasznie żal. Płakała już kolejny raz przeze mnie. Kolejny raz byłem powodem jej łez, a przecież nic mi nie zrobiła. To było tylko wyzwanie, nie musiałem się z tego powodu tak denerwować. Ale się zdenerwowałem. Nie lubię widoku Lucy z innym chłopakiem. Po prostu to mnie złości.
  - Czego chcesz? Nie powinieneś być z Victorią? Na pewno już zaczęła cię szukać. - jej głos był szorstki i nieprzyjazny. Wzdrygnąłem się. Nigdy tak do mnie nie mówiła.
  - Mam ją gdzieś. Poszedłem szukać ciebie. - odparłem próbując wytrzeć jej policzki, ale odtrąciła moją rękę z obrzydzeniem.
  - Nie dotykaj mnie i wyjdź. Chcę być sama.
  - Lucy, wiem, że tym razem trochę przegiąłem, ale byłem zły. Chciałem się na tobie zemścić, wiem, że nie powinienem, dlatego cię przepraszam.
  -  Nie musisz, w końcu nie jesteśmy ze sobą w związku.
  - Racja. - przytaknąłem, przypominając sobie o tym, że Lucy nie jest moją dziewczyną, a ja nie jestem jej chłopakiem, chociaż zachowujemy się wobec siebie jakby było na odwrót. - Ale i tak przepraszam.
   Lucy pokiwała głową.
  - Wracaj na imprezę, jeszcze się nie skończyła.
  - Pod warunkiem, że wrócisz na nią razem ze mną. - powiedziałem mając nadzieję, że tym przekonam ją jakoś do powrotu na dół, jednak pokręciła przecząco głową.
  - Nie mam ochoty. Może później, a teraz proszę wyjdź już o pozwól mi zostać samej.
   Wtedy dałem jej za wygraną. Wiedziałem, że niewiele wskóram dalszymi prośbami, dlatego opuściłem pokój gościnny ze zwieszoną głową i z poczuciem winy zszedłem na dół mieszając się w tłum gości i kierując się w stronę kuchni, gdzie porozstawiane były butelki alkoholu. Wziąłem jeden z kubków i napełniłem go, a następnie przechyliłem, by poczuć smak gorzkiej cieczy. Po kilku kolejnych kubkach poczułem się nareszcie lepiej. Jeżeli alkohol w dalszym ciągu będzie rozwiązywał moje problemy, w końcu popadnę w alkoholizm.
*Lucy*
   Siedziałam sama w pokoju jeszcze przez długi czas, dopóki do środka nie weszła Kate i siłą sprowadziła mnie na dół mimo moich licznych protestów. Starałam się unikać Louisa, przez cały czas trzymając się Kate i Lily i przyznam, że świetnie się z nimi bawiłam. Spokojnie mogłabym powiedzieć, że lepiej niż zanim Louis wywołał u mnie załamanie psychiczne. Wypiłyśmy dużą ilość alkoholu, która pozwoliła mi na zapomnienie o dosłownie wszystkich problemach i nieco mnie wyluzowała. Po kolejnym kubku z rzędu goście zaczęli powoli opuszczać dom Kate. Gdy już wszyscy wyszli była godzina prawie 2 w nocy. Zostałam tylko ja, Lily, Louis, Liam, Gigi i Justin.
  - Kochanie, nie pij już więcej. - do Kate podszedł chwiejnym krokiem Justin zabierając jej czerwony kubek z ręki i stawiając go na blacie daleko od niej.
  - Ty też jesteś pijany. - wymamrotała Kate sięgając po swój alkohol i dopijając go do końca. - Chodźmy już spać. - powiedziała, kiedy kubek był już pusty. Wstała i chybocząc się na swoich wysokich szpilkach przez nadmierny alkohol płynący w jej żyłach wzięła Justina za rękę i ruszyła z nim na górę.
  - Zostajecie u nas na noc? - spytała przez ramię.
  - Ja chyba powinnam się już zbierać do siebie. - odparłam również podnosząc się ze swojego miejsca.
  - A ja zostanę, jeśli pozwolisz. Nie dam rady wrócić do domu w takim stanie, a Liam mnie nie odwiezie, jest jeszcze gorzej pijany niż ja. - Lily pokazała na Liama, który w najlepsze tańczył swój irlandzki taniec uznając, że impreza jeszcze się nie skończyła.
   Kate pokiwała głową, a następnie zniknęła na górze razem z Justinem, który po drodze przewrócił się jeszcze na schodach tłumacząc się, że zauważył 50 pensów.
   - Na pewno nie zostaniesz? - spytał mnie Zayn sprzątając puste kubki ze stołu.
  - Nie, wolę wrócić. - odparłam zgodnie z prawdą zerkając kątem oka na Louisa siedzącego na kanapie i wpatrzonego we mnie. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Przez cały czas patrzył się na mnie dziwnie, ale nic nie mówił, to powoli zaczynało mnie denerwować.
  - Zamówić ci taksówkę? - spytał ponownie Zayn wyciągając swój telefon z kieszeni.
  - Oh, nie wrócę na piechotę, nie mam daleko do domu.
  - Nie wiem czy to dobry pomysł... - zaczął brat Kate spoglądając na mnie z niepewnością.
  - Oczywiście, że nie jest. - nagle głos zabrał Louis, który do tej pory cały czas milczał. Podniósł się z kanapy i podszedł w moja stronę z rękami skrzyżowanymi na piersiach. - Zostaniemy tu na noc, jeżeli Zayn nie ma nic przeciwko.
  - Od początku to proponowałem. - odparł natychmiast Zayn. - To byłoby zbyt niebezpieczne, żebyś wracała sama do domu o 2 w nocy, Lucy. Możecie spać w pokoju gościnnym, a Lily i Liam w salonie, chyba, że wolicie na odwrót?
  - Zaraz. Nie mogłabym spać osobno? Sama? - podjęłam próbę zapewnienia sobie miejsca noclegu z daleka od Louisa. Wiem, że dom Kate i Zayna liczy sobie tylko sześć pokoi z czego dwa z nich to gabinet ich rodziców i ich sypialnia, w której raczej nie będę mogła spać, a zresztą czułabym się tam zbyt niezręcznie, ale naprawdę nie uśmiechało mi się spać z Louisem w jednym łóżku po naszej małej kłótni. Czułam do niego obrzydzenie. Usta, którymi całował mnie, całował też Victorie, wiec nie chciałam ich już czuć na swoich. Gdybyśmy spali razem jestem pewna, że próbował by mnie dotykać, a tego nie zniosłabym jeszcze bardziej niż samej jego obecności blisko mojego ciała.
  - Przykro mi Lucy, ale nie masz gdzie. - zaprzeczył Zayn. - Kate śpi z Justinem u siebie, ja śpię w swojej sypialni razem z Gigi, Lily z Liamem w salonie lub pokoju gościnnym, więc pozostaje już tylko jedno łóżko. Będziesz musiała się przełamać.
  - Skoro nie mam wyboru... - westchnęłam z rezygnacją.
  - Jak chcecie możecie wziąć z Louisem pokój gościnny. - powiedziała Lily. - Ja i Liam możemy przespać się w salonie.
