piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 9

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!
*Louis*
   - Lucy, do cholery. Słyszysz mnie?! W jakim parku jesteś?! - krzyczałem do słuchawki zdenerwowany, ale Lucy już mi nie odpowiadała. Rozłączyłem się i postanowiłem jak najszybciej pojechać jej szukać. Jeśli będzie trzeba mogę nawet przeszukać wszystkie parki w Doncaster.      Rzuciłem strój sportowy, w który miałem się właśnie przebrać na trening i spakowałem go w pośpiechu z powrotem do torby.
  - Louis, co ty robisz, zaraz jest trening. - zapytał mnie zdezorientowany Charlie, z którym gram w drużynie.
  - Muszę jechać w pilnej sprawie. - odpowiedziałem stojąc już w drzwiach szatni. - Niech któryś powie to trenerowi.
  Wybiegłem jak torpeda ze stadionu, w którym zawsze mamy treningi i wsiadłem do mojego lamborghini zaparkowanego na strzeżonym parkingu.
  - Tommo, gdzie tak pędzisz?! - krzyknął za mną ochroniarz - Josh, ale nie odpowiedziałem mu tylko drżącymi rękami przekręciłem kluczyki w stacyjce i z piskiem opon opuściłem parking. Kiedy usłyszałem słaby głos Lucy błagający mnie o pomoc coś we mnie pękło. Cholernie się o nią boję. Z tego co zdążyłem usłyszeć jest w jakimś parku i umiera teraz z zimna. Powinna być w szkole. Sam ją odwoziłem i widziałem jak do niej wchodziła, nie wiem czemu do niej jednak nie poszła. Trudno mi to przyznać, bo jeszcze niedawno byłem typem kobieciarza, ale teraz jest inaczej. Kiedy jestem przy niej, jestem szczęśliwy. Lubię jak opiera na mnie swoją głowę, uwielbiam sposób w jaki na mnie patrzy. Pamiętam zapach jej włosów, kiedy na mnie spała, jej zdziwione spojrzenie, gdy pocałowałem ją na pożegnanie w policzek. Wiem, że pewnie brzmię teraz jak jakiś tandetny romantyk, ale czuję, że muszę to z siebie w końcu wyrzucić. Przyznać się przed samym sobą, że ja Louis Tomlinson zaczynam czuć coś poważniejszego do dziewczyny, którą znam zaledwie dwa tygodnie i właśnie to jest w tym najdziwniejsze. Może kiedyś, kiedy stwierdzę, że jestem już na to gotowy, będę mógł zaangażować się z Lucy w związek, ale na razie wolę chyba, żeby było tak jak jest. Zważając też na to jak krótko się znamy. Chcę ją poznać bliżej. Wracając do poprzedniego tematu postanowiłem, że pojadę najpierw do szkoły Lucy i zapytam Lily albo którąkolwiek z jej koleżanek czy wie w którym parku może być. Nie chcę o to pytać Kate, bo nie lubię z nią rozmawiać. W ogóle jej nie lubię. Zawsze jest dla mnie niemiła, ale nie to teraz jest ważne.
   Zaparkowałem pod budynkiem szkoły i wybiegłem z auta trzaskając przy tym głośno drzwiami. Wbiegłem do szkoły i pobiegłem schodami na górę. Jak już mówiłem kiedyś chodziła tu moja siostra, więc pamiętałem jeszcze rozkład tego miejsca. Na korytarzach było mnóstwo nastolatek w wieku Lucy i młodszych od niej. Jedna z nich otoczona grupką rówieśników w tlenionych blond włosach podeszła do mnie z cwanym uśmieszkiem.
  - Pewnie szukasz, Lucy?
  - Tak! Wiesz, gdzie ona jest? - zapytałem pełen nadziei, że może ta blond niunia coś wie.
  - Niestety, nie, ale widzę, że twoja panienka do towarzystwa zdążyła ci się już poskarżyć. - zaśmiała się. Jej śmiech trochę mi przypominał chrumkanie świni. Mogłem stwierdzić po niej, że jest typową wredotą szkolną, która myśli, że wszystko jej się należy.
  - O czym miała mi naskarżyć? - nie bardzo rozumiałem o co jej chodzi. - I dla twojej świadomości Lucy to nie jest moja panienka do towarzystwa tylko moja przyjaciółka. - zdenerwowałem się. Nikt nie miał prawa mówić tak o Lucy
  - Widzę, że macie wspólną wersję. - zarechotała. - A co do twojego wcześniejszego pytania to widzę, że jednak jeszcze ci nic nie powiedziała, ale chyba ma zamiar, bo w końcu po to tu przyjechałeś no nie?