  - Jasne, dzięki. - mruknęłam siląc się na uśmiech w stronę przyjaciółki. Następnie skierowałam się powolnym krokiem w stronę schodów i zaczęłam pokonywać stopnie przez cały czas trzymając się barierki. Po chwili usłyszałam za sobą kroki. Wiedziałam, że nie należą do nikogo innego jak Louisa. Dreptał za mną dopóki nie zatrzymałam się przed pokojem Kate z zamiarem wzięcia od niej czegoś na przebranie do spania.
  - Po co chcesz tam wejść? - zapytał bacznie mi się przyglądając.
  - Żeby wziąć od Kate coś do spania, tego też mi zabronisz? - spytałam nieco sarkastycznie, a później otworzyłam drzwi i weszłam do środka zostawiając Louisa za drzwiami.
  - Przepraszam, że wam przeszkadzam. - zaczęłam wchodząc ostrożnie w głąb fioletowej, urządzonej bardzo nowocześnie sypialni, gdzie Justin i Kate siedzieli razem na łóżku.
  - Nie przeszkadzasz, Lucy. - uśmiechnęła się Kate wstając ze swojego łóżka i podchodząc do swojej szafy. - Proszę. - wręczyła mi ku mojemu zdumieniu, czarną, satynową koszulkę nocną do spania, sięgającą nie więcej niż do połowy ud.
  - Skąd wiedziałaś, że po to przyszłam? - zapytałam biorąc od niej przebranie.
  - Słyszałam jak stałaś pod moimi drzwiami. - znów się uśmiechnęła i wróciła z powrotem na swoje łóżko.
  - Dzięki. Dobranoc.
  - Pa Lucy! - krzyknął za mną Justin machając mi energicznie ręką. Odmachałam mu śmiejąc się z jego przesadnego entuzjazmu pod nosem i weszłam do pokoju obok. Światła były zgaszone, więc stwierdziłam, że nie ma sensu ich zapalać skoro i tak chce się tylko przebrać, a potem położyć wreszcie spać. Powoli zdjęłam z siebie sukienkę i szpilki pozostając tylko w bieliźnie. Początkowo miałam zamiar również ją zdjąć, jednak ostatecznie doszłam do wniosku, że lepszym pomysłem będzie w niej zostać na wypadek, gdyby Louis próbował mnie obmacywać przez sen.
   Kiedy moja sukienka leżała równo poskładana na fotelu przy rozłożonej kanapie zrobiłam kilka kroków idąc do łóżka, gdy poczułam pod moimi nogami coś twardego o co następnie się potknęłam i upadłam z cichym "Kurwa" wypowiedzianym przeze mnie nie za głośno, żeby nie obudzić innych gości oraz dwójki domowników.
  - Ała. - odezwało się coś pod moimi nogami na czym teraz leżałam rozłożona na brzuchu z podwiniętą piżamą. Natychmiast się podniosłam i zapaliłam lampkę przy łóżku.
  - Louis?! - zszokowana zobaczyłam Louisa, który siedział sobie w najlepsze przy łóżku rozmasowując swoje bolące kolano. Byłam prawie pewna, że w tym momencie siedzi w łazience i bierze prysznic, albo robi cokolwiek innego, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że może być już w pokoju, w którym mieliśmy razem spać. W końcu kto normalny siedzi po ciemku w pokoju nie śpiąc?
  - Boli mnie przez ciebie kolano. - wymamrotał niezadowolony ze skwaszoną miną.
  - Należało ci się. Trzeba było zapalić przynajmniej lampkę. - warknęłam kładąc się do łóżka i przysuwając się blisko ściany.
  - Ale dla takich widoków, które zobaczyłem mogę teraz chwilę pocierpieć.
  - Widziałeś mnie jak się przebierałam?! - krzyknęłam automatycznie podnosząc się z łóżka do pozycji siedzącej.
  - No, a co myślałaś? - wzruszył ramionami zdejmując z siebie ubrania i pozostając w samych bokserkach. Byłam na niego wściekła, ale mimo to nie mogłam powstrzymać się przed zlustrowaniem jego umięśnionego ciała dopóki nie położył się obok mnie i nie zakrył kołdrą.
  - Podobają ci się moje mięśnie, co? - oczywiście Louis Tomlinson  nie mógł oszczędzić sobie tego zbędnego komentarza. Przecież nie patrzyłam się na niego długo, a poza tym on podglądał mnie przez cały czas, kiedy się przebierałam nawet nie mówiąc mi o swojej obecności i ukrywając się w egipskich ciemnościach przy kanapie. Jestem pewna, że wszystko sobie uknuł zanim weszłam do środka.
  - Widziałam lepszych facetów od ciebie, a tak poza tym to przypominam ci, że to ty mnie pierwszy podglądałeś i to na dodatek bez mojej wiedzy. - odpowiedziałam niemiło, odwracając się do Louisa plecami i gasząc światło.
  - Nadal jesteś na mnie zła? - zapytał obejmując mnie w talii i przyciągając do swojego ciała. Zabrałam jego ręce przypuszczając już wcześniej, że tak zrobi i oddaliłam się od Louisa tak daleko jak to było tylko możliwe co spowodowało przylgnięcie mojego ciała do zimnej, białej ściany.
  - Czyli jesteś. - westchnął, gdy nie dostał ode mnie żadnej słownej odpowiedzi.
  - Śpij już i trzymaj ręce z daleka ode mnie. - warknęłam groźnie mając nadzieję, że może to wreszcie zamknie mu buzię, jednak zapomniałam, że nie mam do czynienia z byle jakim zawodnikiem co oznaczało, że zamknięcie buzi Louisowi będzie naprawdę trudnym wyzwaniem. Trudniejszym niż to, które dostałam dzisiaj podczas gry w butelkę, gdy musiałam zrobić malinkę Mikowi.
  - Powiedziałaś mi, że nie muszę przepraszać, bo nie jesteśmy parą, a nadal jesteś na mnie zła za tamten pocałunek. - Louis zaczął od nowa ten sam temat, który miałam nadzieję, że jest pomiędzy nami zakończony, ale jak się okazało nie był. - Mówisz jedno, a robisz drugie nie uważasz, że to trochę dziecinne? Zachowaj się wreszcie jak dorosła kobieta i mi powiedz, że nadal jesteś na mnie obrażona za to, że przelizałem się z inną, chociaż nigdy nie byliśmy i nie jesteśmy razem.
  - Zamknij się wreszcie i idź spać. - powiedziałam czując w sobie narastającą złość, ale też jednocześnie ból. Jego słowa mnie raniły. Ranił mnie za każdym razem, gdy przypominał mi o nim i o Victorii. Zupełnie nie wiem czemu. Nienawidziłam reagować na niego w ten sposób, ale spędziliśmy razem tyle czasu, że poczułam się dla niego ważna... Jak ktoś kto ma jakieś znaczenie w jego wielkiej karierze, jednak tak chyba nie jest i nie było.
  - Nadal jesteś o mnie zazdrosna co? - Louis nie dawał mi za wygraną. - Boli cię to, że nie tylko ty siedzisz na moich kolanach i nie tylko ty możesz czuć na swoich usta, moje.
  - A ty niby nie byłeś zazdrosny, kiedy robiłam malinkę na szyi Mikowi?! - w jednym momencie odwróciłam się w stronę Louisa posyłając mu nienawistne spojrzenie, którego i tak nie mógł zobaczyć przez ciemność panująca w pokoju. O dziwo nic mi nie odpowiedział. Spodziewałam się kolejnego ataku w moją stronę, ale on milczał.
  - Wiesz co? - zaczęłam ponownie, tym razem nieco opanowując swój rozwścieczony ton głosu. - Możesz odwołać moją rezerwację w hotelu. Pojedzie pięć osób, a nie sześć.
  - Jak to? - tym razem postanowił odpowiedzieć. - Dlaczego nie chcesz jechać, przecież mówiłaś, że...
  - Wiem co mówiłam, ale odwołuje moją decyzję. Od początku wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł. Ty zaoszczędzisz sobie nerwów, a ja pieniędzy.
  - Lucy, ale nie możesz. Proszę jedź ze mną.
  - Nie potrzebujesz mnie.
  - Potrzebuje. - zaprzeczył.
  - Tylko tak ci się wydaje. - odpowiedziałam ściszając swój głos, który powoli zaczynał zamieniać się w cichy płacz. Dlaczego on musi mnie tak niszczyć? Czym sobie na to zasłużyłam? Nie znałam odpowiedzi na te pytania, i to dobijało mnie jeszcze bardziej.
   Ugryzłam się zębami w rękę, żeby powstrzymać swój żałosny szloch. Łzy płynęły mi ciurkiem po policzkach w kompletnej ciszy, chociaż obiecywałam sobie, że już nigdy nie pozwolę na to, żeby wypłynęły z moich oczu, a dziś popłynęły już dwa razy. Przez tę samą osobę.Miałam nadzieję, że przynajmniej teraz Louis da mi spokój i nie zobaczy, że płacze. Zamknie oczy i pójdzie spać, a ja będę mogła wymknąć się po jakimś czasie, do łazienki zetrzeć szare łzy z moich policzków. Gdyby nie ten cholerny makijaż, którego zapomniałam zmyć...
  - Hej, spójrz na mnie. - odezwał się. Nie poszedł spać, co oznacza, że może zobaczyć mnie płaczącą. Czy tylko ja mam takiego pecha w życiu?
  - Nie płacz. Przepraszam. Nie chciałem znowu wywołać u ciebie łez.
  - Nie płacze. - wyszeptałam próbując zetrzeć łzy z twarzy, ale Louis zatrzymał mnie w połowie ruchu. Zrobił to za mnie. Ścierał je ze mnie z taką czułością, jakiej nigdy jeszcze u niego nie widziałam. Czuł się winny. Tak mi się przynajmniej wydawało, chyba, że to też należało do kolejnych moich złudzeń.
  - Przepraszam. Nie wiem czemu cię tak ranię. Powinienem od ciebie odejść, żeby ci już tego więcej nie robić, ale nie potrafię. Nie umiem z ciebie zrezygnować, Lucy.
  - Przytul mnie. - szepnęłam opanowując swój drżący głos. I wystarczyły tylko te dwa słowa, żeby Louis przytulił mnie mocno do siebie, oplótł swoimi nogami moje i przycisnął moją głowę do swojej piersi. Za każdym razem, kiedy jestem otulona jego ramionami mam poczucie dziwnego bezpieczeństwa, takiego, którego od zawsze potrzebowałam od śmierci mojego taty.
  - Chcę, żebyś ze mną jechała. - usłyszałam cichy, podłamany szept przy moim uchu. Gdybym nie znała Louisa, mogłabym powiedzieć, że zbierało mu się na płacz.
  - I pojadę. Chciałam cię tylko nastraszyć. - zaśmiałam się cicho wtulając się w jego tors.
  - Jesteś okropna, naprawdę myślałem, że nie chcesz jechać. - odparł, jednak w jego głosie również słychać było rozbawienie.
  - Muszę cię kontrolować,dlatego nie możesz jechać beze mnie.
  - Nie mam zamiaru. - odpowiedział Louis i mimo, że nie mogłam zobaczyć jego wyrazu twarzy, byłam pewna, że w tym momencie się uśmiecha.
                                                                        ***
  Następny rozdział: 17 stycznia.











wtorek, 15 listopada 2016

Retrospekcje

   Każdy z nas ma jakieś tajemnice, a gdyby ujawnić wam skrawek tajemnic naszych bohaterów?

   *Lucy*
   Słoneczne, sierpniowe popołudnie. Wakacje. Promyki słońca wpadają przez okna pokoju 17 - letniej Lucy Swan, która leżała na swoim łóżku, oglądając kolorowe katalogi, reklamujące najnowszą kolekcje letnich ubrań od Prady. Ceny są równie kosmiczne, co wygląd modelek reklamujących ubrania. Niemalże każda z nich miała płaski brzuch, szczupłe nogi i idealnie wyeksponowaną talię. Lucy odłożyła katalogi na bok, wstała z łóżka i przejrzała się uważnie w zawieszonym na ścianie, podłużnym lustrze. Podniosła swoją czarną koszulkę do góry, uwidaczniając swój brzuch. Nie był gruby, a z jej bioder nie wylewały się wałeczki tłuszczu, jednak nie wyglądał on tak jak te u modelek Prady.
  - Lucy! - z dołu dobiegł głos jej mamy, a po chwili na schodach słychać już było jej kroki. - Wychodzę z domu, muszę załatwić jedną pilną sprawę. - oświadczyła, otwierając drzwi od pokoju i stając na progu.
  - Jasne. - Lucy pokiwała głową, szybko odchodząc od lustra i z powrotem siadając na łóżku. Nie chciała, żeby jej mama cokolwiek zaczęła podejrzewać, nawet jeżeli tylko przeglądała się w lustrze. Zazwyczaj wszystkie teorie wysnuwane przez Clarissę Swan, nie kończyły się zbyt dobrze.
   Kiedy drzwi pokoju powoli zaczęły się zamykać, w ostatniej chwili wyłoniła się z nich ponownie pani Swan z ciekawskim spojrzeniem?
  - Nie spotykasz się dziś z Lily i Kate? - spytała.
  - Oh, nie - westchnęła Lucy - Kate spotyka się dzisiaj z Harrym, a Lily podobno ma coś bardzo ważnego do zrobienia.
  - Więc będziesz siedzieć w domu przez cały dzień? 
  - Na to wygląda. - Lucy ponownie wydała z siebie ciche westchnienie. Zdecydowanie nie miała teraz ochoty na rozmowy, dlatego liczyła, że mama odpuści jej temat i po prostu pojedzie tam gdzie miała jechać.