  - Możesz mi wytłumaczyć o co tutaj chodzi?! Bardzo zależy mi na czasie.
  - Idź do Lily Johnson albo do Kate Parker, któraś z nich na pewno ci powie. - posłała mi niewinny uśmiech, a potem odwróciła się i odeszła razem z grupką pozostałego towarzystwa stukając obcasami swoich botków.
   Pobiegłem w drugą stronę korytarza z nadzieją, że może uda mi się znaleźć tam Kate albo Lily, chociaż będąc szczery bardziej wolałem znaleźć Lil. Byłem też na siebie zły, bo zmarnowałem tylko na tą dziewczynę czas i w dalszym ciągu nie mam pojęcia w którym parku może być Lucy.
   Przebiegłem przez wszystkie korytarze, jednak nigdzie nie mogłem znaleźć ani Lily ani Kate. Jakby nagle obie zapadły się pod ziemię. W tamtej chwili liczył się tylko czas, dlatego nie szukałem ich już więcej i na własną rękę postanowiłem znaleźć Lucy. Już miałem otwierać główne drzwi prowadzące na parking, gdzie zostawiłem swoje lamborghini, gdy nagle przede mną pojawiła się Lily.
  - Lil! - krzyknąłem z ulgą. - Powiedz mi do jakiego parku poszła Lucy?
  Lily spojrzała na mnie jak na wariata, wybałuszyła oczy ze zdziwienia i pokręciła przecząco głową.
  - Nie mam mam pojęcia o czym ty mówisz. Jaki park? Lucy powinna być w szkole, właśnie jej wszędzie szukam.
  - Ale nie ma jej tu. Dzwoniła do mnie i powiedziała mi, że jest w jakimś parku. Prosiła mnie o pomoc, miała słaby głos, ledwo mówiła. Mówiła, że jej zimno i nie ma kurtki. - mówiłem tak szybko, że plątał mi się język.
  Lily chyba też nie miała o tym pojęcia bo otworzyła szerzej oczy.
  - O niczym nie wiedziałam. - powiedziała przejęta. - Ale wiem, gdzie może być Lucy. Sandall Park     - jest tuż przy szkole. Jestem prawie pewna, że tam poszła. Po tej całej aferze...
  - Jakiej aferze? Zresztą nieważne, opowiesz mi w drodze, musisz jechać ze mną i mi pokazać jak jedzie się do tego parku. - chwyciłem ją mocno z nadgarstek z zawieszonymi na nim złotymi bransoletkami, które zaczęły pobrzękiwać i pociągnąłem ją w stronę wyjścia.
  - Louis, ja nie mogę, jeśli teraz wyjdę nauczyciele na pewno zobaczą moją nieobecność i zadzwonią do moich rodziców. - zaprotestowała Lily.
  - Wolisz mieć nieobecność czy, żeby twoja przyjaciółka umarła przez hipotermię?
   Lily spojrzała się na mnie niepewnie, ale potem pokiwała głową.
  - No dobrze, idziemy.
   Zadowolony z tej odpowiedzi popchnąłem główne drzwi i już przekroczyliśmy próg szkoły, gdy z niedaleka dobiegł mnie wysoki, kobiecy głos.
  - Louis! Gdzie wy do cholery idziecie?! Gdzie ty ciągniesz Lily?
  - Kate, nie mamy czasu na rozmowy! - odkrzyknąłem jej, nawet się nie odwracając, kiedy rozpoznałem do kogo należy głos.
   Swoją drogą to tym całym zamieszaniem zrobiliśmy niezłe widowisko, bo kilku nauczycieli wyszło ze swoich sal, a woźny wychylił się ze swojego schowka obserwując uważnie całe zajście.
  Poczułem jak ktoś ciągnie mnie z całej siły za wystający kaptur bluzy, prawie zabierając mi dostęp do powietrza.
  - Gadaj co się tu wyprawia. - wyszeptała mi do ucha z wściekłością Kate.
  - Lucy jest sama w parku bez kurtki. Marznie, zaraz może wpaść w hipotermię, muszę po nią jechać, a teraz puść mnie kobieto i daj mi jej pomóc zanim będzie za późno. - odpowiedziałem wyszarpując się jej.
  - Jadę z tobą. - powiedziała pewnie i wyszła przede mną.
   Już chciałem zaprotestować, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Nie miałem czasu na kolejne kłótnie z Kate. Westchnąłem tylko ciężko i wyszedłem ze szkoły w dodatkowej obstawie.