   Szczęście jej przypisało. Pani Swan szybko się z nią pożegnała, rzucając tylko na odchodne kilka słów pocieszenia, a Lucy widziała tylko przez okno jak odjeżdża z pod domu swoim, czarnym priusem. Znowu podeszła do lustra, oglądają w nim swój brzuch i uda, spoglądając jednocześnie tęsknym wzrokiem na szczupłe, uśmiechnięte modelki Prady, a gdy tylko przypomniała sobie, jakie ilości jedzenia włożyła w siebie pół godziny temu, od razu poczuła chęć zwymiotowania. Dobrze znała już ten proceder, bo nie raz to robiła. Najpierw jadła bez ograniczeń, poprawiając sobie tym humor, a potem szła do toalety, zwracając wszystko co trafiło to jej żołądka. Tak stało się i tym razem.
   Lucy opuściła swój pokój, kierując się prosto do łazienki na piętrze. Następnie uklękneła przed otwartą muszlą klozetową, wkładając sobie dwa palce do gardła, a dalej wszystko poszło już jak po maśle. Po skończonej "misji" (bo tak właśnie nazywała, w swojej głowie tę czynność) wyszorowała zęby, umyła ręce i wróciła do swojego pokoju, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Podeszła do okien, opuszczając rolety do samego dołu, a z komody wzięła obramowane zdjęcie swojego taty, przyciskając je mocno do piersi i osuwając się wolno po ścianie. W jej oczach zdążyły, zebrać się już łzy, które teraz płynęły po jej policzkach. 
   W tym samym momencie, jeden z katalogów, leżących na jej łóżku spadł na podłogę, otwierając się na stronie, gdzie Hailey Baldwin uśmiechała się radośnie do aparatu, spod nachodzących jej na twarz kosmyków blond włosów. "Ona napewno nie musi wymiotować, żeby być szczupłą i mieć taką idealną figurę" - pomyślała Lucy, smętnie pociągając nosem. Miała ochotę udusić Hailey za to, że jest taka perfekcyjna, tak jak każdą inną, piękną modelkę żyjącą na tym świecie.
  - Kiedyś też taka będę, tato. - powiedziała cicho, kierując po części słowa do kurczowo trzymanego przy piersi zdjęcie zmarłego ojca, a po części do samej siebie, choć sama nie do końca w to wierzyła.
   *Kate*
   Kate Parker, uchodząca za typową licealistkę z Doncaster, posiadającą setki przyjaciółek i firmowe ubrania, właśnie prowadziła rozmowę telefoniczną z Naomi Thompson - jedną z dziewczyn ze swojej grupki przyjaciółek. Rozmawiały żywo o swoich paznokciach, planując jutrzejszego dnia wspólne wyjście do kosmetyczki i zrobieniu sobie takich samych tipsów. Niestety rozmowę Kate przerwał jej przyrodni brat - Zayn, wołający ją z dołu. Dziewczyna niechętnie zakończyła rozmowę, obiecując, że zadzwoni jeszcze później, a następnie zeszła ostrożnie po nowo polakierowanych schodach na dół.
  - Co znowu? - spytała odrobinę nieuprzejmie, stając z założonymi na piersiach rękami, przed bratem,
  - Chciałbym ci kogoś przedstawić, tylko nie denerwuj się, dobrze? - Zayn popatrzył niepewnie na siostrę, a po chwili zza jego pleców, wyłoniła się dziewczyna w krótko obciętych, czarnych włosach, ubrana w długą sukienkę w kwiaty. Kate skrzywiła się, obrzucając pogardliwym wzrokiem ubiór dziewczyny, która wydawała jej się na oko być w wieku Zayna, jednak była pewna, że nie jest ona jego nową dziewczyną. Doskonale znała swojego brata, tak samo jak on ją i wiedziała również w jakich dziewczynach gustuje Zayn, a ta stojąca obok niego nadawała się najwyżej na jakąś mniej lubianą koleżankę.
  - Cześć, jestem Madline. - przywitała się nieznajoma, wyciągając rękę w kierunku zdezorientowanej Kate. Brunetka niechętnie uścisnęła jej dłoń, mamrotając pod nosem swoje imię, a następnie spojrzała na brata wymownym wzrokiem.
  - Madline jest moją koleżanką. Studiuje psychologię, odbywała już kilkakrotnie praktyki i jest bardzo dobra w tym co robi, dlatego myślę, że może ci pomóc. - oświadczył Zayn, patrząc na Kate s nadzieją.
  - Niny w czym? - prychnęła dziewczyna.
  - Posłuchaj, ja wiem, że wasi rodzice nie poświęcają wam wystarczająco dużo uwagi - zaczęła powoli Madline - a osoba w twoim wieku jej potrzebuje, więc...
  - Gówno o mnie wiesz i gówno sie dowiesz, chyba, że mój szanowny braciszek ci coś powie, ale uwierz mi, jemu też potrafię zatkać buzię. - wysyczała Kate, przez zaciśnięte zęby - A jeżeli to wszystko to możesz wynosić się z tego domu. - ręką wskazała na wejściowe drzwi.
  - Kate ona chce ci tylko pomóc, proszę pozwól sobie na otrzymanie pomocy - mówił błagalnym głosem Zayn, zbliżając się do siostry i kładąc jej dłoń na ramieniu, którą natychmiast strąciła.
  - Posłuchaj swojego brata. On chce dla ciebie dobrze. - doradziła kojącym głosem Madline, który tylko bardziej rozzłościł Kate.
  - Dobrze będzie dla ciebie, jeśli wyjdziesz stąd teraz, bo inaczej uwierz mi, że nie skończy się to dla ciebie miło. - Ciało brunetki zaczęło aż trząść się ze złości, a jej ręce zacisnęły się mocno w pięści.
  - Ona stąd nie wyjdzie dopóki z nią nie porozmawiasz. - Zayn stanął przed Madline, próbując zachować stanowczość w głosie, jednak bał się, że jego siostra za chwilę dostanie kolejnego ataku, jeżeli jeszcze bardziej się rozzłości. Mianowicie nieprzerwanie od dwóch lat, miała napady silnej histerii do tego stopnia, że było zdolna skrzywdzić fizycznie drugą osobę, dlatego od razu, kiedy jej atak się zaczynał, trzeba było podawać jej leki, zapisane przez jej psychiatrę.
  - Stajesz po jej stronie?! Taki z ciebie kochany brat?! - Oczy Kate pociemniały, prawie w całości pokrywając się czernią, ręce, które przed chwilą miała zwinięte w pięści, trzęsły się teraz jak galareta, tak samo jak jej ciało. Zdążyła jeszcze wykrzyczeć kilka słów, a potem straciła władze w nogach, osuwając się na ziemię.
   Zayn od razu podbiegł do siostry, biorąc ją na ręce, mimo jej szarpanin i wyzwisk rzuconych w jego stronę.
 - Wyjdź stąd. - rzucił do Madline, stojącej w osłupieniu pośrodku pokoju. - Zapomnij o wszystkim co ci powiedziałem i nikomu nie mów o tym, co się tutaj stało, rozumiesz? - spojrzał na swoją koleżankę, mrożącym wzrokiem. Ta w odpowiedzi tylko pokiwała pośpiesznie głową i z przerażeniem wypisanym na twarzy opuściła dom Parkerów.
   Gdy tylko drzwi trzasnęły, roznosząc po sobie głośny odgłos, Zayn ułożył Kate na sofie, biegnąc do szafek w kuchni, gdzie znajdowały się jej lekarstwa. Przyniósł siostrze szklankę wody i wcisnął jej do ust białą tabletkę, zmuszając ją następnie do jej popicia. Kilka minut później, ciało Kate przestało się trząść, a brunetka leżała nieruchomo, na obitej skórą, białej sofie, wpatrując się niemo w sufit i tylko co chwilę mrugając powiekami.
  - Już dobrze siostrzyczko, nikt cię nie skrzywdzi. Nie zobaczysz jej już więcej, obiecuje. - mówił spokojnie Zayn, klęcząc przy kanapie, gdzie leżała Kate, gładząc ją po jej ciemnych włosach. W jego oczach, zgromadziły się łzy, które po chwili popłynęły po jego policzkach.
   W oczach Kate również zgromadziła się słona ciecz, ale tylko jedna z łez, wypłynęła jej z oka, choć ciało nadal pozostało nieruchome, a twarz bez żadnego wyrazu.
  - Kocham Cię. - wyszeptała, gdy poczuła, jak powoli odzyskuje władzę w swoim ciele.
  - Ja ciebie też. - odszepnął Zayn, całując siostrę w czoło.
*Lily*
    W zwyczajne, czwartkowe, wakacyjne popołudnie Lily Johnson, stała przed lustrem w swoim pokoju, pospiesznie dokańczając robić swój makijaż. Być może dla innych ludzi to popołudnie było zwyczajne, niczym nie różniące się od poprzednich, jednak nie dla Lily i nie jakiego Thomasa Simpsona, a przynajmniej miało nie być.
   Cała historia rozpoczęła się kilka miesięcy temu, kiedy mama Lily została zwolniona z pracy. Wtedy cała rodzina musiała zacząć oszczędzać, ponieważ trudniej było utrzymywać czteroosobową rodzinę z jednej pensji, niż z dwóch. Oczywiście jedzenia nie brakowało z tego powodu nigdy, gdyż Alan Johnson nie był źle zarabiającym człowiekiem, jednak dotychczasowe wypady na zakupy, Lily zostały całkowicie wykreślone z listy, chyba, że były one naprawdę niezbędne. Wtedy właśnie ta niewinna z pozory nastolatka wiodąca dotychczas normalne życie, przemieniła się w dilera narkotyków. Jednak jej praca nie kończyła się tylko na rozprowadzaniu nielegalnych substancji. Jeżeli klient, wziął towar na tak zwaną "kreskę" wtedy zadaniem Lily było nastraszyć go na tyle skutecznie, żeby oddał pieniądze, a dzisiaj ów klientem miał stać się Thomas.
   Mimo upału panującego na zewnątrz, Lily założyła na siebie czarną bluzę z kapturem, zasłaniając nim swoją twarz na tyle, na ile pozwalał jej na to cienki materiał. Blond włosy włożyła za bluzę i wyszła niezauważalnie z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Z kieszeni wyjęła telefon, sprawdzając adres, pod który miała się udać. Okazało się, że dom dzisiejszego nieszczęśnika leży zupełnie niedaleko, dlatego Lily znalazła się tam w ciągu zaledwie 10 minut. Zapukała dwa razy w mocne dębowe drzwi, wkładając jedną rękę do kieszeni i chwytając za nóż. Już po chwili w progu pojawił się około 20 - letni chłopak z lekkim zarostem na twarzy, ubrany w szare dresy. Nie wyglądał jak nałogowy narkoman, raczej jak student, który lubi czasem sobie czegoś spróbować. Może nawet spodobałby się Lily, ale niestety był on tylko jednym z klientów umieszczonych na "czarnej liście", dlatego należało się jak najszybciej zabrać do pracy.
   Dziewczyna wtargnęła pospiesznie do środka, wyjmując z kieszeni ostre narzędzie i błyskawicznie przyłożyła je do gardła chłopaka. Jego oczy od razu zrobiły się większe, a ręce podniósł bezradnie do góry. Nawet nie próbował się bronić, co było Lily na rękę.
  - Wiesz dlaczego tu jestem? - spytała, siląc się na jak najbardziej wrogi ton głosu.
Thomas pokręcił przecząco głową.
  - Więc pozwól, że ci przypomnę. Kupiłeś na kreskę prawie sześć gram kokainy. Gdzie jest kasa?
  - J-ja... nie mam teraz pieniędzy, ale będę je miał, przysięgam. - zaczął, mówić przerażony chłopak.
  - Kasia ma być teraz. - wysyczała Lily mocniej przykładając nóż do gardła delikwenta.
  - Ale... j-ja n-nic teraz nie m-mam - wyjąkał. Lily westchnęła ciężko. Był to standardowy tekst każdego z dłużników, a i tak każdy, w końcu magicznym sposobem znajdował pieniądze lub chociaż oddawał jakąś biżuterię, która często miała większą wartość niż dług.
  - Posłuchaj mnie uważnie - zaczęła ponownie Lily. - Jeżeli nie znajdziesz teraz tych pieniędzy, zajmą się tobą za chwilę inni ludzie i będziesz mógł, pożegnać się ze swoim życiem, więc jak?
  - M-mam jeszcze pierścionki po babci, mogę ich poszukać. - zaoferował szybko Thomas.
  - Nareszcie gadasz do rzeczy. - przewróciła oczami Lily i odsunęła nóż od gardła Thomasa, jednak nadal trzymała go mocno w dłoni, na wypadek, gdyby chłopak próbował jakiś sztuczek.
   Na szczęście Simpson udał się tylko do salonu, gdzie zaczął otwierać po kolei wszystkie szafki w poszukiwaniu, obiecanej biżuterii, podczas gdy Lily stała obok, nie spuszczając z niego wzroku, ani na sekundę.
  - Szybciej. - warknęła, podchodząc bliżej z nożem, wycelowanym w chłopaka.
  - Mam. - odezwał się po chwili i wyciągnął w jej stronę, złoty pierścionek z dużym brylantem pośrodku.
   Lily zabrała go bez słowa, chowając zdobycz w kieszeni i kierując się w stronę wyjścia.
  - Nikt ma się nie dowiedzieć o tym co tutaj zaszło. Mnie tu nigdy nie było, rozumiesz? - zapytała, trzymając dłoń na klamce. Thomas pokiwał potakująco głową, nadal przerażony całą sytuacją, co upewniło Lily w tym, że dłużnik będzie milczeć jak grób.
   Zadowolona z przebiegu akcji, opuściła ostrożnie dom, rozglądając się dookoła czy aby na pewno nie ma w pobliżu żadnych świadków. Kiedy zobaczyła, że jest całkowicie bezpieczna, zdjęła kaptur i wyjęła swój telefon, wybierając jeden z dobrze jej już znanych numerów.
  - Sprawa załatwiona, szefie. Mam pierścionek. - powiedziała do słuchawki, uśmiechając się pod nosem.
 - Świetnie, wiedziałem, że na ciebie można liczyć. - odezwała się osoba po drugiej stronie. - Idź teraz tam gdzie zawsze.
  - Jasna sprawa. - odparła Lily, wciskając czerwoną słuchawkę i kierując się w stronę parku za rogiem ulicy.