  - Parker, wracaj tutaj natychmiast, bo inaczej dzwonię do twojej matki! - krzyczała jeszcze za nią jakaś nauczycielka, ale Kate machnęła tylko ręką i podeszła do mojego samochodu czekając na to, aż jej otworzę.
  - Skąd wiesz, że to moje auto?
  - A widzisz tutaj jakieś inne samochody, głąbie?
  - Mogło się obyć bez tego komentarza. - westchnąłem. - Kate siądziesz z tyłu, a Lily z przodu koło mnie, bo musi mi pokazać drogę. Chociaż raz mnie posłuchaj. - dodałem zanim Kate zdążyła złożyć jakikolwiek protest.
  Przewróciła tylko oczami i wsiadła z tyłu, kiedy już nacisnąłem odpowiedni przycisk na pilocie. Sam okrążyłem samochód i usiadłem na miejscu kierowcy, a chwilę później obok mnie wsiadła Lily.
  - Kieruj Lil. - rozkazałem nerwowo odpalając lamborghini.
  - Też znam drogę. - odezwała się z tyłu Kate. - A tak poza tym to wyciągnąłeś nas ze szkoły bez kurtek. Zaraz ja i Lily też dostaniemy hipotermii, baranie.
  - Możesz przestać!? Tobie nikt nie kazał iść, poszłaś ze mną na własną rękę, mogłaś zostać. - zdenerwowałem się i skręciłem w boczną uliczkę, która wskazała mi Lily siedząca tuz obok. Kilka ulic dalej zaparkowałem pod dużym parkiem, w całości pokrytym śniegiem.
  - Zostańcie w samochodzie. - powiedziałem do dziewczyn zanim wysiadłem, jednak Kate standardowo nie posłuchała się mnie i wysiadła za mną wyprzedzając mnie i wbiegając do parku.
  - Kate, nie masz kurtki, wracaj do auta! - krzyknąłem za nią, ale ona już biegła pomiędzy drzewami mając mnie kompletnie gdzieś.
   Pokręciłem głową i pobiegłem w druga stronę zaglądając w każdy kąt. Park był naprawdę spory, dlatego naprawdę nie wiedziałem gdzie może być Lucy. Biegałem w kółko coraz bardziej zmęczony i traciłem nadzieję na to, że znajdę ją zanim będzie za późno. W pewnym momencie z moich oczu poleciały łzy. Usiadłem pod jednym z drzew zrezygnowany i zacząłem płakać jak dziecko chowając twarz w ręce. Zimne powietrze coraz bardziej mnie przeszywało mimo, że miałem na sobie grubą kurtkę, więc nawet nie chciałem wyobrażać sobie co czuje Lucy marznąc zapewne w samej bluzie. W głowie już miałem obraz jej skulonej, wydającej swój ostatni oddech. To sprawiało, że jeszcze więcej łez wydostawało się spod moich powiek. Prosiłem Boga, żeby nie pozwolił tej niewinnej dziewczynie umrzeć. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak wiele ona dla mnie znaczy. W przypływie energii znowu wstałem, gotowy obiec cały park, kiedy usłyszałem przerażony pisk Kate.
  - Louis!!!
  - Kate! - odwróciłem się próbując zlokalizować miejsce z którego dobiegł mnie jej potworny krzyk.   - Gdzie jesteś?!
  - Przy drzewie! - odkrzyknęła mi - To chyba klon, ale nie jestem pewna. Przyjdź tu, znalazłam Lucy, jest cała sina!!! - słyszałem jak jej przerażony krzyk zmieniał się w histeryczny płacz. Otarłem łzy z policzków i pobiegłem sprintem w miejsce, gdzie zauważyłem dwie postacie.
  W mgnieniu oka znalazłem się przy Lucy i Kate. Kate trzęsąc się z zimna, trzymała całą siną Lucy wyglądającą jak trup i przytulając się do niej, próbując ogrzać ją swoim ciałem.
  - Odsuń się. - odepchnąłem Kate delikatnie i ukucnąłem obok nieprzytomnej Lucy, która jak podejrzewałem miała na sobie tylko bluzę z cienkiego materiału. Zdjąłem  z siebie szybko kurtkę i zakryłem nią jej zmarznięte ciało. Potem wziąłem Lucy na ręce i zacząłem iść w stronę wyjścia z parku. Mnie samemu przeszywające zimno zaczęło coraz bardziej dokuczać, ale nie zwracałem na to uwagi. Chciałem tylko jak najszybciej zabrać Lucy do samochodu, chociaż trochę ją ogrzać i zawieźć natychmiast do szpitala. Pochyliłem głowę nad nią sprawdzając czy oddycha. Na całe szczęście usłyszałem jej płytki oddech. Wtuliłem ją mocniej w swoje ciało i przyspieszyłem kroku na tyle na ile mogłem z dodatkowym obciążeniem na rękach. Za mną pobiegła Kate wciąż zalewając się łzami.