 *Louis* 
   Dla większości ludzi, sierpień był miesiącem relaksu i odpoczynku, a przynajmniej powinien być, ale nie dla Louis Tomlinsona. Odkąd udało mu się wejść do reprezentacji Anglii w piłce nożnej oraz do sławnego angielskiego klubu "Manchester United", jego życie stało się pasmem ciągłych treningów. Młody piłkarz stał się też szybko zainteresowaniem wielu gazet, a jego zdjęcia z sesji zdjęciowych widniały na wielu tabloidach.
    Początkowo takie życie bardzo mu się podobało. Uwielbiał być w centrum uwagi, a zwłaszcza kobiet. Nie rzadko wykorzystywał fakt, że jest młody, przystojny i sławny, i udawało mu się z tego powodu zaciągać dziewczyny do łóżka, które z chęcią mu się oddawały. Do tego ilość pieniędzy, które zarabiał, przyćmiewały w jego życiu wszystko. Do momentu, w którym dowiedział się, że jego ojciec ma raka mózgu. Przez pierwsze miesiące po wykryciu choroby, guzy udało się usunąć, jednak teraz nowotwór znów dał o sobie znać. Louis już po raz piąty dzwonił do swojej siostry - Lottie, która miała jechać razem z nim do szpitala, żeby odwiedzić chorego ojca przed następną chemioterapią. Kiedy po raz kolejny usłyszał automatyczną sekretarkę, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła wysoka blondynka z czarną - białą torbą od Miu Miu przewieszoną przez ramię i najnowszym Iphonem 5s w ręku.
  - Już miałam do ciebie oddzwonić, ale i tak byłam pod twoim domem, więc stwierdziłam, że nie ma sensu. - wytłumaczyła Lottie posyłając bratu niewinny uśmiech.
  - Czemu nie odbierałaś, kiedy dzwoniłem do ciebie kilka razy?! - wrzasnął Louis, rozzłoszczony postawą swojej siostry. Denerwowało go to, cały czas dziko imprezując i chodząc z koleżankami po galeriach za jego pieniądze. Co prawda nie mieszkała już razem z nim, ale mieszkała niedaleko posiadłości Louisa, w równie pięknym domu, zakupionym również za jego pieniądze, razem z ich matką i ojcem, który coraz częściej zamiast w domu, był w szpitalu.
  - Rozmawiałam z koleżanką, okej? Zresztą to nie twoja sprawa, jedźmy już. - westchnęła dziewczyna.
  - Myślę, że jednak moja. Przepuszczasz moje pieniądze na pierdoły, w dodatku masz w dupie ojca, który może umrzeć!
  - Nieprawda! - Lottie również uniosła głos - Nie masz prawa mnie oceniać!
  - A jak wytłumaczysz swoje zachowanie?  - Louis nie zamierzał dać siostrze za wygraną.
  - Martwię się o tatę, tak samo jak ty. Zakupy, różne wyjścia na imprezy i te inne pozwalają mi o tym zapomnieć... - dziewczyna zniżyła głos i spuściła głowę. Było jej naprawdę wstyd, ale to co powiedział jej brat, uraziło ją do głębi. Tak samo jak on, chciała tylko jednego - żeby ich tata wrócił do zdrowia, a imprezowanie było jej odskocznią od dręczących ją myśli na temat ojca, jednak Louis najwyraźniej tego nie rozumiał.
  - Gówno prawda! Po prostu przyznaj, że jego śmierć byłaby ci na rękę - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
  - Jak możesz tak wogóle mówić?! - w niebieskich oczach Lottie zebrały się łzy, które już po chwili uwolniły się spod jej powiek, płynąc swobodnie po policzkach. -Wiesz, moim zdaniem ty nie jesteś ani trochę lepszy ode mnie. Udajesz troskliwego syna, a w rzeczywistości jesteś zwykłym dziwkarzem!
   To całkowicie wyprowadziła Louisa z równowagi. Przestał nad sobą panować i uderzył siostrę w policzek. Głowa Lottie przechyliła się mocno w bok pod wpływem silnego uderzenia, a po chwili dziewczyna trzymała się w piekącym miejscu, patrząc nienawistnym wzrokiem na brata. Nie powiedziała nic. Z jej oczu wypłynęło jeszcze kilka słonych łez, a potem wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.
   Po jej wyjściu, Louis stał przez chwilę pośrodku salonu, uświadamiając sobie co właśnie zrobił. Powoli usiadł na kanapie, chowając twarz w dłonie. Po raz pierwszy uderzył kobietę, która na dodatek była jego siostrą. Wiedział, że postąpił źle, a jego tata byłby nim zawiedziony, jak nigdy dotąd. W tym stanie, nie mógł do niego jechać. Prędzej spaliłby się ze wstydu, niż pokazałby mu się na oczy.
   Louis nawet nie miał pojęcia, ile minęło czasu od feralnej kłótni z siostrą, kiedy jego telefon zadzwonił mu w kieszeni. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowy, dlatego nawet nie zadał sobie trudu, żeby wyjąć go z kieszeni i zobaczyć kto dzwoni. Gdy jednak zadzwonił kolejny raz i kolejny, wyjął telefon i przesunął zieloną słuchawkę, rzucając do niej ze złością "Halo?".
   Przez chwilę słyszał w niej tylko płacz kobiety, ale po chwili rozpoznał w nim głoś swojej mamy, która dukała drżącym głosem pojedyncze słowa.
  - Mamo?! Co się stało?!
  - Lottie... m-miała... wypadek. J-jest w... szpitalu. - mówiła kobieta.
  - Jak to? Co jej jest? Żyje? W jakim jest szpitalu?! - pytania same nachodziły na usta Louisa. Jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany. Czuł, że to wszystko to wyłącznie jego wina.
  - Mężczyzna... który ją w-widział, p-powiedział, że widział jak p-przebiegła przez pasy. B-była zapłakana. Nie zauważyła jadącego a-auta...
  - Ale Lottie, żyje mamo, prawda?
  - Żyje, ale jest w ciężkim stanie. - głos mamy całkowicie się załamał. Po drugiej stronie słuchawki, można było usłyszeć tylko płacz i co chwilę pociąganie nosem.
   Louis szybko zakończył rozmowę, dowiadując się jeszcze jedynie o adres szpitala. Po uzyskaniu od matki tej informacji, natychmiast wybiegł z domu i wsiadł do samochodu, jadąc z prędkością 130 km/h. Po krótkim czasie zaparkował pod budynkiem szpitala, wbiegając do środka. Podbiegł zdenerwowany do recepcji, rzucając znudzonej recepcjonistce w okularach imię i nazwisko siostry.
  - Sala 124, na drugim piętrze. - odpowiedziała kobieta, nie zadając na szczęście, żadnych zbędnych pytań o spokrewnienie lub inne bezsensowne rzeczy, które mogłyby zabrać tylko Louisowi cenny czas.
   Chłopak wbiegł pospiesznie po schodach, nie czekając nawet na windę i już po krótkim czasie, znalazł się w sali Lottie, gdzie lekarze podpinali ją do najróżniejszych urządzeń.
  - Proszę opuścić salę. - rozkazał jeden z lekarzy, patrząc groźnie na Louisa.
  - To jest moja siostra, ja muszę z nią porozmawiać. - zaprzeczył Louis, gdy zobaczył, że jego siostra ma otwarte oczy i spogląda na niego w milczeniu. Na jej policzku uformował się fioletowy siniak od uderzenia, które jej zadał, co sprawiło, że Louis poczuł się jeszcze gorzej.
  - Proszę kazać mu wyjść. - powiedziała cicho dziewczyna z ledwością, powstrzymując płacz - Nienawidzę cię, Louis. Nie jesteś już moim bratem.
  - Lottie, przepraszam. - Louis próbował podejść do jej łóżka, jednak ten sam lekarz, który wcześniej prosił go o wyjście, wypchnął go z sali.
   Chłopak został sam na korytarzu sam. Dziękował w duchu, że nie ma w pobliżu jego mamy, bo obawiał się, że również jej nie potrafiłby spojrzeć w oczy. Oparł się o obdrapaną z farby, niebieską ścianę i zaczął cicho płakać, przeklinając się za wszystko co zrobił swojej niewinnej, młodszej siostrze.
*Liam*
   Liam Payne wędrował wesoło ulicą Wood Street, prosto do domu swojej ukochanej dziewczyny - Lexie, oddalonego zaledwie kilka kroków od swojej posiadłości. Byli razem już ponad pół roku, a Liam czuł, że Lexie to ta jedyna dziewczyna, z którą chciałby być do końca swojego życia. Jeszcze nigdy nie był tak zakochany, dlatego nie wyobrażał sobie życia bez Lexie.
   Kiedy dotarł na ganek przed jej domem, nacisnął dzwonek do drzwi czekając na to, aż jego dziewczyna mu otworzy i pocałuje go czule na przywitanie, tak jak robiła to za każdym razem, gdy Liam ją odwiedzał.
   Róże, które sadzili razem dwa miesiące temu w jej ogródku, zaczęły wypuszczać pączki, a niektóre z nich wypuściły już pierwsze, czerwone kwiaty. Ten ogródek był dowodem ich miłości. Lexie uwielbiała sadzić i pielęgnować kwiaty, a Liam zawsze chętnie jej w tym pomagał. Pamiętał doskonale, kiedy sadzili razem żonkile, a Lexie opowiadała mu o tym jakie to niezwykłe kwiaty. Kochał słuchać jej głosu. Był to najpiękniejszy dźwięk jaki słyszał w całym swoim życiu i nie potrafił tego opisać słowami.
   Liam czekał już na ganku kilka minut, jednak nadal nikt mu nie otwierał. Bardzo go to zdziwiło. Było jeszcze wcześnie i zawsze o tej godzinie Lexie była w domu, przygotowując sobie śniadanie i niekiedy podśpiewując swoje ulubione piosenki. Liamowi już nie raz zdarzyło się to usłyszeć. Przyłożył, więc ucho do drzwi, nasłuchując dźwięków ze środka w nadziei, że jego dziewczyna, po prostu nie usłyszała dzwonka, jednak  w domu było zupełnie cicho jakby w środku nikogo nie było. Nacisnął, więc ostatecznie klamkę i ku jego jeszcze większemu zdziwieniu, drzwi ustąpiły, wpuszczając go do środka.
  - Lexie?! To ja, Liam! - Liam wchodził w głąb mieszkania, ale nikogo nigdzie nie było, co go bardzo zaniepokoiło. Gdyby Lexie postanowiła gdzieś wyjść na pewno zamknęłaby drzwi, a tymczasem one były otwarte.
   Z rosnącym niepokojem wszedł po drewnianych schodach na górę, kierując się do sypialni ukochanej. Niestety jej nie było. Łóżko było idealnie pościelone, a wszystkie rzeczy, poukładane na swoich miejscach. Nic nie mogłoby wzbudzić jakiegokolwiek podejrzenia. Być może Lexie, po prostu wyszła do sklepu i zapomniała zamknąć drzwi? Ale jednak była jedna rzecz, która przykuła uwagę Liama. Mianowicie drzwi od łazienki w jej pokoju stały uchylone, a Lexie zawsze zamykała je do końca, gdyż twierdziła, że zostawianie otwartych drzwi od łazienki jest niehigieniczne.
   Liam wszedł, więc powoli do łazienki, a to co tam zobaczył przeszło najśmielsze oczekiwania. Padł na kolana zanosząc się głośnym płaczem. Lexie leżała nieprzytomna na zimnych kafelkach w kałuży krwi. W zimnej dłoni trzymała jeszcze nóż, którym podcięła swoje żyły, a obok niej spoczywała biała karteczka, z równym rzędem liter napisanych czarnym długopisem. Roztrzęsiony Liam chwycił ją i zaczął czytać list zaadresowany do jego osoby.
   Mój ukochany Liamie!
   Pierwsze co chcę ci powiedzieć to to, że bardzo cię kocham. Bardziej niż kogokolwiek innego, ale nie byłam z Tobą do końca szczera . Teraz chcę ci to wszystko wyznać.
   Nie spotkaliśmy się przypadkiem. Dostałam zlecenie od pewnej osoby, żeby Cię w sobie rozkochać, a potem zostawić. W przeszłości bardzo zraniłeś tą osobę, a ona chciała się na Tobie zemścić. Zaoferowała mi za pomoc w swoim planie duże pieniądze, które ja niestety przyjęłam. Wtedy nie wiedziałam, że się w tobie naprawdę zakocham. Dzisiaj miał nastać ten dzień, w którym miałam Cię zranić. Miałabym cię zostawić i złamać ci serce, a ja tego zwyczajnie nie potrafiłam. Stałeś się dla mnie wszystkim i nie wyobrażałam sobie życie bez Ciebie, dlatego się zabiłam. Planowałam to już od pewnego czasu, kiedy wiedziałam, że moja ostateczna misja się zbliża. Pomyślałam, że moja śmierć mniej cię zaboli, niż to co miałabym Ci zrobić, chociaż pewnie teraz i tak mnie już nienawidzisz, ale mam do Ciebie jedną prośbę.
   Chcę żebyś, kiedyś był szczęśliwy. Znalazł sobie dziewczynę, która będzie Ciebie warta, bo ja nigdy nie byłam. To co miałam zrobić było okropne i niewybaczalne, ale proszę pamiętaj, że Cię kochałam. Moja miłość była prawdziwa i nigdy nie wybaczę sobie tego na co się zgodziłam.
Kocham Cię 
Lexie
   Łzy zaczęły, płynąć ciurkiem po policzkach Liama. Rzucił kartkę na bok i przytulił się do zimnego, martwego ciała ukochanej. Został przez nią co prawda zraniony tym wyznaniem, ale przecież mógłby jej wszystko wybaczyć. Lexie mogłaby mu o wszystkim powiedzieć i razem znaleźliby jakieś wyjście z sytuacji. Nie musiałaby się zabijać, nie zostawiłaby Liama i nadal byliby szczęśliwą parą, a teraz tylko jednej rzeczy Liam nie potrafił jej wybaczyć. Tego, że odeszła. Tego, że swoją śmiercią złamała mu serce, bardziej niż by to zrobiła godząc się na plan okrutnej i mściwej osoby.