  - Mam jej telefon! - krzyknęła. - Zadzwonić po karetkę?
  - Nie mamy na to czasu. Sam ją zawiozę, będzie o wiele szybciej.
   Do moich oczu ponownie zaczęły napływać łzy, jednak próbowałem je zatrzymać, wiedząc, że Kate może to zobaczyć. Mimo tych starań kilka moich słonych łez upadło na twarz Lucy, którą nadal mocno trzymałem na rękach. Gdy w zasięgu mojego wzroku pojawiło się wyjście z tego przeklętego parku z ulgą dostrzegłem biały dach mojego lamborghini. Niedługo potem otworzyłem tylne drzwi samochodu i położyłem zmarznięte ciało Lucy na dwóch siedzeniach. Kate usiadła obok niej, kładąc jej głowę na swoich kolanach. Szybko zamknąłem za nimi drzwi i usiadłem na swoim miejscu. Jechałem z maksymalną prędkością. Niektóre samochody mnie obtrąbiły, ale miałem to gdzieś, najważniejsze było dla mnie życie Lucy. W samochodzie było potwornie gorąco, bo od razu kiedy wsiedliśmy ustawiłem ogrzewanie na najwyższy stopień. Kropelki potu pojawiły się na moim czole, Lily chyba też gorąco zaczęło ciążyć, bo wyciągnęła z torby zeszyt i zaczęła nim machać przed swoją twarzą próbując wytworzyć wiatr.
  - Louis, zmniejsz to ogrzewanie, bo nie wytrzymam! - zbuntowała się z tyłu Kate.
  - Musi tak być, ze względu na Lucy. Jesteśmy już niedaleko, wytrzymasz jeszcze trochę.
   Kate westchnęła z niezadowoleniem. W przednim lusterku widziałem jak opiera głowę przy oknie i otwiera usta próbując złapać więcej powietrza do płuc.
  - To twoja wina. - odezwała się ponownie po krótkim czasie. - Gdybyś jej nie odwoził to Mia by nie wysnuła własnej teorii na ten temat.
  - O czym ty mówisz, Kate?
  - Ona mówi o tym jak Mia nazwała Lucy dziwką, bo stwierdziła, że podwiozłeś ją pod szkołę, ponieważ Lucy sypia z tobą za pieniądze. Potem powiedziała o tym całej szkole. To pewnie dlatego Lucy poszła do tego parku, bo chciała być sama, ale ja nie obwiniam cię za to. To nie twoja wina. - wytłumaczyła mi Lily i posłała mi słaby uśmiech.
  - Co? Jak ona mogła coś takiego powiedzieć. Mia to ta tleniona blondyna z kilogramem tapety na twarzy?
  - Tak.
  - Już ja sobie z nią porozmawiam jak tylko nadarzy się okazja. - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
  - Nie udawaj, że cię to obchodzi. - warknęła Kate. - Lucy i Lily tego nie widzą, ale ja widzę doskonale. Wiem, że zależy ci tylko na tym, żeby przelecieć Lucy, a później ją zostawić. Przyjechałeś po nią właśnie po to. Jej śmierć byłaby tobie nie na rękę, a może raczej twojemu kutasowi!
  - To nie prawda! Gówno wiesz, potrafisz mnie tylko oceniać, nawet mnie nie znając. Mam już tego dość. Przyzwyczaiłem się już, że na każdym kroku pokazujesz mi jak bardzo mnie nie lubisz, ale teraz naprawdę przesadziłaś. Wiesz, szczerze mówiąc naprawdę nie wiem co Justin w tobie widzi. Dla mnie jesteś cholerną suką! - wykrzyknąłem. Złość buzowała mi w żyłach, nie byłem w stanie nad sobą zapanować, dlatego tak na nią krzyknąłem. Ta dziewczyna drażniła mnie od samego początku, a tym co właśnie powiedziała dała mi tylko pretekst do tego, żeby na nią nawrzeszczeć.
  - Podobam się Justinowi? - zapytała zszokowanym głosem już dużo ciszej.
   Cholera, właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że się wygadałem, ale tak mnie zdenerwowała, że sam nie wiedziałem co  mówię. Nie panowałem nad tym. Jeżeli powiem jej teraz " tak " Justin mnie zabije. On na pewno nie chce, żeby Kate o tym wiedziała. Inaczej sam by jej to powiedział. Nie miałem pojęcia co mam jej odpowiedzieć, dlatego zdecydowałem taktownie milczeć.
, jednak Kate nie odpuszczała.
  - Odpowiedz na moje pytanie! - domagała się waląc ręką w mój fotel
   Lily, która do tej pory milczała, wpatrując się w nas z lekkim przerażeniem na twarzy, wreszcie się odezwała przerywając naszą kłótnię.
  - Przestańcie do cholery! Lucy umiera na tylnych siedzeniach a wy nawet w takim momencie musicie skakać sobie do gardeł!
   Kate umilkła speszona, zwieszając głowę w dół, a ja zacisnąłem mocniej ręce na kierownicy.
  - To ona zaczęła. - powiedziałem chicho pod nosem.
  - Nieważne kto zaczął zachowujecie się jak dzieci, a przypominam, że oboje jesteście już pełnoletni.
  Lily miała rację. Zachowujemy się jak dzieci, ale to naprawdę nie była moja wina. Gdyby Lucy była przytomna na pewno stanęła by po mojej stronie. No właśnie Lucy. Odwróciłem się sprawdzić w jakim jest stanie. Nadal miała zamknięte oczy, ale jej oddech był już głębszy. Widziałem jak jej klatka piersiowa równo się porusza. To mnie trochę uspokoiło. Kate nawet na mnie nie spojrzała. Siedziała przy oknie wpatrując się zawzięcie w krajobrazy, które mijaliśmy. Z jej oka wypłynęła pojedyńcza łza, która natychmiast starła wierzchem dłoni. Przez moment nawet zrobiło mi się jej szkoda, ale szybko przypomniałem sobie co o mnie powiedziała i odwróciłem się dodając gazu.
   Po kilku minutach od naszej kłótni dojechaliśmy do celu. Nigdzie nie było wolnych miejsc parkingowych, dlatego stanąłem na podjeździe dla karetek. Otworzyłem drzwi po swojej stronie i wysiadłem biegiem zabierając Lucy z tylnych siedzeń i biorąc ją na ręce. Lily szybko pobiegła za mną, a Kate szła z boku z daleka ode mnie. Gdy wbiegłem do szpitala nie patrząc na nic, popchnąłem pierwsze drzwi jakie były. To był ten sam szpital, do którego zawiozłam Lucy za pierwszym razem, kiedy ją potrąciłem, dlatego wiedziałem gdzie mam szukać jakiegoś lekarza. Ułożyłem Lucy na jednym ze szpitalnych łóżek i pobiegłem do oddzielonego miejsca dla lekarzy. Jeden z nich widząc mnie od razu wstał i podszedł w moja stronę.
  - Nie może pan tu wchodzić, to miejsce dla personelu. - oświadczył oficjalnym tonem próbując mnie wypchnąć z pomieszczenia.
  - Wiem, ale tam jest moja... narzeczona - stwierdziłem, że lepiej będzie jeżeli znowu przedstawię się jako narzeczony Lucy, żebym mógł otrzymywać informacje o jej stanie zdrowia. - Położyłem ją na tamtym łóżku. - wskazałem palcem przez szklana szybę. - Ona dostała hipotermii. Znalazłem ją w parku całą zmarzniętą, niech pan coś zrobi!
   Lekarz natychmiast wyjrzał przez szybę, spojrzał na Lucy, po czym pobiegł do łóżka, gdzie ją zostawiłem. Gestem wezwał do siebie innych lekarzy i zaczął podłączać ją do jakiejś aparatury. W żyły wbito jej igły i inne gówna, monitor przy jej łóżku włączył się i zaczął pikać. Obserwując to wszystko byłem totalnie załamany. Zacząłem wierzyć, że to, co się teraz tu dzieje jest moją winą. Poczułem jak do oczu ponownie cisną mi się łzy. Chciałem podejść bliżej Lucy, ale ten sam lekarz z którym rozmawiałem wcześniej wyprosił mnie z sali i kazał czekać na korytarzu. Nie miałem innego wyjścia, musiałem ustąpić, chociaż chciałbym zostać i być przy niej. Potrzymać ją za rękę... cokolwiek.
   W tym samym momencie, gdy znalazłem się już w niewielkim korytarzu zadzwonił mój telefon w kieszeni. Nie miałem najmniejszej ochoty właśnie teraz odbierać, ale mogły to być sprawy zawodowe, dlatego przeciągnąłem palcem po zielonej słuchawce na ekranie.
  - Słucham? - odebrałem chłodnym głosem.