   Swoją drogą Liam nie miał pojęcia, kto mógłby to być. Żałował, że Lexie nie napisała w liście nazwiska, tego bezdusznego potwora, żeby mógłby go zabić własnymi rękami. W końcu to on był po części winien jej śmierci.
   Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Do domu Lexie przyjechali lekarze, którzy zabrali martwą dziewczynę z rąk zapłakanego Liama i stwierdzili jej zgon. Następnie zawieźli jej ciało do kostnicy, a Liam został jeszcze w jej domu, patrząc z żalem na wszystkie rzeczy, których Lexie już nie dotknie. Kochał ją nadal, a nawet jeszcze mocniej niż wcześniej, ale wiedział, że nie może zrobić tego co chciała. Nie może być już nigdy więcej z żadną inną dziewczyną. Obiecał sobie, że już nigdy nie pokocha i pozostanie wierny swojej ukochanej Lexie do końca życia.
*Justin*
    Justin obudził się dosyć wcześnie rano. Sam nie wiedział z jakiego powodu. Dzisiejszy dzień był dla niego dniem wolnym od jego piłkarskich treningów, które zaczęły go z dnia na dzień coraz bardziej wykańczać. Kochał to co robił, a marzenia o byciu piłkarzem towarzyszyły mu od dziecka, jednak teraz czuł, że trener zdecydowanie za dużo od niego wymaga, dlatego postanowił, że dzisiejszy dzień 5 sierpnia, będzie dla niego dniem lenistwa i przyjemności.
   Sięgnął po swój telefon leżący na stoliku nocnym przy jego łóżku i wybrał dobrze mu znany numer swojej masażystki i jednocześnie kochanki. Lizzy była śliczną młodą, blondynką pracującą od niedawna w salonie masażu, który należał do jej mamy. Już od samego początku wpadła Justinowi w oko, tak samo jak on jej, dlatego młody piłkarz postanowił to wykorzystać. Nie wiązał jednak z Lizzy żadnych poważnych planów. Sądził, że związki są nie dla niego, więc się w nie nie angażował, a jedyne czego chciał od płci żeńskiej to seksu.
  - Witaj, Liz. - przywitał się Justin, gdy tylko w słuchawce po drugiej stronie usłyszał głos dziewczyny.
  - Cześć Justin, dobrze że dzwonisz, bo musimy porozmawiać. - ton głosu masażystki wydawał się dosyć poważny co odrobinę zaniepokoiło Justina. W głowie już zaczął robić swój rachunek sumienia zastanawiając się z którą dziewczyną Lizy mogła go nakryć. Kto jak kto, ale ona była we wszystkim najlepsza i Justinowi bynajmniej nie było na rękę stracenie tak dobrej kochanki.
  - O czym... dokładnie. - zapytał z nutką obawy.
  - To nie jest rozmowa na telefon. Będę u ciebie za 15 minut.
  - Lizzy... - Justin nie zdążył dokończyć tego co właśnie chciał powiedzieć, ponieważ przerwał mu sygnał przerywanego połączenia.
   Pospiesznie odłożył telefon, założył na siebie świeżą, białą koszulkę i wciągnął jeansowe spodnie z dziurami zrobionymi na kolanach i udach. Zdążył jeszcze umyć zęby i ułożyć swoje włosy w łazience, kiedy po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Lekko zestresowany Justin, zbiegł po marmurowych schodach na dół i po chwili wpuścił do środka Lizzy, która dzisiaj prezentowała się wyjątkowo pięknie w dobieranym warkoczu i krótkiej, błękitnej sukience ledwo zakrywającej jej uda. Gdyby nie fakt, że prawdopodobnie czekała go z nią poważna rozmowa, już teraz rzuciłby się na dziewczynę i wziąłby ją w łazience na piętrze lub w jakimś innym miejscu, które by mu się zamarzyło.
  - No to... mów, bo się trochę stresuję. - zaczął, kiedy zobaczył, że Lizzy nadal stoi w holu w kompletnym milczeniu z grobową miną.
  - Jestem w ciąży. - wypaliła nagle patrząc się na Justina.
  - Yyy... no... cóż to w  takim razie, gratuluję? - zaczął zmieszany chłopak.
  - Z tobą, Justin. - dodała twardo.
  - To niemożliwe, zabezpieczałem się pamiętam to dokładnie, więc to nie może być moje dziecko.
  - Ale to jest twoje dziecko. - Lizzy zrobiła krok w przód. - Tylko z tobą spałam, z nikim innym.
  - Skąd mam mieć pewność? - Justin od razu przybrał pozycję obronną. Nie miał zamiaru bawić się w szczęśliwego tatusia i przewijać jakiegoś bobasa. Nie teraz, kiedy jego kariera zaczęła nabierać rozpędu.
  - Jeżeli chcesz możemy zrobić badania DNA, po urodzeniu dziecka. - oświadczyła blondynka krzyżując ręce na piersiach.
  - Nie ma mowy, nie będzie żadnego dziecka. Jeżeli naprawdę jest moje to masz je usunąć.
  - Justin to jest dziecko, ono nie jest niczemu winne!
  - Mam to gdzieś! Masz je usunąć i koniec kropka inaczej zapomnij o mnie. Nie będę ci płacił alimentów na tego smarkacza, on tylko może zaszkodzić mojej karierze. Dam ci nawet kasę na zabieg i umówię cię do jakiejś porządnej kliniki.
   W oczach Lizzy zebrały się łzy. Nie chciała mieć teraz dziecka, ani tym bardziej zakładać rodziny, ale nie wyobrażała sobie jakby mogła zabić życie noszone pod swoim sercem, jednak Justin był nieugięty. Twardo zażądał od niej usunięcia dziecka, albo zniknie z jej życia i wyprze się wszystkiego co z go z nią łączyło. Dla młodej, niedoszłej matki to by było nie do zniesienia. Była zakochana w Justinie jak nigdy w nikim innym, dlatego z trudem zgodziła się na jego żądanie.
   Kilka dni później było już "po wszystkim". Dziecka nie było. Justin przez niedługi okres czasu spotykał się dalej z Lizzy, jednak ta nie chciała już więcej zbliżeń między nimi nadal przeżywając to co musiała zrobić w imię miłości, która tak naprawdę wcale nie była prawdziwą miłością. Ich drogi się rozeszły. Lizzy przestała pracować w salonie masażu i znalazła sobie inną pracę jako kosmetyczka, a Justin... pozostał z zawodu tym samym Justinem, jednak od tamtej pory w jego życiu nie było dnia, żeby nie żałował swojej decyzji. Zdał sobie sprawę z tego, że zabił swojego syna lub swoją córkę, która musiała umrzeć, bo jej tata wolał karierę zamiast jej lub jego. Codziennie płakał, klęcząc i prosząc Boga, żeby wybaczył mu kiedyś to co zrobił i dał jego nienarodzonemu maluszkowi lepszych rodziców, a co najważniejsze lepszego ojca niż on sam. Poprzysiągł również sobie, że jeżeli w przyszłości w jego życiu ponownie zdarzy się okazja do zostania rodzicem, przenigdy nie pozwoli na to, żeby jego dziecko umarło. Nigdy.