  - Tomlinson, czy ty jesteś niepoważny?! - w słuchawce usłyszałem znajomy głos, który słyszę niemal codziennie na każdym treningu. Mój trener. Mogłem się spodziewać, że zadzwoni po tym jak zwiałem, ale miałem swoje powody, z których jednak nie miałem zamiaru się tłumaczyć. Wszyscy wiedzą, że jestem najlepszym piłkarzem Manchester United i nie raz dostawałem propozycje gry od innych klubów czy nawet reprezentacji poszczególnych krajów, dlatego trener nie może mnie wyrzucić, bo beze mnie ten klub długo nie podziała moim skromnym zdaniem.
  - Nawiałeś z treningu tuż przed ważnym meczem! - krzyczał na mnie dalej.
  - Niech się trener nie martwi, nadrobię to i wygramy ten mecz, a teraz muszę kończyć nie mam czasu na rozmowy. - uciąłem krótko zanim John zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
   Schowałem telefon do tylnej kieszeni moich jeansów i usiadłem na plastikowym krześle naprzeciwko sali, gdzie znajdowała się Lucy. Szybko jednak z niego wstałem, ponieważ nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu. Targało mną tyle emocji jednocześnie, że nawet nie mam pojęcia jak to opisać. Czułem jednocześnie ból, strach, poddenerwowanie... wszystko naraz. Nie będę tego ukrywał. Cholernie zależy mi na tej dziewczynie sam nawet nie wiem czemu. Już w momencie, kiedy ją poznałem zaczęła mi się podobać, ale na początku chciałem się z nią " zaprzyjaźnić" tylko dla własnych korzyści. Sprawy zaczęły się komplikować, gdy groziła mi policją, ale nawet wtedy myślałem tylko o tym jak ją przelecieć. Teraz wydaje mi się to kompletnym absurdem. Znam Lucy od niedawna, bo zaledwie od dwóch tygodni, ale wydaje mi się jakbyśmy znali się od lat i wiem, że ona jest bardzo delikatna i wrażliwa. Wiem też, że w życiu nie zgodziłaby się na taki układ. Swoją drogą ciekawe czy jest dziewicą? Moment, dlaczego ja myślę o czymś takim, kiedy w sali naprzeciwko mnie próbują ja przywrócić do życia?! Muszę chyba zapisać się do dobrego psychiatry, chociaż wątpię czy to mi pomoże.
  - Louis! - w moją stronę szła Kate z radosnym uśmiechem na ustach. Zastanawiałem się dlaczego ona się do mnie uśmiecha. Przecież mnie nienawidzi.
  - Co się stało? - zapytałem znudzonym głosem pokazując jej tak samo jak ona mi, że nie pałam do niej sympatią.
  - Lekarze uratowali Lucy! Powoli zaczyna odzyskiwać świadomość! - Kate śmiała się nerwowo przez łzy. Gdy to usłyszałem odetchnąłem z ulgą. Miałem nawet ochotę przytulić Kate ze szczęścia, jednak w porę przypomniałem sobie, że wzajemnie się nienawidzimy, a na dodatek ona mnie o wszystko obwiniała i wyzywała od baranów, głuptoków i innych tego typu rzeczy. Dlatego między innymi nazwałem ja suką, chociaż nie powinienem zniżać się do jej poziomu i na dodatek wyzywać dziewczynę. Miałem swoją świętą zasadę, że cokolwiek by się nie stało nie mogę uderzyć kobiety ani tym bardziej rzucać do niej obraźliwymi wyzwiskami, ale to był pierwszy i ostatni raz. Chyba, że ona znowu doprowadzi mnie do szewskiej pasji...
  - Idę się z nią zobaczyć. powiedziałem stanowczo i popchnąłem drzwi od sali, jednak Kate pociągnęła mnie za kaptur bluzy jak zrobiła to poprzednim razem i odciągnęła mnie od drzwi przybierając znów obojętny wyraz twarzy.
  - Nie możesz. Lekarz jeszcze nie pozwolił.
  - Tobie nie pozwolił. Ja jestem jej narzeczonym i mogę więcej niż ty złotko. - uśmiechnąłem się do niej złośliwie i ponownie popchnąłem drzwi, wchodząc szybko do sali nie czekając na jakiś równie złośliwy komentarz od Kate, który zapewne już na mnie szykowała.
   Jeden z lekarzy stał jeszcze przy Lucy i zmieniał jej kroplówki co chwile zerkając na monitor kontrolujący pracę jej serca. Chyba skądś go znałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Lekarz odwrócił się w moją stronę i uprzejmie skinął głową.
  - Witam pana. Mogę z radością pana poinformować, że narzeczonej nie grozi już żadne niebezpieczeństwo. Znowu miała szczęście, że w porę ją pan przywiózł.
   No tak już pamiętam skąd znałem tego kolesia. Zajmował się Lucy za pierwszym razem, kiedy przywiozłem ją gdy tylko, zasłabła u mnie w domu, po tym jak ją niechcący potrąciłem samochodem, jadąc na imprezę sylwestrową. W duchu cieszyłem się, że znowu sprzedałem lekarzom to samo kłamstwo o narzeczonej, bo inaczej byłaby niezła wtopa.
  - Kiedy odzyska całkowicie przytomność? - zapytałem zniecierpliwionym głosem widząc jak Lucy kręci się na łóżku i zaciska mocniej powieki.
  - Niedługo. Powoli zaczyna się budzić jak widać. - odparł lekarz. - To już drugi raz jak ją pan do nas przywozi. Mam nadzieję, że nie będzie trzeciego razu? - spojrzał na mnie pytająco spod uniesionych brwi.
  - Na pewno nie. Od teraz nie będę spuszczać z niej oka. Mogę z nią zostać?
  - Oczywiście. Tutaj ma pan krzesełko. - wskazał na obrotowy, zielony taboret na kółkach przy łóżku. Podszedłem do niego i usiadłem. Już chciałem coś powiedzieć do wciąż kręcącej się niespokojnie Lucy, kiedy zauważyłem jak mężczyzna w białym kitlu cały czas nad nami stoi.
  - Sami. - dodałem twardo akcentując to słowo i patrząc na niego wymownie.
   Lekarz o imieniu Paul z tego co wyczytałem na jego plakietce odwrócił się i wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi. Już myślałem, że jesteśmy sami, gdy drzwi ponownie się otworzyły i stanęła w nich Lily z zaniepokojona miną.
  - Louis... umm wybacz, że przeszkadzam, ale jakby ci to powiedzieć... - zaczęła okręcając wokół palca kosmyk swoich jasnych włosów. - Tłum twoich fanek stoi przed szpitalem i chcą się z tobą zobaczyć.
  - Co?! - momentalnie wstałem z krzesła przeczesując nerwowo włosy ręką i ciągnąc za ich końcówki. - Skąd one wiedzą, że tu jestem?! - wydarłem się tak, że chyba usłyszał mnie cały szpital, ale ogarnęła mnie niepohamowana złość nad którą nie potrafiłem zapanować.
  - Nie wiem... - zaczęła Lily trochę przestraszona moim nagłym atakiem złości. - Zobaczyłam je przed chwilą, kiedy szłam do automatu po coś do picia. Nie mam pojęcia jak się dowiedziały.
  - Zrób coś z nimi. Niech stąd odejdą. - zażądałem tak jakby Lily była moim ochroniarzem, jednak nie obchodził mnie ton jakim do niej mówię. Moje fanki musiały jak najszybciej opuścić to miejsce zanim któryś z lekarzy wygada im kłamstwo, które im sprzedałem. Nie mogłem pozwolić na to, żeby media obiegły wiadomości o moich mniemanych zaręczynach. Poza tym nie mogłem narażać Lucy na nękanie ze strony paparazzi i grożenie śmiercią od moich fanek, co kiedyś już zrobiły Jane, ponieważ myślały, że jest moją dziewczyną.
  - Jest jeszcze coś. - dodała ściszonym głosem Lily podchodząc do mnie na bezpieczną odległość. - One wiedzą, że ty i Lucy... to znaczy myślą, że ty i Lucy...
  - Że co?!
  - Że jesteście zaręczeni. - skończyła przerażona dziewczyna zagryzając ze zdenerwowania dolną wargę i czekając na moją reakcję.
  - Co kurwa?! Kto im o tym do jasnej cholery wypaplał?! - zapytałem wściekły do granic możliwości. Ze złości uderzyłem pięścią w ścianę tak mocno, że zrobiło się w niej wgniecenie. Nagle do sali wszedł ten sam lekarz, którego ostatnio musiałem wyganiać. Spojrzał na mnie groźnie i chwycił mnie za ramię ciągnąc w stronę wyjścia.
  - Pacjentka potrzebuje odpoczynku, a pan krzyczy tak głośno, ze słychać pana na końcu szpitala. - zganił mnie. - Ma pan stąd natychmiast wyjść.
   Wyswobodziłem się z jego uścisku zły, że chce mnie stąd wyprowadzić i stanąłem z założonymi rękami.
  - Nigdzie się stąd nie ruszam. - oświadczyłem twardo.
   Na twarzy Paula pojawił się złowieszczy uśmieszek.
  - Czyżby panie Tomlinson? Myślał pan, że nie dowiemy się, że w rzeczywistości nie jest pan narzeczonym pacjentki? Myślał pan, że skoro nikt pana nie rozpoznał to może pan kłamać w żywe oczy? Wszyscy już wiemy kim pan jest, a pana wielbicielki stoją tłumnie przed budynkiem szpitala zagradzając przejazd karetkom, więc proszę coś z tym natychmiast zrobić. - zażądał lekarz.
  - Macie chyba od tego ochroniarzy. - wymamrotałem pod nosem uspakajając swoje nerwy, chociaż nadal byłem strasznie zły, że wszystko się wydało, ale najbardziej chyba byłem zły na samego siebie. Może gdybym tak nie kłamał to nie byłoby teraz takiego problemu?
  - Nasi ochroniarze nie są w stanie zapanować nad tymi dziewczynami zwłaszcza, że jest ich tylko dwóch.
  - Więc gdzie jest reszta?
  - Pilnuje szpitala, a co pan myślał, że będziemy zajmować się pana problemami? - prychnął Paul pogardliwie. - Ma pan w tej chwili uspokoić swoje fanki panie Tomlinson, albo będziemy zmuszeni wezwać do nich służby specjalne.
  - Czyli? - nie zrozumiałem.
  - Czyli policję.
   Lekarz otworzył mi drzwi od sali gestem pokazując, żebym go już nie denerwował i wyszedł. Nie miałem zamiaru się z nim dalej targować, dlatego wyszedłem spoglądając jeszcze w progu na Lucy. Nareszcie otworzyła oczy i mówiła coś do Lily siedzącej obok niej na miejscu, które jeszcze przed chwila to ja zajmowałem. Tak bardzo chciałem siedzieć tam zamiast niej. Zapytać jak się czuje, porozmawiać z nią, potrzymać jej dłoń... Patrzyłem na nią dopóki ten cholerny lekarz nie zamknął mi przed nosem drzwi. Zanim to jednak zrobił widziałem jak Lucy podnosi się delikatnie i mówi bezgłośnie moje imię. Ze spuszczoną głową wyszedłem ze szpitala spotykając się natychmiast z przeraźliwym piskiem dziewczyn czekających na mnie przed szpitalem.
  - Louis to prawda, że jesteś tu ze swoją narzeczoną? - zadała mi pytanie jedna z nich groźnie na mnie patrząc. Nagle złość znów do mnie powróciła. Czy one myślą, że jestem ich własnością? Nawet jeśli Lucy byłaby moją narzeczoną one nie mają prawa być na mnie za to złe. To moje życie i moje decyzje. Nikt nie ma prawa na nie wpływać ani ich podważać.
  - Dziewczyna z którą tu jestem nie jest moją narzeczoną. - powiedziałem głośno tak, żeby wszystkie usłyszały. Część z nich odetchnęła z ulgą, a część nadal patrzyła się na mnie mrożąc mnie wzrokiem i nie wierząc w moje słowa. - Ale nawet gdyby nią była, wy nie macie prawa mieć do mnie o to pretensji ani jej grozić tak jak groziłyście Jane Mccartney. A teraz idźcie już stąd.
   Odwróciłem się i miałem zamiar wrócić na salę, kiedy usłyszałem kolejne głośne pytanie.
  - Czujesz coś do niej?
   Spojrzałem na dziewczynę, która to pytanie wypowiedziała i chwilę wpatrywałem się w nią w milczeniu czując na sobie mnóstwo spojrzeń, a potem odważyłem się wreszcie wydobyć z siebie głos.
  - Tak. Czuję coś do niej i to nie jest tylko przyjaźń.
   Następnie popchnąłem wielkie szklane drzwi i z powrotem wszedłem na teren szpitala powoli uświadamiając sobie co właśnie zrobiłem...
                                                                      ***
   Ostatnio na naszym blogu pojawiło się więcej wyświetleń, jednak zaczynamy mieć wątpliwości czy jest sens dalej prowadzić to ff. Bardzo rzadko komentujecie nasze rozdziały, więc to również przyczynia się do naszych wątpliwości. Teraz są już wakacje, dlatego będziemy mogły poświęcić więcej czasu na pisanie, jednak potrzebujemy motywacji, którą są dla nas Wasze komentarze. Zastanawiamy się też nad usunięciem bloga z innych powodów, dlatego bardzo prosimy, żebyście wyrazili swoje zdanie pod tym rozdziałem bądź też piszcie na naszego maila: gazialucka22@gmail.com. Gazix :*

 
 

1 komentarz:

  1. Rozdział jest niesamowity, błagam nie usuwajcie opowiadania, ponieważ to jest jedno z moich ulubionych 😍

    OdpowiedzUsuń